Finał „Big Brother 2” pokazał, że Polacy mają jaja!

#muremzakamilem. Dlaczego?

Ah, ten „Big Brother”. Miałam z nim tak, że początki reaktywacji totalnie mnie nie zaciekawiły. Co więcej – wydawały się być odgrzewanym kotletem. Czymś bez wizji, pomysłu i polotu. Początkowe odcinki pierwszej edycji po reaktywacji, mnie utwierdziły w tym przekonaniu. Swoje rozczarowanie opisałam mniej więcej tak: Promocja była niezła – krzyczące reklamy na TVN-nie i TVN 7, oraz wielkie billboardy, porozrzucane po całej Warszawie, pod tytułem: „Wejdź z butami w cudze życie”. Dosyć szybka akcja – od castingów do pierwszego odcinka nie minęło wiele czasu. Jak widać – pomimo tak długiej przerwy w nadawaniu tego relality show – chętnych nie brakowało. Jak zawsze zapowiadali producenci i specjaliści od PR – ma to być program rozrywkowy – co znaczy tyle, że ma mi dostarczyć jakiejkolwiek rozrywki i emocji, gdy na niego patrzę. Ma pokazać osobowości – ciekawe osobowości, wnoszące coś do tego programu i być może, do mojego życia. Oczekujemy więc barwnych indywidualistów, ekstrawertyków, obnoszących się ze swoimi pomysłami i innością. Różnych postaci. Oczekujemy kontrowersji, charyzmy, pikantnego widowiska! Co dostajemy? Odgrzewany kotlet, który nie smakuje, tak dobrze jak kiedyś. O ile kiedyś ten program wzbudzał jakąkolwiek sensacje, teraz „Big Brother” jest po prostu, nazwijmy rzeczy po imieniu – nudny. Byłam w stanie obejrzeć dwa odcinki – więcej chyba nie dam rady. Bo przez te 40 minut transmisji programu na żywo, nie dzieje się absolutnie nic, co by mnie – zszokowało, rozbawiło czy zaciekawiło – a taka chyba była rola tego programu.

Nie wiem kto odpowiadał za dobór ludzi w programie, ale można odnieść wrażenie, że to zupełnie przypadkowa łapanka ludzi – już popularnych, w pewnych środowiskach. Z moich pierwszych obserwacji wynika, że klasycznie, wyłonił się przywódca grupy – który, faktycznie lubi na głos mówić o swoich poglądach, i również klasycznie – spotyka się ze sprzeciwem i brakiem akceptacji wśród reszty grupy. Pierwszy odcinek przynosi wielką libację alkoholu (a to nowość), tylko, że nawet po odpowiedniej dawce procentów, niewiele się dzieje.

Przyczyna? Ludzie bez polotu, jakich miliony na Instagramie – zresztą to ta generacja, ludzi, których największą aspiracją jest „zostać celebrytą”. Po tym programie jest to oczywiście możliwe i całkiem realne, ale żeby być celebrytą dłużej niż 5 minut, należy mieć do powiedzenia coś więcej niż „lubię omlet z kozim serem”… Intelekt uczestników pozostawia wiele do życzenia – mam wrażenie jednak, że większość z nich nadrabia to klasycznym pokazywaniem tyłka.

Oglądając te dwie transmisje odniosłam także wrażenie, że program „Big Brother”, dla tych ludzi nie jest żadną przygodą – jak to mają w zwyczaju mówić uczestnicy tego typu programów, po ich zakończeniu („to była najlepsza przygoda mojego życia, nigdy o tym nie zapomnę” i tak dalej i tak dalej…). Za to jest – po prostu, trampoliną do sławy i reklamą – ich Instagramów – na przekór tego, że w programie nie można używać żadnych urządzeń, łączących ze światem – ich rozmowy często właśnie tematów Social Mediów dotyczą. Oraz reklamą ich zbotoksowanych – w wieku 21 lat, twarzy. Laska, której Wielki Brat kazał zaśpiewać – zapewne po programie zostanie piosenkarką, zresztą pewnie po to do tego programu przyszła. Lider grupy, nie będzie trenerem personalnym a popularnym trenerem personalnym. Natomiast wszystkie 20-latki z powiększanymi ustami, które chodzą spać w pełnym makijażu, będą – tak jak chciały – celebrytkami, z rosnącą ilością obserwujących na Insta, zarabiających na reklamowaniu… wszystkiego.

Prawda jest taka, że ludzi występujących w programie kojarzę, mniej lub bardziej – jednego z TV, drugiego z wybiegu mody czy, znaczną większość z czeluści internetowych – Influencerzy gorszej kategorii, po programie rzecz jasna – będą tymi najlepszej kategorii. A wszystko to dzięki temu, że przez 24 godziny, powłóczą się po domu pełnym kamer, zupełnie bez celu, pomarudzą, wykąpią się w basenie gdy na dworze temperatura -2, przejdą kryzys osobowości w drugim dniu eksperymentu i powiedzą, że się nie odnajdują, reszta jest sztuczna i generalnie to chcą do domu. WTF?! Chyba pierwotnie nie do końca o to w tym wszystkim chodziło. Wydaje mi się, że w domu Wielkiego Brata powinni się znaleźć zwyczajni, zupełnie no name]owi ludzie. Którzy pokażą choć trochę prawdy, a nie wymyślony, nieskazitelny i wyreżyserowany przez siebie samego wizerunek. Dla tych ludzi, wystąpienie w „Big Brotherze”, to przepustka do świata show-biznessu. I tą nieprawdę i parcie na szkło niestety bardzo widać. I wygląda to wszystko bardzo miernie i przeciętnie.

Reanimowany, aż po 11 latach program „Big Brother”, to niestety słaby produkt. Bezpłciowy. Więcej emocji przyniesie nam oglądanie 3456789 odcinka „M jak miłość”. I nie, nie przesadzam. Niestety inwazja w ludzką prywatność zawsze będzie się dobrze sprzedawać – tylko, że teraz chyba tylko dzieciakom z obecnej podstawówki. „Big Brother”, pomimo tego, że może to ryzykowne stwierdzenie – ale to coś pokroju „Warsaw Shore”, może intelektualnie dużo mniej uboższe, ale za to nudne do kwadratu.

Jednak…

Wraz z rozwojem programu moje zdanie ulegało zmianie, stąd sprostowanie…. Wszystko zaczęło się na rodzinnej posiadówce, kiedy młodsze pokolenie spotkało się w towarzystwie wina. Wiecie, rozmowy, śmieszki, gry, te sprawy… W tle leciał – zhejtowany wtedy przeze mnie „Big Brother”. Było to jakieś kilka – albo kilkanaście odcinków po tym, gdy po obejrzeniu dwóch, stwierdziłam, że nigdy więcej! Od czasu do czasu spoglądaliśmy i komentowaliśmy zachowanie uczestników. Wtedy też okazało się, że… jest o czym gadać. Że jednak ten program wzbudza jakieś emocje – i to całkiem różne, co wyszło podczas wyrażania opinii i przekrzykiwania się wzajemnie. I wtedy moja teoria dotycząca reality show, legła w gruzie… Wtedy też okazało się, że od mojego ostatniego odcinka (jednego z dwóch) wiele się zmieniło. Z programu zdążyły odpaść osoby, które zwyczajnie, nic do niego nie wnosiły. Nudne i denerwujące. A pomiędzy uczestnikami zaczęły się tworzyć sojusze, i co najciekawsze – relacje międzyludzkie. Okazało się wtedy, że jeden z uczestników podczas programu zdążył się już odkochać, i zakochać ponownie – w jednej z uczestniczek programu. Okazało się też, że nie wszyscy wytrzymali presję i tęsknotę, i z własnej woli odeszli z programu. Na ich miejsce przychodzili nowi. A jeszcze inni wychodzili i wracali. Ogólnie rzecz mówiąc – działo się. I właśnie od tego momentu wpadłam sidła cowieczornego zasiadania przed TV, o 20:00, w celu obejrzenia dalszych losów uczestników reality show. 

Wydaje mi się, że doszło do tego dlatego, że – relacje międzyludzkie są, zwyczajnie, ciekawe. Tak samo jak kłótnie. Jednak wciąż lubimy je podglądać. A Instagramy i inne social media są tego najlepszym przykładem. A fakt, że uczestnicy byli odcięci od świata, właśnie w tych – elektronicznych czasach, okazał się ciekawym eksperymentem. Przypominającym ludziom, że kiedyś nie żyliśmy przyklejeni do swojego smartfona. Dzięki temu uczestnicy mogli, faktycznie w pełni skupić się na drugim człowieku i relacji z nim. Zresztą byli oni na siebie skazani. A czasem nawet od siebie uzależnienie – w wielu z zadań zadawanych przez Wielkiego Brata. Przyznaje więc, że moja opinia była zbyt pochopna. Przyznaję też, że programowi daleko do wspomnianego wcześniej „Warsaw Shore”. Tutaj jednak chodziło o coś więcej – uczestnicy nie mogli co drugi dzień wychodzić na balet i obcować z ludźmi z „zewnątrz”. Poza tym – walkę o alkohol, który w „Warsaw Shore” leje się strumieniami, tutaj podkręcały zadania. Brak ich wykonania oznaczał brak zakupów – podstawowych rzeczy – jedzenia, alkoholu i papierosów. W związku z czym uczestnicy jednak, w większości czasu przed kamerą byli zupełnie trzeźwi. Jedni trzymali emocje na wodze, inni nie. Jedni grali, drudzy nie. Aczkolwiek, ze strony psychologicznej i socjologicznej, projekt ten mogę uznać za ciekawy. 

Tak samo jak osoby, które zostały do samego końca. Zupełnie skrajne. Infantylna, ale urocza Madzia, charyzmatyczny hanys ze Śląska, momentami wulgarny Igor, i przesympatyczny i bezkonfliktowy Bartek. Mieszanka wybuchowa. Na której podstawie, możemy wywnioskować jakie osobowości lubią ludzie – to w końcu do nich należał ostateczny wybór zwycięzcy, i to oni tak naprawdę tworzyli scenariusz programu. Z tygodnia na tydzień eliminując kolejne twarze z programu. Zaangażowanie publiczności w przebieg programu, również mógł mieć w pływ na ostateczną oglądalność reaktywowanego programu. Okazało się, że wcale nie lubimy mega kontrowersyjnych postaci. Insta-dziewczyn, wymalowanych od 6 rano i perfekcyjnych nawet w nocy. Za to, sugerując się finałem – lubimy barwne (w przypadku Madzi dosłownie) postacie. Ale jednocześnie te miłe, emocjonalne i bezkonfliktowe – tacy właśnie byli, zarówno wspomniana Madzia, jak i Bartek. I chyba mnie cieszy, że zwyciężyły emocje i jakieś dobro w sobie, a nie fejm, arogancja i kontrowersja. W końcu to chyba zwyczajnie, był ludzki i intuicyjny wybór. Pomijając już fakt, że Madzia – jako znajoma wielu naprawdę fejmowych osób, miała pewniaka i wygraną w kieszeni. W końcu wystarczyło, że Maffashion, mająca miliony obserwujących na swoim Insta, udostępniła tam prośbę o wysyłanie SMS-ów na Madzie. Tym też sposobem wygrała nowa idolka nastolatek. Różowa i błyszcząca. Do tego całkiem miła. 

Jak potoczą się dalsze losy uczestników programu? Nie wiem, będę śledzić. W dalszym ciągu jestem ciekawa, czy program otwiera drogę do kariery. Czy Marchewka, która rapowała, zostanie raperką. Czy Kasia spełni marzenia i zostanie piosenkarką, i czy Madzia założy swoją modową, „giltter” markę. Zapewne niektórzy wykorzystają swoje antenowe, pięć minut, spełniając marzenia. A inni wrócą do normalności i swojego życia, a program uznają za przygodę. Jedno jest pewne – trzeba mieć trochę odwagi i jaj by wystawić siebie samego na taką próbę. I pozwolić oglądać się 2 4 na dobę milionom widzów, w dosyć, umówmy się – niecodziennych okolicznościach. Kolejną sprawą jest fakt, by jakoś wypaść w tych niełatwych okolicznościach. Wśród zupełnie obcych, i zupełnie innych ludzi. Jednym program ten może wyrządzić krzywdę, innym spełnić marzenia. Ale fakt jest taki – trzeba mieć mocną psychę, by przetrwać w zamknięciu i tęsknocie do samego końca. Potem trzeba ją mieć by wrócić do rzeczywistości. Oraz zmierzyć się z tym, co czeka na zewnątrz. A czeka wiele. Uczestnicy wchodzą do programu jako „no name’y” – prawie, pomijając insta-twarze, które już kojarzyłam. Żyją sobie tam na zupełnej nieświadomce, co do wydarzeń na zewnątrz. Natomiast wychodzą z programu, jako celebryci, którzy udzielają wywiadów i przyjmując zapraszania do telewizyjnych programów. A eksperyment zamknięcia kilkunastu ludzi bez telefonu i Internetu, w dobie kontaktu i stałego byciu na łączach, dopiero teraz nabrał na znaczeniu. Sama nie wiem, jakbym się zachowała, gdybym w momencie gdy jestem znudzona, lub zmieszana – nie mogła zajrzeć na mój mały ekran z Instagramem, Facebookiem, i kilkoma innymi, raczej zbędnymi, aplikacjami. 

Aaa, i teraz, każdego wieczora o 20:00, brakuje mi „wchodzenia butami do cudzego życia”. A to chyba już jest jakaś rekomendacja, sama w sobie.

Druga edycja:

W jej przypadku jedno się nie zmieniło – po obejrzeniu jednego z pierwszych odcinków, powiedziałam sobie – nie! Czyli to samo, co w przypadku pierwszej edycji. Dlaczego? Zwyczajnie, to co zobaczyłam na ekranie nie zachęciło, do kolejnej przygody z „Big Brotherem”. A przynajmniej na tamten czas. Banda rozwrzeszczanych, głośnych i czasem irytujących ludzi – każdy z nich z innego świata. Nie, to dla mnie za dużo. Postanowiłam więc poczekać na odpowiedni moment, a on nadszedł wtedy, gdy sami uczestnicy, jak i widzowie, zrobili naturalny przesiew, wyłaniając tylko tych najciekawszych. A stało się to mniej więcej w połowie drugiej edycji. 

Pomimo tego, że druga edycja wygenerowała znacznie mniejszą oglądalność, niż edycja pierwsza, to ostatecznie wciągnęła mnie. Pomimo tego, że była zupełnie inna, od swojej poprzedniczki. Obie edycje miały jednak wspólny pierwiastek, który przyciągał mnie przed telewizor, każdego dnia o godzinie 20:00. Co to takiego? Oczywiście romans! W przypadku pierwszej edycji ten rozkwitał między Magdą, a Olegiem, którzy zresztą do dzisiaj są ze sobą, pomimo tego, że nikt nie dawał im na to szans. W edycji, która właśnie dobiegła końca, głównymi bohaterami byli tutaj Kamil, i Ewa (czasem plus Natan). I tym sposobem wyłania się nam kolejna zależność – w obu edycjach zwyciężyli bohaterowie romansów – myślę więc, że to nie będzie za dużo, jeśli powiem, że w jakimś stopniu zwyciężyła miłość. Z racji na to, że jesteśmy świeżo po finale, warto napisać o tym, że… 

Polska ma jaja!

A przez moment naprawdę się przestraszyłam, że tak nie jest. Ale od początku. Do ścisłego finału „Big Brother 2”, po trzech miesiącach spędzonych w Domu Wielkiego Brata, weszło trzech, totalnie różnych zawodników: Wiktor Stadniczenko, Kamil Lemieszewski i Martyna Lewandowska. Wiktor – człowiek wielu talentów. Kamil – kolorowy ptak tej edycji i Martyna – dziewczyna z sąsiedztwa. 

Ku mojemu zdziwieniu, jako pierwszy, zajmując trzecie miejsce, na arenę wyszedł Wiktor Stadniczenko, mówiąc: „To najlepszy serial, w jakim byłem”. Moim zdaniem, podobnie jak zdaniem brata Wiktora, w finale powinni spotkać się panowie – Wiktor i Kamil. Tego jednak nie mogłam być pewna, wiedząc, że każdy z finalistów ma równe szanse – sugerowałam się w tej tezie wynikami poprzednich nominacji. Każdy z tych uczestników był lubiany przez widzów. Jednak po ogłoszeniu wyników, pierwszy raz tego wieczoru, zwątpiłam. Na szczęście także – ostatni. Niedługo potem okazało się, że zwycięzca może być tylko jeden, i nie mogło być inaczej – został nim Kamil Lemieszewski. Który zresztą już od dawna był moim faworytem tej edycji. Dlaczego? Pewnie dlatego, że to jedna z nielicznych osób, która zrobiła ten program od początku do końca – i każdy inny wynik byłby dla mnie krzywdzący. A szczególnie gdyby program zwyciężyła Martyna. To bardzo miła, czysta, niewinna, sympatyczna i dobra dziewczyna. Jednak – coś w tym jest, że dobra powinna być zupa pomidorowa. Co do człowieka to raczej kiepskie określenie. Zupełnie rozumiem wszystkie stwierdzenia dotyczące dziewczyny z sąsiedztwa i utożsamianiu się z Martyną, dziewczyn w podobnym wieku do mojego. Jednak, pomimo całej sympatii – w końcu nie można nic jej zarzucić, należy zaznaczyć, że przez naprawdę dużą część program była totalnie niezauważalna, co oznacza mniej więcej tyle, że nie za wiele do nie wniosła. Fakt faktem jednak, przeszła ogromną metamorfozę, za co szacun. Bo może z szarej myszki, stanie się świadomą siebie kobietą. Nie rozumiem jednak stwierdzeń, że finał przyda jej się najbardziej. Finał przydatny byłby dla każdego. Nie ma jednak co ukrywać – każdy z uczestników dostał darmową reklamę w tv, samym wejściem do domu Wielkiego Brata. A to jak ją wykorzysta – to już całkiem indywidualna kwestia. Co do Martyny jednak pewna nie jestem… Pewna jestem co do Wiktora, który na pewno mocno wejdzie w świat show bizu, spełniając swoje marzenia – bo je przede wszystkim posiada, i jest zdeterminowany co do ich realizacji. Co ze spektakularnym zwycięstwem zrobi człowiek, który nominowany w tej edycji był najczęściej? To dla mnie zagadka. Jednak Kamil z programu wychodzi z podwójnym zwycięstwem – nowym hajsem, autem i… miłością! Czym sobie zawdzięcza zwycięstwo? To 36-letni człowiek orkiestra. Na co dzień mieszka w Londynie, chociaż teraz to się może zmienić, ze względu na Ewę. I być może tego kolorowego ptaka będziemy mogli mijać na ulicach Warszawy. Z wykształcenia jest on pielęgniarzem oraz położnikiem. Pracował także między innymi jako aktor, kaskader, statysta, cyrkowiec czy barman. Grał epizody w wielu zagranicznych filmach, takich jak „Król Artur”, „Peaky Blinders”, „Han Solo”, „Gwiezdne wojny – historie”. Zafascynowany jest antropologią kultury i historią antyczną. W planach ma napisanie książki o początkach religii katolickiej. Na ekranie poznaliśmy jego, co najmniej kilka twarzy. Kim naprawdę jest Kamil? To szaleniec, i osobowość, która absolutnie zasłużyła na wygraną. Dlaczego? Oczekiwaliśmy barwnych indywidualistów, ekstrawertyków, obnoszących się ze swoimi pomysłami i innością. Kontrowersji, charyzmy, i pikantnego widowiska! A to wszystko dostaliśmy właśnie od tej jednej postaci. I niezależnie od tego, czy te jego historie o  Mongołach i walce o życie, są prawdziwe, autentycznie cieszę się, że wygrał. Bo wygrał charakter, który prawdopodobnie miał taktykę, skutecznie czytając osobowości, a potem rozkładając je na łopatki, eliminując rywali, zyskując fanów, i miejsce na samym szczycie. Pomimo wyrachowania, zobaczyliśmy także całkiem ludzką twarz Kamila, w momencie w którym poznał, a następnie pokochał Ewę. Wtedy też prawdopodobnie pokochali go widzowie. Jeszcze bardziej. I jakikolwiek by on nie był, myślę, że akurat w swoim uczuciu, był prawdziwy. To świadomy siebie i świata człowiek. Chociaż żyje on w swoim, dziwnym bo dziwnym, świecie, który do samego końca został zagadką. Nie wiem, czy po bezpośrednim spotkaniu z nim, powiedziałabym to samo. Natomiast wiem, że Polacy pokazali jaja, wybierając właśnie jego. A nie to co miłe, dobre i swojskie. Zresztą – już nieco infantylna, jednak barwa Madzia, na pierwszym miejscu, zdecydowanie wystarczy.

#muremzakamilem.

Ciężko mi stwierdzić która z edycji była lepsza. Na pewno jednak były one całkiem różne. Uczestnicy pierwszej edycji zaznaczają ciągle, że u nich była prawdziwa miłość, przyjaźń i rodzina. Czego zbrakło w edycji drugiej. A więc pytam – czyżby? Kpienie z Madzi, czy Łukasza nie wyglądało na rodzinną sielankę. I faktycznie, w drugiej edycji było więcej kłótni, hejtu i nienawiści. Jednak relacje jak Kamil i Ewa, Kamil i Martyna, czy Ania i Mateusz, udowadniają, że prym wiodły także relacje międzyludzkie. Druga edycja zapewne była dziwniejsza – nie jestem pewna czy to ze względu na ludzi, czy raczej coraz dziwniejsze zadania i klimaty. Niemniej jednak i ta edycja dała radę.

Dlaczego?

Pomimo początkowego hejtu, myślę, że odnowienie, i przełożenie na obecne czasy, inicjatywy, jaką jest „Big Brother”, to świetna opcja. A przede wszystkim okazja do tego, by zobaczyć, jak w niecodziennych warunkach, zachowują się ludzie, tacy jak my. Jak rodzi się miłość i nienawiść. Jak zawierają się sojusze. Jak wpływa na człowieka wyalienowanie, zamknięcie, odcięcie od informacji i wiadomości – co w info świecie jest ciekawym eksperymentem. Eksperymentem na ludziach. Obserwujemy jak rodzi się współpraca i rywalizacja, jak działa wyobraźnia i ludzie popędy. Najciekawsze jednak wydaje mi się być obserwacja ludzkich zachowań w momencie, w którym muszą przebywać z ludźmi, których zwyczajnie nie lubią. Umówmy się – każdy z nas ma ludzi, których po prostu nie trawi, ale nikt z nas nie zostaje z nimi zamknięty pod jednym dachem dwa cztery na dobę. A to właśnie to generuje najskrajniejsze emocje. Na finałowej arenie właśnie to słowo padało najczęściej – emocje. Ostatecznie to chyba właśnie o nie przecież chodzi! 

Foto: www.telemagazyn.pl

Zobacz także:

 

ZOSTAW ODPOWIEDŹ