Szósty zmysł racjonalisty
Czy można pokazać to, czego nie da się nazwać? Czy można uwierzyć ludziom, którzy wierzą w samych siebie? To wyzwanie podjęła stacja TTV i twórcy programu „Kossakowski. Szósty zmysł”. Z jego charyzmatycznym prowadzącym – Przemkiem Kossakowskim, rozmawiałam o granicach strachu, absurdu, szaleństwa i rzeczywistości.
Hanna Gajewska: Na swoim blogu w serwisie NaTemat.pl, w rubryce „O sobie” piszesz, że program nie jest najdziwniejszą rzeczą, jaką do tej pory robiłeś. Co było dziwniejsze? Tatuowanie świń, czy znajdzie się coś jeszcze dziwniejszego?
Przemek Kossakowski: Uważam, że tatuowanie świń było jednak najdziwniejszą rzeczą, jaką się zajmowałem. Były takie momenty, że rocznie pracowałem w 3-4 zawodach. Miałem problem ze stwierdzeniem, co ja tak naprawdę w życiu robię. Pracowałem na budowie w Holandii, jako niewykwalifikowany robotnik we Francji, w lesie, jako drwal i w warsztacie u mechanika samochodowego. Mówię oczywiście o jednym roku.
To wynikało z braku pomysłu na samego siebie, czy po prostu z malarstwa trudno wyżyć?
Myślę, że to było połączenie obu tych wypadkowych. Z jednej strony, pogubiłem się z tym swoim malowaniem. Zniechęciłem się do tego i w pewnym momencie w ogóle przestałem malować, a musiałem się jakoś utrzymywać. Nie dostawałem spektakularnych ofert pracy, więc brałem to, co było.
Formuła programu różni się od pierwotnej koncepcji?
Różni się technicznym wykonaniem i stylem pracy na planie. Pierwszy, polski sezon „Szóstego zmysłu” robiłem w duecie ze Svitlaną. Obydwoje byliśmy rzuceni na głęboką wodę, byliśmy można powiedzieć debiutantami – ja człowiek z zewnątrz, z poza telewizji, ona do tamtej pory pracowała w biurze. W tej chwili ja jestem prowadzącym, a Swietłana reżyserką. Pierwszy sezon był bardzo improwizowany i robiony trochę na wariackich papierach. Myślę, że wszyscy byliśmy zaskoczeni efektem. Program na antenie telewizji TTV zdobył oglądalność na tyle dużą, że robimy kolejne serie. Z regularną ekipą telewizyjną pojechaliśmy na Ukrainę, do Rosji i ostatnio na Bałkany. Ludzie pracujący nad „Szóstym zmysłem” są bardzo zaangażowani. Zdarzało nam się pracować po 20 godzin bez przerwy i widziałem jak operatorzy zasypiają za kamerami, a mimo to nigdy nie powiedzieli, żeby odpuścić, żeby dać sobie spokój. Po 2 latach współpracy wiem, że taki rodzaj zaangażowania jest wyjątkowy.
Dlaczego w nazwie programu jest Twoje nazwisko? Zawsze wydawało mi się to zaskakujące.
Co jest w tym zaskakującego?
Wyobrażam sobie, że Martyna Wojciechowska sygnuje program swoim nazwiskiem, ale osoba medialnie nieznana…
Dokładnie już tego nie pamiętam, ale przy jednym z pierwszych pokazów zmontowanego materiału, moja szefowa Lidka Kazen powiedziała – no to teraz zobaczysz, jak będzie się nazywał program. Gdy zobaczyłem czołówkę, w pierwszej chwili pomyślałem, że jest to żart. Nie mogłem w to uwierzyć. Tak po prostu wyszło, choć nie jest to ani moja fanaberia ani tym bardziej mój pomysł. Myślę, że nie odpowiedziałem Ci na pytanie, ponieważ mnie samego to dziwi.
Pozostając w temacie zdziwienia – jest coś, co po zrealizowanych już seriach programu „Szósty zmysł” może Cię jeszcze w ludziach zaskoczyć?
W tej chwili jedyną rzeczą, która może mnie jeszcze zaskoczyć, są właśnie ludzie. Znam już z grubsza metody używane przez znachorów, ale tak naprawdę, to bohaterowie programu wciąż mnie zadziwiają – ich charyzma i to, co mają do powiedzenia. We wszystkim, z czym się spotykam, to ludzie są najbardziej fascynujący.
Wraz z kolejnymi seriami zmieniło się w jakiś sposób Twoje nastawienie – do tych ludzi, regionów, formuły programu?
Czuję, że w ogóle zmieniło się moje postrzeganie rzeczywistości. Startowałem z gruntu racjonalisty, co jest bardzo przydatne przy takiej formule programu. Biorąc pod uwagę, że jestem regularnie diagnozowany, podchodzenie z ufnością do tego, co się wokół mnie dzieje, wykończyłoby mnie po 3 odcinkach. Często pada w moją stronę pytanie, czy nie boję się igrać z nienazwanym. Ja się nie boję, bo jestem przekonany, że o wiele większym zagrożeniem są ludzie niż świat duchów. Natomiast przez te 2 lata, mój racjonalizm został bardzo mocno przytępiony i nadszarpnięty. Cały czas nie mam dowodu i najprawdopodobniej nigdy go nie dostanę, ale w tej chwili dopuszczam myśl, że poza naszym światem może być coś jeszcze. Jest jakaś zasłona okrywająca tkankę rzeczywistości, którą znamy. Mam poczucie, że kilka razy za nią byłem, a przynajmniej za nią zajrzałem. Takich doświadczeń miałem bardzo niewiele, ale to one sprawiły, że zmieniło się moje postrzeganie rzeczywistości. Choć chyba nie radykalnie, bo cały czas jestem racjonalistą i cały czas wątpię. Jako prowadzący program „Szósty zmysł” mam w zasadzie taki obowiązek.
Mam wrażenie, że do osób, jakie spotykasz w trakcie kręcenia programu podchodzisz z bardzo otwartym umysłem. W pewnym wywiadzie powiedziałeś, że domniemujesz, że Twoi bohaterowie mają rację.
Domniemuję, że oni w to wierzą. Dla mnie rzeczą, która kompromituje drugiego człowieka jest cwaniactwo. Ktoś, kto twierdzi, że posiada moc albo komunikuje się z nim Bóg, a w to nie wierzy tylko chce wyciągnąć w ten sposób pieniądze, jest dla mnie spalony. Takich ludzi unikamy i nie pokazujemy ich w programie. Natomiast moi bohaterowie mnie zachwycają. Fascynuje mnie człowiek, który wierzy w to, że mówi do niego Bóg i to On kieruje jego ręką w trakcie uzdrawiania. Nadal nie wiem, co mam o nich myśleć. Nie mogę wierzyć w to, że mówi do niego Bóg, ale fascynuje mnie jego przekonanie. Bardzo często wokół nich funkcjonuje grupa niemalże wiernych – ludzi, którzy są pod ogromnym wrażeniem ich charyzmy i osobowości. Anna Nikołajewna Cymbal z Jałty ma swoją asystentkę – przyszła do niej 2 lata wcześniej, zapytała jak ma żyć i została. Sąsiadki wierzą w to, co mówi Anna Nikołajewna, a ona twierdz, że lata co jakiś czas na planetę Nitron i tam uczestniczy w wykładach, których udziela Bóg. To, co się dzieje wokół niej jest niesamowite. Innym przykładem jest Władimir z Krymu, który jest dla mnie traumą. Z nim jest związana najgłupsza rzecz, jaką zrobiłem w życiu.
To był ten kręgarz? Przyznam, że był to jeden z odcinków, który zmroził mi krew w żyłach. Patrząc na masarz z „dłutem” między Twoimi kręgami miałam wrażenie, że nie wstaniesz z tej kozetki.
To masz dobre wyczucie. Dla mnie to był punkt graniczny. Z perspektywy czasu wiem, że nie powinienem się na to godzić. Władimir twierdził, że mówi do niego Bóg i kieruje jego ręką, więc wykluczone jest, że zrobi mi krzywdę. W połączeniu z jego nietypową osobowością i z tym, że było 32 ºC, a on miał na sobie futra, powinienem był bez słowa stamtąd wyjść. Z drugiej strony rozmawiałem z jego pacjentami, którzy mówili, że jest on cudotwórcą i pomaga na wszystko.
1 KOMENTARZ
ZOSTAW ODPOWIEDŹ
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.
Bardzo ciekawa forma przybliżania widzowi wiedzy o ludziach z różnych stron świata.Wartka,nie banalna narracja, program na 6 z plusem!