Śląski Rap Festival 2019 – Spodek

14 grudnia w Katowicach odbyła się 16. już edycja Śląskiego Rap Festivalu. Tego dnia w Spodku wystąpili czołowi przedstawiciele polskiej sceny hip-hopowej. Co się działo na scenie i poza nią? 

W samym sercu Katowic, bo w Spodku odbyła się 16. edycja Śląskiego Rap Festivalu. W tym roku scenę główną opanowały najmocniejsze ekipy rapowe w naszym kraju. Impreza została podzielona na specjalne, dwugodzinne bloki.

Ale od początku…

Pamiętam jeszcze czasy (dokładnie pięć lat temu), gdy Śląski Rap Festival odbywał się w legendarnym Mega Clubie – na ulicy Żelaznej 15. Zresztą wtedy to było kultowe miejsce, do którego przybywało się co weekend żeby – posłuchać dobrej muzyki, albo koncertu, potańczyć (moje ulubione dancehallowe nocki), napić się i oczywiście spotkać ze swoimi – bo wtedy do Mega, weekendami cisnęło całe Kato. Tak, tak, to jest opowieść pokroju – „kiedyś to było”. Ale kiedyś to serio było… Wtedy – pięć lat do tyłu, jako małolata, ale jednocześnie całkiem świadomy słuchacz rapu, na festival przybyłam z ekipą, poznając jednocześnie masę nowych, ciekawych ludzi i wypijając milion browarów, i szampana przed – obowiązkowo. Bawiłam się świetnie w towarzystwie Quebonafide, Kubana, Borixona, Kaliego, Palucha, HST, K2, Pokahontaz, Weny, VNMa, Molesty Ewenement, Sokoła i Marysi Starosty. Wtedy jeszcze festival miał dwa dni. Ciężko było tyle dobrych głosów ogarnąć w jeden wieczór. Tamten festival – pomimo dużo mniejszej przestrzeni, oceniam na mega plus. Jednak przez następne pięć lat nie miałam okazji wpaść na ŚRF, pewnie ze względu na coraz więcej obowiązków, przeprowadzki do innych miast, brak czasu i po prostu, ogarnianie innych festivali. W związku z czym moja ciekawość co do Śląskiego – pięć lat później, była ogromna. 

Wiadomo, jako redaktorka, próbowałam podjąć współpracę z organizatorami festivalu – Mega Club Events, w celach akredytacji. Jednak tutaj…

Mega Club mnie mega rozczarował…

Kontakt próbowałam nawiązać przez równy miesiąc – niestety bezskutecznie. Wszelkie podane oficjalne kontakty są: albo nieaktywne, albo nieaktualne, albo po prostu nie odbierają/nie odpisują/mają w*jebane. Kontaktując się za pośrednictwem innych instytucji, udało mi się uzyskać wyczekiwaną odpowiedź – na dwa dni przed festivalem, że „niestety jest już za późno, a limit akredytacji został wyczerpany” – serio? Przecież próbowałam od miesiąca. No ale ok. Pozostał niesmak – bo w moim przypadku to był pierwszy tak utrudniony kontakt z… kimkolwiek. A tym bardziej z instytucją, która sama zajmuje się organizacją – a z tego co widać, z tym u nich ciężko. Najlepsze jednak było dopiero przede mną – kiedy na miejscu spotkałam znajomych, którzy akredytacje uzyskali w dniu festivalu – pomimo „wyczerpanego limitu akredytacji”.Jak? Nikt się z tym nie krył – przez znajomości. Także… potwierdza się odwieczna prawda – światem rządzą znajomości. A Mega Club Events w moich oczach, pomimo wieloletniego szacunku wiele stracił – żebyśmy się zrozumieli, nie przez nie udzielenie akredytacji, a przez mega utrudniony kontakt i zwyczajne olewanie. #disslike

Ale przejdźmy do konkretów…

Bo ostatecznie cały festival faktycznie im się udał… W Spodku jest zupełnie inny klimat, niż w Mega – szczególnie wybierając opcję w siedzącym sektorze. To już jest starość – kiedy przychodzisz posłuchać dobrej muzyki – siedząc, a nie skacząc i krzycząc pod samą sceną przez 8 godzin, jak kiedyś. Klasycznie – spotkało się kilku znajomych, jednak nie tak wielu, jak kilka lat do tyłu. Organizacja w Spodku – sprawna, dlatego też wszystko właśnie tak poszło, a my szybko znaleźliśmy się na właściwych miejscach.

Kto wystąpił?

Jak już wspomniałam, wszystko było odpowiednio podzielone – na ekipy. Jako pierwszych oglądać mogliśmy BOR CREW w składzie: Paluch, Gedz, Kobik, i Joda. Tutaj bez fajerwerków. Nie udało mi się zdążyć na Gedza, na którym najbardziej mi zależało. Pozostali rap-gracze – klasycznie, bez szału. Zresztą taki Paluch nie musi robić szału, bo i tak cały Spodek śpiewał razem z nim. Potem był nasz lokalny Kali i jego „Chudy chłopak”, który całkiem dobrze został przyjęty. Dużo większe show zrobił CHILLWAGON, w składzie: Borixon, Reto, Żabson, Kizo, Qry i Zetha. Podczas ich show nawet się pokusiliśmy o opuszczenie swoich miejsc i pobujanie się i skakanie – zresztą inaczej się nie dało, słysząc „Chillwagon”, czy „Rower”. Wtedy pod sceną działy się cuda, podobnie, jak podczas występu Żabsona, który ewidentnie przejął cały Chillwagon. Tutaj mogliśmy oglądać największego w historii „Twistera” i klasycznie – pogo bez koszulek. Trzeba też przyznać, że najlepsze efekty świetlne mogliśmy oglądać właśnie na Chillwagonie. To one zrobiły na mnie największe „wow”. Efekty wizualne uzupełniły to co słyszałam. Tak powinno wyglądać prawdziwe show. Pozytywnie zaskoczył mnie także niepozorny Qry, którego miałam okazje słyszeć po raz pierwszy. Chillwagon wygenerował sporą, dobrze się bawiącą publiczność, która jakby zniknęła w momencie wyjścia na scenę kolejnego gracza – Tedzika. I tutaj jest kilka rzeczy, o których należy wspomnieć. Tedzik wyszedł sam – nie jak pozostali, wielkimi ekipami. Został przeze mnie jakoś pominięty w wyczekiwaniach na ŚRF. Kiedyś byłam jego mega-fanką, jeżdżącą na urodziny do Mielna, każdy koncert w okolicy, i znającą wszystkie numery na pamięć. Od tamtej pory jednak minęło sporo czasu. A Tedzik, z całym szacunkiem, ale zwyczajnie poszedł w zapomnienie. Gdy wyszedł na scenę, na głównej płycie zrobiło się nieco pusto. Jacek zaczął od swoich klasyków – pomyślałam, gimby nie znają. Ja jednak słuchałam z zaciekawieniem. Tede podczas całego występu prowadził narrację – o swoim życiu i karierze, narracja przeplatana była kawałkami – ułożonymi w odpowiedniej kolejności, czym nie raz przeniósł nas w czasie. Mnie do Mielna na najbardziej przypałowe wakacje ever, i na każdy koncert w Mega. Odpaliły się wspomnienia i sentyment. Nawet nie wiecie, jak fajnie było znowu usłyszeć klasyki, jak: „Drin za drinem”, czy „Wielkie Joł”, w nieco zmodyfikowanej – dostosowanej do obecnych czasów, wersji. Podczas „Michaela Korsa” młoda publiczność wróciła na płytę, z kolejną dolewką piwa, bawiąc się całkiem nieźle. Wtedy właśnie Tedzik puścił w obieg wódę, szampana i rozrzucał fanty. Ja natomiast przypomniałam sobie jak pachnie vanilla. Pomimo braku show, skakania, i tak spektakularnych efektów świetlnych, jak u poprzedników – dziadek pozjadał. Jeszcze większy szacuneczek. Po jego występie byłam już spełniona. Tede nie zapomniał też o swoim gościu, którym był Książę Kapota, ze swoim jedynym hitem, więc… co tu dużo mówić. Wtedy nadszedł czas na, równie wyczekiwany skład: SB MAFFIJA, który reprezentowali: Solar, Białas, Bedoes, Adi Nowak, Jan Rapowanie, White, Beteo, Moli, Mata i Bracia Kacperczyk. Ci również poszli nieco niestandardowo, robiąc pojedynek „Białych” i „Czarnych”, który poprowadził Lanek. Pomysł był niezły, ostateczne wykonanie muzyczne jednak bardzo przeciętne – Jan-Rapowanie wydawał się bardzo znudzony, Bedoes jak zawsze pokazał co potrafi więc oczywiście tutaj leci serduszko, podobnie jak Solar i Białas. Fajnie było zobaczyć i usłyszeć na żywo Braci Kacperczyk. I wyczekanego Mate, z jego „Patointeligencją”. Ten jednak wydawał się być nieco zestresowany, przez co nie raz wypadł z bitu, czy zapomniał tekstu. Jednak za „Bibliotekę-trap” zostaje mu to wybaczone. Ostatnia – ósma godzina na festivalu była nieco męcząca i śpiąca. Ostatecznie jednak to był dobrze wydany hajs.

Podczas festivalu nie zabrakło także drugiej, mniejszej Śląskiej Sceny, jej gospodarzem był Dj HWR (Grubo Krojone). Na niej zaprezentowali się między innymi freestyle’owcy w kolejnej edycji festiwalowej bitwy.

Podsumowując:

Największy props – Tede. Organizacja Spodka – in plus. Organizacja Mega Clubu – in minus. Przebieg imprezy – fajnie rozegrany podział na ekipy, jednak nieco za długo czasowo, co robiło się nużące. A na pewno w przypadku Chillwagonu. Przeciętna wieku – z racji na to, że festival był od lat 16, chyba właśnie tyle. Niestety, ale momentami czułam się jak na szkolnej wycieczce. I chyba właśnie dlatego to był mój ostatni Śląski Rap Festival. Jest sporo innych festivali, gdzie nie spotkam tylu pijanych dzieci. Niestety, to chyba nie jest tylko moje zdanie. Kiedyś o ŚRF rozpisywały się portale, ze swoimi relacjami, dzisiaj – większe emocje wzbudził koncert Pezeta na Torwarze, niż kolejna edycja ŚRF. Fajnie jednak było posłuchać dobrych rapów w Śląskim stylu.

Foto: https://dziennikzachodni.pl/

Zobacz także:

 

ZOSTAW ODPOWIEDŹ