O teatrze, który „się wtrąca”

Ciężko było wcielić się w postać osoby, która żyje de facto w permanentnym strachu? W końcu w naszym kraju sytuacja jest zupełnie inna…

Spektakl zaczyna się w ten sposób, że wychodzimy na scenę w prywatnej odsłonie, może niezupełnie prywatnej – bo nie ma prywatności na scenie – ale na pewno w neutralnej. To jesteśmy my – aktorzy. Potem wcielamy się w bohaterów spektaklu. Oczywiście przychodzą takie myśli, że my sobie to zagraliśmy, z punktu widzenia sytych Europejczyków, a tak naprawdę nie mamy pojęcia o tym, co się tam dzieje? Czy w ogóle mamy coś do powiedzenia na ten temat?  


Tu na Małej Scenie, widownia jest bardzo blisko, to pozwala chyba bardziej uczestniczyć widzom w spektaklu. Myśli Pani, że ten zabieg ułatwia aktorowi kontakt z widzem?

Tak bliski kontakt jest trudny, ale nie unikniemy go. Nie mamy czwartej ściany i właściwie funkcjonujemy cały czas oko w oko z widzami, zapraszamy ich do tej rozmowy. Nie wiem na ile nam się to udaje na ile jesteśmy w tym odważni, na ile widzowie będą chcieli w to wejść – to się okaże. Na pewno dla nas aktorów jest to wyzwanie.

 

Jak już ustaliłyśmy wciela się Pani w jedną z osób, która czuje permanentny brak bezpieczeństwa. A czym dla Pani prywatnie jest poczucie bezpieczeństwa?

To trudne pytanie. Myślę, że odpowiedź jest bardzo złożona.  U mnie przede wszystkim jest to kwestia kontroli.  Jeśli mam kontrolę nad tym co się dzieje, jestem w stanie podejmować decyzje i mają one swoje przewidywalne konsekwencje, które mogę jakoś dookreślić, przynajmniej w przybliżeniu to czuję się bezpiecznie. W momencie, kiedy przestaję  mieć taką możliwość, a wszystko dzieje się poza mną,  zdecydowanie czuję, że tracę grunt pod nogami.

 

Woli Pani pracę w teatrze czy na planie serialu lub filmu? A może stara się Pani tego nie porównywać?

Mam jedno porównanie, którego zawsze używam i wydaje mi się ono najcelniejsze kiedy ktoś zadaje mi to pytanie. Film, serial, praca na planie to samochód. Jest superbezpiecznie, szybko, bezproblemowo, komfortowo, ciepło jak ma być ciepło, zimno jak ma być zimno, po prostu jest fajnie. Tylko, że nie czujemy zapachów, nie czujemy wiatru, przemieszczamy się szybko, nie uczestniczymy w tym, co się dzieje dookoła. A teatr jest jak rower. Albo spacer, albo bieganie. To jest czas, kiedy zawsze możesz się zatrzymać, gdy możesz się cofnąć parę kroków, zależnie od tego co się dzieje dookoła. Możesz stać i patrzeć, oddychać, czuć zapach, wiatr, słońce, ciepło, zimno.  To są więc tak różne stany, że trudno je porównywać.

 

Na zakończenie. Jest Pani bardzo aktywną kobietą: mamą, aktorką, uczestniczy Pani w wielu produkcjach, angażuje się w wiele rzeczy, za co Panią podziwiam. Znajdą się tu i akcje charytatywne i maratony biegowe i joga. Jak to się robi?

Normalnie, wstaję rano z łóżka i robię (śmiech). Zawsze byłam taką osobą. Potrzebuję ruchu. Ostatnio miałam wolny dzień, nie musiałam nic robić, ale zaplanowałam dwie rzeczy i czasu mi zabrakło. Za to wtedy, gdy mam 30, to uda mi się zrobić wszystko. Po prostu taką mam konstrukcję. Muszę być w ciągłym ruchu, mnie ten ruch cieszy, daje mi energię. Dlatego też podobała mi się praca przy „Dziennikach Majdanu”, bo to spektakl w dużej mierze oparty na kondycji aktorów. Wojtek – reżyser – również jest maratończykiem. To znaczy ja jeszcze nie mogę o sobie tak powiedzieć po jednym maratonie, ale on ma już wiele maratonów za sobą. Powiedziałam mu ostatnio na próbie, że Bogu dzięki, że biegam i ćwiczę, bo bym w życiu sobie nie poradziła z tymi zadaniami aktorskimi. Jestem cała posiniaczona, mam pozdzierane kolana, obolałe mięśnie, ale sprawia mi to frajdę. Czuję, że żyję ( śmiech).

 

Dziękuję za rozmowę!

Rozmawiała: Katarzyna Mierzejewska

Zdjęcia: Mateusz Matyczyński/LouSaints


ZOSTAW ODPOWIEDŹ