Czytający znaczy mądrzejszy. Czy aby na pewno?

Czytający znaczy mądrzejszy. Czy aby na pewno?

Na pewno znacie te słowa, że czytający znaczy mądrzejszy. Że czytanie rozwija wyobraźnie, wzbogaca słownictwo, uczy ortografii i interpunkcji, dostarcza wiedzy. W większości domów tych słów używają rodzice, a nawet jeśli nie, to dzieci słyszą je w szkole od nauczycieli. „Jak będziesz czytać, to będziesz lepszy w tym czy tamtym”. Czy jednak aby na pewno?

Czytający znaczy mądrzejszy. Czy aby na pewno?
Fot. Pixabay

Czytający znaczy mądrzejszy. Czy aby na pewno?

Oczywiście nie negujemy zalet czytania i sami, jako rasowi mole książkowi, wypowiadamy się na temat czytania książek w samych tylko superlatywach. Czytanie to nie tylko rozrywka, ale także nauka. I jeśli tylko dziecko od małego wychowywane jest w otoczeniu książek, a rodzice zachęcają je do samodzielnego czytania, to może wyjść z tego tylko coś dobrego. A przyjemność poznawania nowych historii wiąże się tu z wiedzą i nauką.

Czytanie rozwija wyobraźnię.

Oglądanie filmu jest przyjemne, ale znacznie mniej wymagające dla mózgu niż przeczytanie choćby kilkunastu stron książki. Czytanie zmusza nasze szare komórki do pracy. Czytając jakąś historię musimy przecież wyobrazić sobie bohaterów – od tego jak wyglądają po to, w jaki sposób się poruszają, a nawet, jak brzmi ich głos. Musimy wyobrazić sobie każdą z opisanych sytuacji, a także zapamiętać, co wydarzyło się dotychczas, aby móc finalnie połączyć wątki. W filmie wygląda to nieco inaczej, bo mamy wszystko pokazane w formie obrazu. A analiza obrazu jest dla naszego mózgu zajęciem znacznie mniej złożonym niż czytanie.

Czytanie wzbogaca słownictwo.

Nie ma tu żadnej większej filozofii – jak coś czytasz, to to zapamiętujesz. Jak nie rozumiesz – sprawdzasz. Jak nie znasz jakiegoś słowa, szukasz go w słowniku. No, nie oszukujmy się, w internecie, ale na jedno wychodzi. Im więcej czytasz, tym więcej słów poznajesz. Im więcej ich poznajesz, tym więcej ich zapamiętujesz. Ergo: czytanie równa się zwiększaniu słownictwa. Proste.

Czytanie uczy ortografii i interpunkcji.

Trudno nauczyć się zasad poprawnego pisania bez czytania. Wyobraźcie sobie sytuację, że nigdy nie widzieliście napisanego zdania, nawet filmy oglądacie wyłącznie z lektorem. Jasnym jest, że w takiej sytuacji nie ma możliwości, żebyście wiedzieli, że „pszczoła” pisze się przez „sz”, a „abstrahując” przez samo „h”, a nie „ch”. Podobna sytuacja dotyczy przecinków czy innych znaków interpunkcji. Czytasz, widzisz, zapamiętujesz.

Czytanie dostarcza wiedzy.

To oczywiście zależy od tego, jaką literaturę się czyta. Ale w każdej, nawet najmniej ambitnej beletrystyce znajdzie się jakiś zasób wiedzy. Jasne, w jednej książce będzie on mniejszy, a w innej większy, ale finalnie konkluzja jest taka, że „jakaś” wiedza jest zawarta w każdej książce. Z każdej lektury pozostają nam w głowie jakieś okruchy informacji, z których być może przyjdzie nam w przyszłości skorzystać w jakiejś sytuacji.

Czytający… niekoniecznie taki znowu mądry…

I teraz dochodzimy do konkluzji. A ta nie jest taka znowu różowa. Biorąc bowiem pod uwagę wszystkie powyższe zalety czytania, wydawać by się mogło, że każdy, kto regularnie i często czyta książki, jest inteligentny, ma bogate słownictwo, bujną wyobraźnię, duży zasób wiedzy i potrafi napisać zdanie zgodnie z zasadami ortografii i interpunkcji.

Otóż okazuje się, że nie.

Dowodów na to daleko szukać nie trzeba. Wystarczy zapisać się do którejkolwiek z grup czytelniczych na Facebooku, by to wyobrażenie o czytających legło w gruzach. 

Jasne, ludzie są różni i nawet wśród tych czytających znajdą się tacy mniej i bardziej inteligentni. Kiedy jednak dołączy się do takiej grupy, człowiek zaczyna się zastanawiać, jakim cudem niektórzy z członków tej wirtualnej społeczności byli w ogóle w stanie przeczytać choć jedną książkę. Nie wspominając o tym, że poddaje się w wątpliwość cały system edukacji, skoro takie osoby pokończyły szkoły…

Czytanie wcale nie czyni mądrego

Pomijamy kwestię lenistwa i zadawanie co chwilę pytań o to, od której części serii danego autora zacząć czytać, bo tego typu pytania uważamy zwyczajnie za… głupie. Po pierwsze dlatego, że znacznie szybciej jest wpisać zapytanie w Google i sprawdzić odpowiedź niż napisać post na Facebooku. Po drugie dlatego, że odpowiedź może być tylko jedna: skoro jest to seria, to chyba logika nakazuje zacząć od pierwszej części, prawda?

To jest rzecz, której nigdy nie zrozumiemy i próbować nie będziemy.

Kiedy się jednak wczytamy w treść postów i komentarzy pod nimi, zauważymy cały szereg błędów. Nie mówimy tu tylko o błędach ortograficznych, od których boli głowa i przed oczami mamy słynnego mema z końcówkami miksera wbitymi w oczy. Ani nawet o tym, że dla niektórych znaki interpunkcyjne to takie śmieszne ikonki, które można sobie wstawić w zdanie na chybił-trafił. Albo nie wstawiać ich wcale.

Nie mówimy nawet o pozbawionych empatii i wyobraźni komentarzach wykluczających możliwość prowadzenia inteligentnej rzeczowej dyskusji, bo niektórzy po prostu mają klapki na oczach, zaściankowe poglądy i podejście do życia typu: „moja racja jest najmojsza, a jak się ze mną nie zgadzasz, to jesteś głupi”.

Nie, to nie to jest najgorsze w postach ludzi czytających.

„Czytający” nie jest równoznaczne z „oczytany”

Wydawać by się mogło, że jak ktoś czyta, to powinien umieć skonstruować poprawne logicznie zdanie. Albo napisać opinię o książce, która będzie zawierała argumenty, dlaczego ma takie, a nie inne o niej zdanie.

Tymczasem większość opinii pisana jest na zasadzie: „książka była fajna, bo mi się podobała”. Albo (nasze ulubione): „książka była fajna, bo szybko się ją czytało”. I całe mnóstwo innych wariacji określenia „książka była fajna, bo nie była niefajna”…

I gdzie tu miejsce na wiedzę, wyobraźnię i bogate słownictwo? 

Człowiek chciałby podzielić się opinią i podyskutować. Pochwalić jakiegoś pisarza za jego dzieło literackie albo przestrzec innych czytelników przed jakimś gniotem. Okazuje się jednak, że dyskutować nie ma z kim, bo inni czytający:

  • nie zrozumieją Twojej wypowiedzi;
  • skomentują tak, że Ty za nic w świecie nie zrozumiesz, o co im chodzi;
  • popełnią w komentarzu taką ilość błędów, że odechce Ci się rozmowy;
  • zmienią temat;
  • albo zwyczajnie zamiast komentarza dadzą Ci lajka…

I ostatecznie dojdziesz do wniosku, że lepiej już zatrzymać opinię o przeczytanej książce dla samego siebie. Ewentualnie podzielisz się nią z bliskimi znajomymi czy rodziną. Bo o nich wiesz na pewno, że przynajmniej potrafią się wysłowić.

Zatem wychodzi na to, że choć czytanie niewątpliwie ma wiele zalet, nie jest równoznaczne z tym, że każdy człowiek z owych zalet w pełni korzysta. Każdy z nas miał w szkole naukę czytania ze zrozumieniem, u niektórych jednak ta nauka poszła w las. A może te osoby po prostu czytają dla samego czytania, na zasadzie: „przelecę” wzrokiem po literkach, zamknę i otworzę nową. Byle tylko na koniec roku móc się pochwalić, że w pięćdziesiąt dwa tygodnie przeczytałem milion książek?

Szkoda tylko, że nic z nich nie zostało w głowie…

ZOSTAW ODPOWIEDŹ