charles berg

Charles Berg – „Domniemanie winy” – opowiadanie kryminalne

Mamy dla czytelników life4style.pl miniopowiadanie Charlsa Berga – „Domniemanie Winy”. Autor jest znany w Gdańsku jako twórca kryminałów retro z dawnym Gdańskiem w tle. Debiutancka książka Charlesa Begra „Smierć w Oliwie” została wybrana najlepszym kryminałem na lato portalu granice.pl.

„I proszę pamiętać panie Steppe: Ubezpieczyciel nigdy nie płaci!” – wykrzyknął niski korpulentny mężczyzna w garniturze po czym zabrał kapelusz, płaszcz i wyszedł. Na biurku leżały zostawione przez niego materiały. Kopie policyjnych raportów, zeznania świadków, a także samej oskarżonej – Fantyny Marii Schwartz, dwudziestotrzyletniej kobiety o miłej powierzchowności i kartotece dłuższej niż dzieła zebrane Wiktora Hugo. 
 
Ta córka zakochanej w twórczości francuskiego pisarza prostytutki i bliżej nieznanego ojca od najmłodszych lat ciężko pracowała na każdy wpis w policyjnych aktach. Kradzieże, pobicia i niejako odziedziczony po matce zawód pozwalały jej przetrwać w brutalnej rzeczywistości Haklewerku przyportowego osiedla, w którego ciasnych uliczkach i bramach zdobywała pierwsze szlify.
 
Ostatnio jednak zamiast wyjmować przechodniom pieniądze z kieszeni lub zabierać nieopatrznie pozostawione torebki Fantyna znalazła inny sposób na zacerowanie wiecznej dziury w domowym budżecie. Została pokojówką. Zatrudniała się u samotnych osób – przeważnie starszych kobiet, a następnie korzystając z nieobecności gospodarzy, którzy zostawili mieszkanie pod jej opieką zabierała jakieś drobne błyskotki lub elementy zastawy. Następnie po kilku dniach odchodziła, tłumacząc się wyjazdem do ciężko chorego członka rodziny. Przeważnie kradła rzeczy rzadko używane przez właścicieli, stąd też mijało trochę czasu, zanim zgłaszano przestępstwo, ona zaś miała go wystarczająco dużo, by sprzedać zrabowane dobra, pozbywając się obciążających ją dowodów. I tak przestępczy proceder kwitł.
 
I na nic zdawały się apele gazet informujące o kradzieżach dokonywanych przez podającą się za pokojówkę kobietę. Służba od wieków okradała swoich pracodawców, wszyscy o tym wiedzieli, i o ile ginęły drobiazgi, nikt się tym zbytnio nie przejmował. Tym razem jednak w grę wchodziły olbrzymie pieniądze – wysadzany szafirami srebrny naszyjnik i kolczyki należące do Elżbiety Schichter zamożnej wdowy zamieszkującej jedną z willi przy Jäschkentaler Weg.
 
Jak tylko wdowa odkryła, że biżuteria zniknęła, wezwała policję. W krótkim czasie z koszar przy Hochstriess przyjechali funkcjonariusze z naszywkami piątego rewiru, w ślad za którymi w niedługim czasie pojawiło się Kripo. Całe mieszkanie zostało dokładnie przeszukane, miejsce przechowywania biżuterii obfotografowano oraz zdjęto odciski palców. Później zaczęły się przesłuchania. Potencjalnych świadków nie było wielu – wdowa, kucharka, lokaj i pokojówka, ta ostatnia mimo podania fałszywego imienia i nazwiska została szybko rozpoznana jako Fantyna. To wystarczyło. Dziewczyna została natychmiast zatrzymana i odstawiona do aresztu, a kilku policjantów wysłano do wynajmowanego przez nią pokoju w suterenie kamienicy przy kanale Radaune niedaleko Große Mühle. Podczas przeszukania zaginionej biżuterii nie znaleziono. Zamiast tego odkryto trzy srebrne sygnety, które jak się niebawem okazało należały do świętej pamięci Henryka Schichtera. Przesądziło to o winie dziewczyny oraz pozwoliło na przypisanie jej również kradzieży naszyjnika i kolczyków, a fakt, że ich nie znaleziono zdawał się być jedynie drobnym, nikogo nie obchodzącym szczegółem.
 
Nie dość, że sama biżuteria warta była kilkanaście tysięcy guldenów, to w grę wchodziło jeszcze ubezpieczenie od kradzieży, którego firma bynajmniej nie chciała wypłacić. Nie należało się dziwić, suma odszkodowania była zawrotna.
 
I tutaj zaczynała się moja praca. Po pierwsze miałem spróbować odnaleźć biżuterię, gdyby zaś to okazało się z jakichkolwiek względów niemożliwe, miałem dostarczyć wszelkich dowodów pozwalających na niewypłacenie ubezpieczenia. Sam żadnej polisy nie posiadałem, a po lekturze zapisów oraz klauzul pozwalających na uniknięcie wypłaty środków, tylko utwierdziłem się w przekonaniu, że byłaby to jedynie strata pieniędzy, zgodnie bowiem z treścią umowy: „wypłata środków z niniejszej polisy następuje jedynie w przypadku kradzieży ruchomości potwierdzonej przez organa ścigania jako dokonana przez osoby trzecie nie działające w porozumieniu ani za przyzwoleniem właściciela ruchomości” – kolejne zapisy były jeszcze ciekawsze – „Ubezpieczyciel może odmówić wypłaty części lub całości kwoty ubezpieczenia, jeżeli stwierdzi, że stanowiące przedmiot niniejszej Umowy ruchomości nie zostały zabezpieczone w sposób należyty lub też właściciel nie zachował zwyczajowych środków ostrożności”. Rzecz jasna nie był to koniec. Najlepszy i chyba jedyny oczywisty zapis mówił, że środki nie zostaną wypłacone jeżeli w ciągu roku przedmiot ubezpieczenia zostanie odzyskany. Ponadto ubezpieczyciel zastrzegał sobie prawo powołania dodatkowych specjalistów i ekspertów.
 
***
 
Mile połechtany tytułem eksperta chwyciłem kapelusz, płaszcz i wyszedłem z mieszkania na drugim piętrze kamienicy przy Cosel Weg w Langfuhrze. Było słoneczne majowe przedpołudnie, korzystając więc z pogody, odległość dwóch przystanków tramwajowych pokonałem na piechotę. Nie było to najszybsze rozwiązanie, bowiem zarówno Pullman linii numer dwa, jak i wiecznie spóźniona jedynka dotarła do skrzyżowania Adolf Hitler Strasse z Jäschkentaler Weg przede mną, ale spacer dał mi nieco czasu. Chciałem zastanowić się nad całą tą sprawą, zanim znalazłem się na jednej z najbardziej onieśmielających ulic całego Freie Stadt. Jäschkentaler Weg – dolina willi i dworków, porażających przepychem i kunsztem wykonania oraz bijących w oczy dziesiątkami, a nawet setkami tysięcy guldenów jakie niewątpliwie znajdowały się na kontach ich właścicieli. Przy całym tym bogactwie zdawało się, że mieszkający tam ludzie będą nadzwyczaj ostrożni i podejrzliwi zwłaszcza co do osób, które zatrudniali. Dlaczego więc młoda, niezbyt doświadczona pokojówka, która co gorsza nie mogła pochwalić się bogatymi referencjami, pomijając już jej złodziejski proceder, znalazła się w takim miejscu? Z tym pytaniem w głowie dotarłem przed piękną willę z czerwonej nietynkowanej cegły. Z przodu od strony ulicy wyraźnie rysowały się trzy duże okna pokoi mieszkalnych i nieco cofnięte wejście. Po prawej stornie budynku widoczna była mała kolista wieżyczka klatki schodowej, z tyłu zaś wieńcząca całość konstrukcji strzelista czwórgraniasta wieża kryta czarną dachówką. Pewnym krokiem podszedłem do drzwi i zapukałem.
 
Drzwi otworzył starszy szpakowaty mężczyzna w liberii. Z protokołu przesłuchania wiedziałem już, że nazywa się Andreas Meller i pracuję tutaj od pięciu lat. Przedstawiłem się, prosząc o przekazanie Frau Schichter, że chciałbym zamienić z nią kilka słów. Jednak wdowy już nie było. Kwadrans wcześniej odjechała taksówką do Zentrum, a wrócić miała dopiero wieczorem. Korzystając z nieobecności właścicielki, postanowiłem nieco się rozejrzeć oraz przepytać lokaja oraz kucharkę licząc, że brak bacznych oczu i uszu wdowy sprawi, że oboje służący będą nieco bardziej rozmowni. Niestety nie byli. Powtórzyli dokładnie, słowo w słowo swoje poprzednie zeznania, które zasadniczo sprowadzały się do tego, że nic nie widzieli, nic nie słyszeli, a ta nowa pokojówka Trudi Keller – tak bowiem przedstawiła się Fantyna – od samego początku wydawała się im jakaś podejrzana. Zapytałem więc o poprzednie służące. Pracujący od pięciu lat Andreas wymienił dwie inne pokojówki, a dysponując siedmioletnim stażem kucharka Esma Troy dodała do tej listy jeszcze jedną osobę. Z rozmowy wywnioskowałem, że wdowa jako pokojówki wybierała kobiety dojrzałe, przeważnie czterdziestoparoletnie. Ostatnia z nich została zwolniona dwa miesiące przed zatrudnieniem Fantyny – nazywała się Olga Kreft i mieszkała z bratem oraz jego żoną przy Elsenstrasse. Podziękowałem i zostawiając swój numer telefonu oraz adres, poprosiłem o przekazanie Frau Schichter, że z nią również chciałbym porozmawiać, w dogodnym dla niej czasie, rzecz jasna.
 
Wychodząc z willi wiedziałem niemal tyle samo co przedtem. Zarówno kucharka jak i lokaj nie umieli powiedzieć dużo więcej ponad to, co już zdążyłem przeczytać w protokołach. Pewnym śladem była ostatnia przed Fantyną pokojówka – Olga Kreft, i jeżeli Esma z Andreasem mieli racje, mieszkała niedaleko – po drugiej stronie dzielących Langfuhr torów kolejowych, jeszcze przed Polenhofem. 
Bardziej niż jej osobę interesowała mnie przyczyna jej zwolnienia i fakt zaskakująco długiego okresu, który minął do momentu zatrudnienia nowej służącej. No i jeszcze ta różnica wieku. Dlaczego zatrudniono tak młodą – w porównaniu do poprzednich – osobę? Naturalnie odpowiedzi powinienem szukać u Frau Schichter, nie wiedziałem jednak kiedy wróci, postanowiłem więc odwiedzić nową mieszkankę wietrznych i chłodnych apartamentów w budynku przy Schießstange – Fantynę Marię Schwartz.
 
-Jestem niewinna ! – wykrzyknęła nadal ubrana w strój pokojówki Fantyna, wstając nagle z krzesła w sali przesłuchań i opierając się rękoma na stole spojrzała na mnie z góry, mówiąc – Ile razy mam powtarzać, że nie ukradłam żadnego naszyjnika, a tym bardziej jakiś spinek, sygnetów czy pierścionków…
 
-A w moim mieszkaniu znalazły się przez przypadek podrzucone przez zazdrosną sąsiadkę z której mężem kiedyś się przespałam, albo przez tajemniczego dobroczyńcę, który chciał mi ulżyć i sprowadzić na dobrą drogę? To chciałaś powiedzieć? – zapytałem drwiąco.
 
-Pan mi nie wierzy detektywie? – zapytała zrezygnowana, siadając z powrotem na krześle – Nikt mi nie wierzy! A to naprawdę nie byłam ja. 
 
„Ach!” – niemal chciałem wykrzyknąć w zachwycie. Jakże ona była świetną aktorką. Jej smutek wydawał się taki prawdziwy, namacalny, a kiedy mówiła o tym, że nikt nie chce jej uwierzyć, aż chciało się ją wziąć w ramiona i trzymając wyszeptać, że wszystko będzie dobrze, że cała ta sytuacja to pomyłka, nieszczęśliwy zbieg okoliczności albo przypadkowe podobieństwo i wkrótce wszystko się wyjaśni, a ona będzie wolna. Niestety nie tym razem. Dowodów było zbyt wiele, żeby mogła myśleć o łagodnym wymiarze kary. Najprawdopodobniej najbliższe dziesięć lat spędzi za murami więzienia tracąc bijący od niej powiew zmysłowej młodości. Nie byłem jednak tutaj żeby ją oskarżać. Interesowała mnie tylko jedna rzecz – zaginiona biżuteria.
 
-Załóżmy przez chwilę, że nie ukradłaś naszyjnika i kolczyków Frau Schichter…
 
-Ja naprawdę ich nie ukradłam ! – wykrzyknęła, przerywając mi. Uśmiechnąłem się tylko pod nosem i dokończyłem pytanie:
 
-Co w takim razie się z nimi stało? 
 
-Nie wiem, ale to nie ja – odparła załamując ręce i spuszczając głowę.
 
To zaczynało już być męczące. No i te wybuchy przerywane momentami pokory wcale nie pomagały. Postanowiłem zagrać w otwarte karty.
 
-Nie interesuje mnie czy to byłaś ty czy ktoś inny. Wynajęto mnie, żebym odnalazł tą biżuterię. Mów więc, co wiesz albo gnij przez następne lata za kratkami!
 
Najwyraźniej moje słowa podziałały, bo Fantyna podniosła głowę i wierzchem prawej dłoni przetarła twarz.
 
-To co pan chce wiedzieć? – zapytała, patrząc mi prosto w oczy.
 
-Zacznijmy od początku. Jak właściwie dostałaś pracę u kogoś takiego jak Elżbieta Schichter?
 
Wierząc, że chce odnaleźć jedynie zaginione klejnoty dziewczyna zdecydowała się na rzadką rzecz – zaufała mi i zaczęła mówić prawdę. A przynajmniej takie odniosłem wrażenie, gdy przyznała się do szeregu podobnych kradzieży, o które była wprawdzie podejrzewana, nikt jednak nie udowodnił jej winy. Czyżby więc to naprawdę nie ona zrabowała te błyskotki? Kto wie. Udałem, że tak było i słuchałem. 
 
***
 
Gdy opuszczałem areszt, słońce powoli chyliło się już ku zachodowi, ja zaś musiałem zebrać myśli i zastanowić się nad tym co przekazała mi Fantyna. No i jeszcze ten głód, zignorowany rano ekscytacją z kolejnego śledztwa, coraz wyraźniej dawał o sobie znać podczas kilku godzin rozmowy z oskarżoną. Teraz zaś otępiał umysł i ciało, każąc myśleć tylko o jednym. Przechodząc szybko Horst-Hoffmann Wall pokonałem Krebsmartk, dochodząc niemal pod pomnik Keisera Wilhelma I, musiałem jeszcze tylko przejść Dominikswall, by wejść przez przeszklone drzwi do Hotelu „Danziger Hof”. W holu boy zabrał mój płaszcz ja zaś ruszyłem do restauracji. Nie miałem rezerwacji, ale wewnątrz było jeszcze sporo wolnych stolików. Kelner skinął mi głową i zaprowadził na miejsce. Usiadłem przy stoliku i nie patrząc w menu, zamówiłem Boeuf Stroganow i jasnego Artusa. Czekając na posiłek, starałem się uporządkować zebrane informacje. Po pierwsze niespełna trzy miesiące temu, pod koniec lutego 1938 roku po dwóch latach służby zwolniona została Olga Kreft, a poszukiwania kolejnej kandydatki na stanowisko pokojówki trwały do ostatnich dni kwietnia, kiedy to Frau Schichter przyjęła do pracy Trudi Keller – młodą dziewiętnastoletnią kobietę ze wsi pod Tiegenhof zarejestrowaną w biurze pośrednictwa pracy. Jak wytłumaczyła mi Fantyna Trudi istniała naprawdę. Trzy lata temu uciekła do Gdańska. Nie miała tutaj krewnych, a zabrane z domu pieniądze szybko się skończyły. Wkrótce wylądowała na ulicy i tam poznała ją Fantyna. Ciężkie warunki pracy oraz kiepskie zarobki ledwo wystarczające na pokrycie wynajmu i kawałek chleba skróciły jej żywot. Trudi zmarła na zapalenie płuc zimą 1936 roku. Fantyna postanowiła skorzystać z nadarzającej się okazji i zabrała jej rzeczy osobiste oraz dokumenty. Nie umiała powiedzieć, dlaczego to zrobiła, ale po pewnym czasie zrozumiała, jak może to wykorzystać. Trudi bowiem nigdy nie była karana, dzięki czemu, podając się za nią Fantyna mogła poszukać normalnego zatrudnienia. Zaczęła od pracy pokojówki, ale szybko okazało się, że nie posiadając referencji mogła liczyć jedynie na kiepsko płatne posady u średniozamożnych mieszczan. Niby pensja wystarczała na przeżycie kolejnego miesiąca, ale bardziej przypominało to wegetację niż prawdziwe życie. Stąd też po miesiącu, czasami dwóch lub trzech dziewczyna rezygnowała, tłumacząc się koniecznością wyjazdu do chorego członka rodziny. Trudi znikała, ustępując innym wcieleniom, które już nie miały skrupułów, żeby okradać chlebodawców. Czasami wracała również do najstarszej profesji świata, oferując zataczającym się po wyjściu z knajpy gościom chwilę płatnej rozkoszy. Tak mijały jej kolejne lata, gdy niespodziewanie pod koniec kwietnia 1938 roku otrzymała telegram z biura pośrednictwa pracy z prośbą o przybycie następnego dnia o godzinie dziesiątej rano. Na miejscu spotkała Frau Schichter, która po krótkiej rozmowie zaproponowała jej posadę pokojówki. Początkowo jedynie na miesiąc, ale gdyby się sprawdziła, umowa miała zostać przedłużona na trzy miesiące, a potem na rok. Stawka jaką podała Frau Schichter tak znacząco odbiegała od tego co zazwyczaj jej oferowali, że Fantyna zgodziła się bez namysłu. Dwa tygodnie później siedziała już w areszcie oskarżona o kradzież biżuterii, którą tylko raz trzymała w dłoniach, pomagając ją założyć swojej chlebodawczyni, gdy ta wybierała się do teatru miejskiego na spektakl. Tym samym nie mogła zaprzeczyć, że nie wiedziała, gdzie wdowa trzyma klejnoty, albo że nawet ich nie widziała. Zastanawiające jednak, że nadal utrzymywała, że to nie ona je ukradła. Obiecując wierzyć w jej wersję, zapytałem czy była w willi wieczorem, gdy Frau Schichter wróciła. Odpowiedziała przecząco. Wdowa odprawiła ją zaraz po tym, jak pomogła się jej przygotować do wyjścia. Następnego dnia była niedziela, więc pracodawczyni dała Fantynie wolne mówiąc, żeby przyszła dopiero w poniedziałek rano. Zerknąłem w notatki, spektakl był w sobotę 7 maja, a kradzież zgłoszono w czwartek. Dawało to maksymalnie cztery dni na zaplanowanie, rabunek i upłynnienie wszystkiego. Trochę mało czasu, no i jeszcze te sygnety Herr Schichtera ukryte w mieszkaniu. Ale swoją drogą, czy to nie głupie przeoczenia sprawiają, że wielcy upadają? Kto bowiem pomyślałby o tym, że gangster mający na sumieniu kilkadziesiąt osób trafi do więzienia za niepłacenie podatków?
 
Zjadłem obiad, wypiłem piwo i regulując niemal co do feniga należność wyszedłem z hotelu, odbierając po drodze płaszcz. Na zewnątrz ostatnie promienie słońca różowiły i złociły szczyty dachów. Spojrzałem na zegarek. Zbliżała się dwudziesta. Na wizytę u dawnej pokojówki mogło już być zbyt późno, rozmowa z Elżbietą Schichter również nie wchodziła w grę. Pozostawał jeszcze teatr i Hakelwerk. Budynek tego pierwszego miałem kilkadziesiąt metrów od siebie po drugiej stronie Kohlen Marktu. Omijając przejeżdżający tramwaj, przeszedłem plac i wszedłem do lobby. Z repertuaru wiszącego na ścianach dowiedziałem się, że 7 maja wystawiano przedstawienie „Kabale und Liebe” Schillera. Niestety bilety były dostępne w ogólnej sprzedaży, tym samym nie miałem możliwości sprawdzenia listy gości, a tym samym sprawdzenia czy Frau Schichter była wówczas obecna na spektaklu. Będę musiał zapytać ją o to osobiście, teraz nie pozostawało mi nic innego, jak tylko opuścić gmach Stadttheater i spróbować dowiedzieć się, co robiła Fantyna przez ostatnie dwa tygodnie.
 
***
 
Gdy nieco po północy wróciłem do mieszkania, czekała już na mnie wsunięta pod drzwi koperta z krótką wiadomością od Frau Schichter. Zapraszała mnie do siebie na herbatę na szesnastą. Zamknąłem drzwi, odłożyłem wiadomość na biurko i zdejmując jedynie płaszcz i buty padłem na łóżko. Byłem wykończony. Przez cały wieczór chodziłem po Hakelwerku i okolicy wypytując o Fantynę. Zacząłem od mieszkania, które wynajmowała. Właścicielka przekonana dwudziestoma guldenami potwierdziła, że dziewczyna dostała wiadomość od agencji pracy, oraz to, że przez około dwa tygodnie regularnie niemal codziennie wychodziła i wracała o tej samej porze, po powrocie zaś nigdzie nie wychodziła i nikogo nie przyjmowała. Nikt jej również nie odwiedzał, ani o nią nie wypytywał, no poza policją, ale to już wiedziałem. Innych lokatorów mogących powiedzieć coś więcej nie było. Właścicielka miała jeszcze jeden pokój, ale wynajmująca go kobieta tydzień temu gdzieś się przeprowadziła, podobno kogoś znalazła i zamieszkali razem. Podziękowałem za rozmowę i wyszedłem szukać kolejnych odpowiedzi. Zapadł już zmrok i pomimo środka wiosny na dworze robiło się coraz chłodniej, a ulice świeciły pustkami. Latem zapewne w bramach i na rogach budynków spotkałbym kilka dziewczyn, które umiałyby powiedzieć mi nieco o Fantynie. Dzisiaj jednak aby je odnaleźć, musiałem odwiedzić pobliskie knajpki, tawerny i speluny. Dziesiątki miejsc i dziesiątki guldenów z zbyt szybko kurczącej się zaliczki tylko potwierdzały wersję Fräulein Schwartz. Nieco zrezygnowany wróciłem do Langfuhru.
 
Rano po szybkiej toalecie i równie szybkim śniadaniu w pobliskiej restauracji udałem się na Elsenstrasse. Przyszedłem jednak zbyt późno i Olgi Kreft nie było już w mieszkaniu, wyszła już do pracy, a wrócić miała dopiero przed dziewiętnastą. Rzecz jasna obecna akurat w mieszkaniu żona brata dawnej służącej nie umiała nic powiedzieć o poprzedniej pracy szwagierki, zwłaszcza zaś o powodach jej zakończenia. Nie pozostało mi nic innego jak tylko pożegnać się, obiecując wrócić wieczorem. Tymczasem czekała mnie wizyta w biurze pośrednictwa pracy.
 
– Normalnie nie powinnam tego robić, ale w takich okolicznościach – powiedziała z udawaną skruchą młodsza referentka w biurze pośrednictwa, chowając w kieszeni banknot dwudziesto guldenowy – Reputacja naszej firmy została narażona na szwank, z chęcią więc pomogę w śledztwie. Rozumiem, że chodzi panu o akta Trudi Keller?
 
-Naturalnie – przytaknąłem.
 
-Proszę oto one, jakby co będę w pobliżu – powiedziała, wręczając mi szarą tekturową teczkę i oddaliła się, wracając zapewne do przerwanych na moment obowiązków. Dokumentów nie było dużo, krótki życiorys, fotokopia dowodu osobistego, parę listów z referencjami oraz notatki służbowe zawierające informacje o pracodawcach oraz okresie zatrudnienia. Szybko przejrzałem zawartość, zanotowałem parę informacji i poprosiłem referentkę, żeby podeszła.
 
-Dziękuję za pomoc – powiedziałem, oddając jej teczkę – i o ile to nie problem to chciałbym zapytać jeszcze o parę rzeczy?
 
-To żaden problem, jak mogę panu pomóc?
 
-Ciekawi mnie co musiałbym zrobić, gdybym chciał zatrudnić sprzątaczkę do biura?
 
-Tak jak każdy powinien pan wypełnić formularz, w którym określiłby pan jakiej osoby pan szuka, my zaś przesłalibyśmy panu listę kilku kandydatów, spośród których mógłby pan dokonać wyboru.
 
-Czy tak samo zrobiła Frau Schichter? – zapytałem, kładąc przed referentką kolejny dwudziesto guldenowy banknot.
 
Po wizycie w biurze pośrednictwa pracy, miałem jeszcze sporo czasu do spotkania o szesnastej, a dzięki drobnym wyrazom wdzięczności wiedziałem już, że wdowa miała bardzo ciekawe wymagania wobec przyszłej pokojówki. Miała to być osoba młoda, maksymalnie dwudziestopięcioletnia, niezamężna, przyzwyczajona do ciężkiej pracy, z zaznaczeniem, że mile widziane były osoby pochodzące z terenów wiejskich. Bardziej jednak uderzał brak wymaganych referencji oraz informacji o niekaralności. Może to zapewniała sama agencja, niemniej jednak wydało mi się to dziwne.
 
***
 
Przed spotkaniem z Frau Schichter zdołałem jeszcze przejrzeć ogłoszenia o pracę jakie ukazywały się w „Danziger Neueste Nachrichten”, czyli największym dzienniku, na „Der Danziger Vorposten” i inne nie starczyło mi już czasu, a i tak, gdyby nie złapana w Zentrum taksówka, nie dotarłbym na spotkanie punktualnie. Unikając blamażu spóźnienia, idealnie o godzinie szesnastej zapukałem do drzwi. Andreas najoszczędniej jak umiał przywitał się, otwierając drzwi, zabrał mój płaszcz i kapelusz oraz poinformował mnie, że Frau Schichter oczekuje mnie w saloniku na pierwszym piętrze.
 
Kiedy wszedłem na górę i usiadłem naprzeciwko właścicielki biżuterii, którą miałem odnaleźć dotarło do mnie, że są pewne słowa, które same w sobie narzucają pewien sposób patrzenia na świat. Takim słowem było również „wdowa”. Nie wiem, dlaczego ale spodziewałem się osoby dużo starszej, takiej po pięćdziesiątce, tymczasem kobieta z którą piłem herbatę, nie miała nawet czterdziestu lat.
 
-Chciał pan ze mną rozmawiać detektywie? Chodzi o kradzież, prawda? – zapytała jakby powód naszego spotkania nie był oczywisty.
 
-Naturalnie – odparłem – chciałbym również poruszyć kilka innych kwestii, o ile łaskawa pani pozwoli. Na początek jednak proszę mi powiedzieć, kiedy po raz ostatni widziała pani skradziony naszyjnik i kolczyki?
 
-Wieczorem 7 maja. Było już chyba po dziesiątej albo nawet jedenastej, gdy wróciłam taksówką ze spektaklu „Kabale und Liebe”. Ostatnimi czasy rzadko wychodzę, chciałam więc założyć coś eleganckiego i szykownego. Pomyślałam wówczas o  szafirowej biżuterii, którą otrzymałam od męża. Miałam ją na przedstawieniu, ale jak tylko wróciłam natychmiast wszystko schowałam i dokładnie zamknęłam. Wspominałam już o tym policji.
 
Skinąłem tylko potakująco głową i zadałem kolejne pytanie:
 
-Zaginięcie zgłosiła pani w czwartek, jak właściwie odkryła pani, że biżuteria zniknęła? Były jakieś ślady włamania? A może zniknęło coś jeszcze i postanowiła pani sprawdzić czy klejnoty są bezpieczne?
 
-W czwartek wieczorem miał przyjechać berliński kolekcjoner zainteresowany kupnem naszyjnika. Podobno usłyszał o nim od znajomego mojego zmarłego męża i uznał, że może być ciekawym uzupełnieniem jego zbioru.
 
-Mógłbym poznać nazwisko owego kolekcjonera?
 
-Obiecałam mu dyskrecję, ale jeżeli w jakikolwiek sposób może to panu pomóc to nazywa się Fryderyk von Malten.
-Spotkała go pani osobiście?
 
-Nie, w czwartek rano otrzymałam od niego zaproszenie na obiad do „Grand Hotelu”. Poszłam więc zobaczyć jak wygląda biżuteria. Chciałam sprawdzić czy nie brakuje żadnego kamienia, albo któryś nie jest zarysowany. Niestety okazało się, że nie ma ich tam, gdzie powinny być. Z początku myślałam, że sama nie odłożyłam ich na miejsce, ale sprawdziłam wszystko dokładnie i nadal ich nie było. Przepytałam służbę, jeszcze raz przeszukaliśmy cały dom. Bezskutecznie. Zadzwoniłam więc na policję. Po południu, gdy już trochę doszłam do siebie przypomniałam sobie o zaproszeniu. Zadzwoniłam więc do hotelu i przeprosiłam mówiąc, że naszyjnik został skradziony.
Szybko zanotowałem nazwisko berlińskiego kolekcjonera oraz nazwę hotelu w notatniku i zapytałem o innych kupców.
 
-Gdy jeszcze żył mój mąż pojawiło się kilka osób zainteresowanych kupnem, nikt z nich nie chciał jednak zapłacić tyle, ile żądał Henryk.
Nic dziwnego, gdy pierwszy raz poznałem wartość kolekcji, oniemiałem. Nie ciągnąc więcej tego tematu, poprosiłem o jak najdokładniejsze, o ile to tylko możliwe, opisanie dni pomiędzy założeniem biżuterii po raz ostatni a odkryciem kradzieży. Chodziło o to, gdzie Frau Schichter wychodziła, z kim się widywała, co robiła, ile osób przebywało wówczas w domu itd.
 
Informacji nie było sporo, ale skrzętnie zanotowałem wszystkie nazwiska oraz dłuższe (kilku godzinne) nieobecności. Na koniec zostało mi już tylko pytanie o zmianę pokojówki.
 
-Starzeję się i za kilka, może kilkanaście lat będę potrzebowała kogoś do pomocy i opieki, ale zanim to nastąpi, nie zamierzam się otaczać starszymi od siebie zrzędami zatrudnionymi jeszcze przez mojego męża.
 
Taka odpowiedź na razie musiała mi wystarczyć. Dziękując za poświęcony czas i pyszną herbatę, pożegnałem się zapewniając, że zrobię co w mojej mocy, żeby odnaleźć skradzione klejnoty. Był to zwykły frazes, ale przecież do tego mnie wynajęto. No może nie tylko do tego, chcąc więc jak najlepiej wykonać swoją pracę, musiałem kolejny raz odwiedzić mieszkanie w budynku przy Elsenstrasse.
 
***
 
Olga Kreft nie umiała wytłumaczyć dlaczego tak właściwie straciła posadę pokojówki. Wspomniała jedynie o zmianie w zachowaniu Frau Schichter i problemach z porozumieniem. Wdowa miała podobno być drażliwa oraz kapryśna, i pewnego dnia po prostu ją zwolniła. Kobieta otrzymała jednak odprawę i referencję. Cóż, przynajmniej nie została z niczym. Ja zaś stałem w miejscu, starając się znaleźć jakikolwiek trop. Jeszcze mocniej uczucie bezsilności dopadło mnie następnego dnia po obdzwonieniu wszystkich wymienionych przez Frau Schichter osób. Zapisałem terminy wszystkich spotkań, starając się, aby dzieliły je przynajmniej dwie godziny przerwy i już szykowałem się do wyjścia, gdy zadzwonił stojący na biurku telefon.
 
-Gregor Steppe, słucham?
 
-Dzień dobry panie Steppe, mam nadzieję, że nie przeszkadzam? – zapytał agent ubezpieczeniowy.
 
-Złapał mnie pan w ostatniej chwili, właśnie wychodziłem – odparłem.
 
-A to idealnie. Miałby pan może czas zajrzeć do naszego biura za jakąś godzinę. Powiedzmy tak o jedenastej?
 
-Oczywiście, będę akurat w pobliżu – powiedziałem, planowałem bowiem wizytę w znajdującym się naprzeciwko dworca kolejowego „Grand Hotelu”, gdzie miałem jeszcze nadzieję zastać zainteresowanego szafirowym naszyjnikiem berlińskiego kolekcjonera.
 
-W takim razie do zobaczenie panie Steppe.
 
-Do widzenia – odparłem, odkładając słuchawkę.
 
Pół godziny później byłem już w Zentrum, przekraczając próg „Grand Hotelu”. Pewnym krokiem przeszedłem hol i zatrzymałem się przed recepcją. Przedstawiłem się i ukradkiem wręczając starannie złożony banknot pięćdziesięcioguldenowy, zapytałem o Fryderyka von Malten. Recepcjonista szybko odnalazł odpowiedni wpis. Niestety kolekcjoner wymeldował się poprzedniego wieczora. Przy jego nazwisku była jeszcze adnotacja – Berlin FK. Widząc moją zainteresowanie mężczyzna wyjaśnił, że dla tego gościa zakupiono również bilet kolejowy do Berlina. Najwyraźniej skoro transakcja nie doszła do skutku, kolekcjoner postanowił nie przedłużać zbytnio swojego pobytu i wyjechał. Poprosiłem jeszcze o rysopis gościa, ale tak jak mogłem się tego spodziewać, usłyszałem jedynie, że był eleganckim mężczyzną po trzydziestce, bez zarostu, w krótkich czarnych włosach – czyli wyglądał dokładnie tak jak setki innych osób. Mimo wszystko podziękowałem i wychodząc na Stadtgraben, skręciłem w lewo na St. Elizabethen Gasse, kierując się w stronę Kohlen Markt-u i siedziby Danziger Versicherungsgesellschaft für Kleinen Unternehmen und Personen. Byłem nieco przed czasem, agent jednak przyjął mnie bez problemu, zapraszając do swojego biura.
 
-Zaprosiłem pana detektywie, gdyż chciałem podziękować za dotychczasowe zaangażowanie, jednak w świetle najnowszych ustaleń pańskie usługi nie będą już dłużej potrzebne. Nasi prawnicy przeanalizowali całą sprawę i po informacjach otrzymanych od policji oraz niezależnych specjalistów zdecydowali, że Frau Schichter nie dopełniła wystarczających starań, żeby zabezpieczyć biżuterię. Co więcej, sama naraziła całą kolekcję na kradzież, zatrudniając w charakterze pokojówki kobietę podejrzewaną o szereg podobnych czynów.
 
-A naszyjnik? Przecież jeszcze go nie odnalazłem.
 
-To już zadanie policji. Muszę przyznać, że niepotrzebnie pana fatygowaliśmy, nie chcieliśmy jednak, by zarzucono nam bagatelizowanie sprawy albo nie podjęcie dodatkowych kroków. Oczywiście pokryjemy wszystkie pańskie koszty.
 
-Po co w takim razie to wszystko? – zapytałem, nie do końca rozumiejąc tok myślenia siedzącego naprzeciw mnie mężczyzny.
 
-Wspominałem przecież panu, że ubezpieczyciel nigdy nie płaci. To było pańskie zadanie. Nie znalezienie naszyjnika, nie wyjaśnienie kto stał za kradzieżą, albo jak do niej doszło. Pan miał po prostu dostarczyć nam informacji pozwalających nie wypłacić ubezpieczenia. Otrzymaliśmy takie informacje, tym samym możemy już zakończyć współpracę. Zresztą policja złapała już winną.
 
-A co jeśli to nie ona ukradła klejnoty? W tej sprawie jest tyle niejasności.
 
-Panie Steppe, ta dziewczyna była już winna w momencie przekroczenia progu willi i trzeba przyznać, że sama sobie na to zasłużyła, jeżeli pan uważa inaczej droga wolna, ale my nie dołożymy do tego ani feniga.
 
Mężczyzna miał rację, bez względu na to, kto odpowiadał za kradzież, Fantyna znalazła się tam, gdzie już dawno powinna być. Chyba nawet jej wierzyłem, ale nie na tyle by samemu dokończyć śledztwo. Odebrałem więc resztę honorarium i wróciłem do swojego mieszkania, przez resztę dnia odwołując umówione spotkania i przepraszając za zamieszanie. Sprawa toczyła się dalej. Policja zatrzymała kilku paserów, ci jednak pytani o szafirowy naszyjnik uparcie milczeli. Podobno ktoś słyszał, jak jakaś kobieta wypytywała o ludzi gotowych kupić srebrną biżuterię. Inni mówili o tajemniczym kolekcjonerze. Wszyscy ciekawili się co stało się z naszyjnikiem. Tymczasem pomimo braku głównego dowodu Fantyna została osądzona i skazana na pięć lat więzienia. Wkrótce potem śledztwo zakończono.
 
zobacz też: 

ZOSTAW ODPOWIEDŹ