O teatrze, który „się wtrąca”

Jak sama o sobie mówi, uwielbia ruch i nie znosi stagnacji. Biega, trenuje jogę, a przede wszystkim jest znakomitą aktorką, która w umiejętny sposób łączy obowiązki zawodowe z rolą mamy. Nam Paulina Holtz, opowiedziała o pracy nad najnowszą sztuką Teatru Powszechnego „Dzienniki Majdanu”. To zapis ludzkich historii, jakie rozgrywały się na kijowskim Placu Niezależności, na oczach całego świata.

Mateusz Matyczyński/LouSaints

Katarzyna Mierzejewska: Jakby Pani opisała spektakl „Dzienniki Majdanu”?

Paulina Holtz: Pierwszy raz w życiu biorę udział w tego typu przedsięwzięciu. To jest tekst tak naprawdę stricte dokumentalny. Nie ma tam fikcji literackiej. Jedynym zabiegiem dramaturga jest ułożenie faktów w pewnej kolejności a reżyser, Wojtek Klemm, dodał kilka tekstów z innych dramatów. Oryginalny tekst został przez niego zdekonstruowany i skonstruowany na nowo na potrzeby spektaklu. Całość zawiera dużo skomplikowanej choreografii, dużo ruchu, staramy się w ten sposób opowiedzieć to czego nie da się wyrazić słowami na scenie. Bardzo wiele treści zostało przełożonych na ruch. Nie wiem jeszcze, jak to będzie odbierane przez widzów, bo nie mam punktu odniesienia, ale sama praca była bardzo ciekawa.

 

Motywem przewodnim Teatru Powszechnego jest stwierdzenie, że to teatr, który się wtrąca. Na czym według Pani ma polegać to wtrącanie się, zwłaszcza w przypadku tej sztuki?

Przede wszystkim mówimy o temacie bieżącym. Poza tym, słuchając pierwszych widzów, którzy byli na spektaklu, dowiedzieliśmy się, że rzeczywiście to przedstawienie może zostawić w nas jakiś ślad. To mocny obraz, który daje poczucie, że trzeba się przez chwilę zastanowić nad tym, co tam się, na tej niedalekiej Ukrainie, wydarzyło. Myślę, że taki był właśnie cel reżysera. My jesteśmy tylko narzędziem w jego rękach, ale staraliśmy się wszyscy żeby to był ostry obraz, który wtrąca się w każdego człowieka.

 

Czyli to nie jest opowiadanie się, ani po jednej, ani po drugiej stronie?

W żadnej chwili spektaklu, nie ma ani jednego momentu, który jest pseudoprawdziwy, nie wypowiadamy własnego zdania. To są wszystko głosy ludzi, którzy tam byli bądź gazetowe teorie. 

W dzisiejszym teatrze  rzadko mamy do czynienia z wyraźnymi odniesieniami do polityki.  Może dlatego, że teatr zawsze przegra w tej konkurencji z telewizją…? 

 

To dobrze, że sztuka i aktorzy znowu zabierają głos w politycznej debacie?

Ja byłam temu przeciwna. Uważam po prostu, że robienie sztuki o rzeczach, których wszyscy mamy dosyć, o których wszyscy możemy przeczytać w gazecie, jest tak naprawdę zabójstwem teatru. Teatr to miejsce na artystyczne przetworzenie, wizję, punkt widzenia. Natomiast Wojtkowi Klemmowi udało się sprawić,  że ten tekst dokumentalny zyskał ciekawą, teatralną formę. Od samego początku założeniem było odejście od teatru dokumentalnego, teatru politycznego na rzecz opowieści o ludziach i ich historiach, o ich postawach i wyborach. Cieszę się, że ten spektakl poszedł w kierunku  artystycznej wypowiedzi, a nie próby pokazania, co tam się wydarzyło naprawdę.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ