Życie po talent show: Sabina Jeszka
Mówi się, że tzw. talent show lansują jurorów. Ale nie tylko. Są też uczestnicy, którzy zapadają w pamięci widzów, zdobywają rzeszę fanów, nagrywają płyty i stają się popularni. Program otwiera im pewne drzwi i to od nich zależy, jak tę szansę wykorzystają. O tym, jak udział w telewizyjny show wpłyną na rozwój kariery jednej z uczestniczek rozmawiamy z finalistką trzeciej edycji „Mam Talent”, Sabiną Jeszką.
Krzysztof Sobczak: W marcu 2012 w „Dzień Dobry TVN” mówiłaś, że postarasz się wydać płytę przed końcem roku. W jednym z wywiadów w listopadzie ten termin oscylował już wokół wiosny 2013. Jest lato, a my ciągle czekamy.
Sabina Jeszka: To tak jak ja (śmiech). Niestety trochę się to wszystko ciągnie, ale jest to spowodowane tym, że chcę ją zrobić po swojemu, a nie tak jak jest mi narzucane. Dlatego to wszystko tak długo trwa.
K.S.: Czyli data premiery nie jest jeszcze znana?
S.J.: Niestety nie, sama chciałabym ją znać. Czuję już oddech na plecach, że jak najszybciej powinnam to zrobić. Ale kiedy już tak długo się na to czeka, to lepiej wszystko dokończyć tak, jak by się tego chciało, niż popełnić falstart.
K.S.: Materiał jest w całości autorski?
S.J.: Ja jestem współkompozytorką utworów. Teksty angielskie piszę sama, a polskie moi bardzo dobrzy znajomi, przyjaciele. Pierwszy tekst do utworu „To mój czas” napisała moja koleżanka z „Mam Talent”, Kasia Sochacka. To przyjaźń, która przetrwała po programie. Ja niestety nie jestem w stanie jej napisać dobrego tekstu po polsku, bo zupełnie się do tego nie nadaję (śmiech). Do piosenki „Tego chcę” tekst napisał Tomek Robaczewski. Zrozumiał dokładnie, o co mi chodzi. Ja nie mam czegoś takiego, że przychodzę do tekściarza i mówię: napisz mi jakikolwiek tekst, co mi dasz to będzie i jest mi to zupełnie obojętne. Mam jasno sprecyzowane, o czym chcę śpiewać – to są moje przeżycia lub przeżycia moich bliskich. Nie jest to nic wyssanego z palca, zrobionego na potrzeby rynku.
K.S.: Wspomniałaś o przyjaźniach wyniesionych z programu. O Kasi Sochackiej już wiemy, z kimś jeszcze utrzymujesz kontakty?
S.J.: Po programie staraliśmy się utrzymywać kontakt z wieloma osobami, ale ze względu na natłok pracy, niestety się to urwało. W zeszłym tygodniu spotkałam się z Magdą Welc. Będzie można to wszystko zobaczyć już niedługo w TVN-ie. Powspominałyśmy stare czasy. Mam zaproszenie na obiad, więc nie mogę nie skorzystać.
Z tego co rozmawiałam ze znajomymi, to III edycja „MT” była wyjątkowa pod tym względem, że uczestnicy naprawdę byli zżyci ze sobą. Tam nie było czegoś takiego, że ktoś na kogoś patrzył „z byka”. Pamiętam nawet, że wysyłałam smsy na któregoś z uczestników pomimo tego, że sama śpiewałam…
K.S.: A na którego?
S.J.: Na Kamila (śmiech). Czas spędzony w tym programie wspominam naprawdę bardzo pozytywnie.
K.S.: Ta wyjątkowo dobra atmosfera wynikała z faktu, że w finale znaleźli się prawie sami wokaliści, można powiedzieć, koledzy po fachu?
S.J.: Nie wiem. Chyba po prostu spotkały się fajne charaktery. Dobrzy ludzie w odpowiednim czasie i miejscu. Śmialiśmy się, że finał naszej edycji można puszczać w radiu.
K.S.: Wracając do singli. Skąd pomysł na dwie wersje – polską i angielską – jednej piosenki?
S.J.: To był w sumie mój kaprys. Na pewno nie był to przemyślany i zaplanowany ruch. Ja uwielbiam śpiewać po angielsku i przez to, że jest mi łatwiej pisać teksty właśnie w tym języku, to nie wyobrażam sobie sytuacji, w której nie mogłabym z tego skorzystać. Wtedy to jest jeszcze bardziej moje. Jeśli chodzi o polską wersję – żyjemy w Polsce, więc powinniśmy śpiewać w ojczystym języku.
K.S.: A płyta będzie bardziej „polska” czy „angielska”?
S.J.: Chciałabym, żeby było pół na pół.
K.S.: Gdzie były kręcone teledyski?
S.J.: W Warszawie – pierwszy m.in. na plaży i w klubie La Playa oraz w biurze Malemana, drugi w ZOO, co było strasznie śmieszne. Długo się zastanawiałam, czego chcę i gdzie mam zrealizować ten klip. Kiedy już padł pomysł z ZOO, to byłam do niego raczej sceptycznie nastawiona. Wyobraziłam sobie, że stoję przy lwach i śpiewam (śmiech). Na szczęście ostatecznie zupełnie nie widać, gdzie ten klip kręciliśmy.
K.S.: Rozumiem, że na płycie znajdą się obie wersje singla – zarówno polska, jak i angielska. Do tego jeszcze remix, który zwyciężył w konkursie ogłoszonym na Twojej stronie.
S.J.: Oczywiście, że tak. Przede wszystkim bardzo byłam zaskoczona tym, że tak dużo zostało nadesłanych remixów. Ogłosiłam konkurs w grudniu i każda z nadesłanych prac brzmiała zupełnie inaczej. A było ich blisko 40. To było fajne, ale przez to wybór zwycięzcy był dla mnie niemałym kłopotem. Poprosiłam w końcu znajomych i fanów na Facebooku, by pomogli mi podjąć decyzję. Padło na Hi-Emotion i w nagrodę właśnie ten remix zostanie wydany na mojej płycie jako bonus.
K.S.: Przed wydaniem krążka planujesz wypuścić jeszcze jakiś singiel?
S.J.: Na pewno. Wcześniejsze dwa single diametralnie się od siebie różniły – pierwszy był słoneczny, wakacyjny, radosny, drugi stonowany, bardziej refleksyjny. Wybór singla zależy tak naprawdę od mojego nastroju. Gdy byłam mega radosna i cały czas pozytywnie nastawiona do życia, wyszło „Good Times”, gdy czułam potrzebę wydania singla zupełnie innego klimatycznie, wyszło „Tego chcę”. Mam nadzieję, że słuchacze czy fani – a wiem, że takowych już teraz mam, bo dostaję od nich mnóstwo pozytywnych i ciepłych wiadomości na facebooku – czekają i zastanawiają się, co będzie dalej.
K.S.: A zatem jaką Sabinę usłyszymy na płycie – melancholijną czy wesołą, „roztańczoną”?
S.J.: Właśnie ze mną to jest o tyle problem, że mam wiele twarzy i chciałabym je wszystkie pokazać na mojej płycie. Zarówno taką szaloną Sabinę, która wchodzi na scenę i nie chce z niej zejść, ale też melancholijną, bo każdy z nas od czasu do czasu popada w bardzo specyficzny nastrój, w zadumę. Takie piosenki też są potrzebne.