Nie chcę być nikim na stałe.

magda 2 sporteuro

Jest młoda, piękna i utalentowana. Na ekrany kin wkroczyła główna rolą w „Bejbi blues” a wkrótce potem w filmie „Nieulotne”. Takiego debiutu z pewnością zazdrości jej każdy młody aktor. O pracy na planie, aktorstwie i o tym, jak przed kamerą rodzi się naturalność rozmawiamy z najlepszą debiutantką tegorocznego Festiwalu Filmowego w Gdyni – Magdaleną Berus.

Hanna Gajewska: Po pierwsze gratuluję nagrody na Festiwalu Filmowym w Gdyni. Spodziewałaś się takiego wyróżnienia?

Magdalena Berus: O nagrodzie wiedziałam dzień wcześniej. Dostałam cynk, więc tam na miejscu nie byłam zaskoczona. Nie myślałam o tym specjalnie. Czasem ludzie mi mówili, że dwa debiuty za jednym razem, to pewnik. Byłam jednak świadoma dziewczyn, które miały bardzo fajne debiuty w tym roku, np. Magda Różańska z „Dziewczyny z szafy” czy Agata Trzebuchowska z „Idy”, dlatego zostawiłam ten temat z boku. Kompletnie nim nie chciałam żyć, bo właściwie po co? Jak się dostaje nagrodę, to chyba nie po to żeby się nią przejmować czy jej oczekiwać?

Mało kto ma możliwość tak spektakularnego debiutu. Główna rola w „Bejbi blues” a w krótkim czasie praca przy „Nieulotne” to ogromne osiągnięcie. Trudno było ci przyzwyczaić się do nowej sytuacji? Nie było tremy przed konferencjami prasowymi, wywiadami i festiwalami?

Na początku trema była. To wszystko było dla mnie dosyć nienaturalne i wydawało mi się, że jestem w trochę nieodpowiednim miejscu. Na samym początku jak byłam w Toronto, gdzie miała miejsce premiera „Bejbi blues”, czułam się dziwnie. Ale generalnie nie mam wrażenia, że coś w moim życiu się drastycznie zmieniło. Zmieniło się kiedy zaczęłam grać na planie. To był taki kop, przez który zmieniło się moje myślenie. Te wywiady i festiwale to trochę świat nierealny, świat, który nie istnieje. Nie uwzględniam tego jako swoje codzienne życie.

Nie miałaś czegoś takiego, że nagle zaczęłaś być rozpoznawalna? Nie czułaś w pewien sposób na sobie presji?

Nie, presji nigdy nie czułam. Ludzie na szczęście mnie jakoś bardzo nie rozpoznają. Raczej się patrzą i myślą „skądś ją kojarzę”. Rozpoznają mnie najczęściej młode dziewczyny, które chcą sobie zrobić zdjęcie. Ale gdzie tu presja?

Zostałaś bardzo wysoko oceniona…

Różnie… Publiczność jest podzielona dlatego opinie były bardzo różne. Niektórzy nie lubią tego co robię, niektórzy są zachwyceni. Gdzieś tam się od tego odcięłam, żeby nie stać po żadnej z tych stron.

„Bejbi blues” został już wielokrotnie nagradzany, podobnie z resztą jak „Nieulotne”, spodziewałaś się takiego zainteresowania tymi produkcjami? Miałaś przeczucie, że filmy przy których pracujesz odniosą sukces?

Przy „Bejbi blues” byłam pewna. Byłam tak oddana temu filmowi, że właściwie nic nie zostawiłam dla siebie i nie mogłam wychodzić z punktu, w którym zakładałabym, że film jest słaby. Był dla mnie niesamowicie ważny, a z Kaśką [Katarzyna Rosłaniec red.] tak się do siebie zbliżyłyśmy, że dla mnie to był nasz film. Oczywiście innych aktorów również, ale moje odczucia właśnie takie były. Nie myślałam może w kategoriach festiwali, ale miałam poczucie, że jest to coś tak unikalnego i wyjątkowego, że na pewno zostanie docenione. Przy „Nieulotnych” nie wiem. To była zupełnie inna sytuacja, bardziej przerażająca. Byłam strasznie nie pewna siebie i nie wiedziałam, czy jestem w dobrym miejscu. W ogóle nie wiedziałam co się działo. Chaos, który wokół mnie panował nie pozwalał mi oceniać tego filmu w kategoriach sukcesu. Chciałam tylko zrobić co do mnie należało jak najlepiej potrafię i sobie pójść.

Mówisz o niepewności, trudno było ci znaleźć w sobie tą pewność siebie, która niewątpliwie potrzebna jest do nagrania dobrego filmu, pośród osób które są profesjonalistami, docenianymi aktorami? Grałaś np. z Andrzejem Chyrą, co mnie osobiście by przerażało.

W dobry punkt trafiłaś. Przy „Bejbi blues” nie było w ogóle tej kwestii. Będąc na planie wiedziałam, że to jest moje miejsce. Przy „Nieulotne” musiałam skonfrontować się z zupełnie innymi ludźmi, których wcześniej nie znałam. Przyjechałam do Hiszpanii, a tam praktycznie sami faceci – starsi, profesjonalni, inteligentni. Branża filmowa. Prywatnie fajni ludzie, ale tam nie potrafiłam tego odnaleźć bo musiałam sama ze sobą trochę powalczyć. Przerażało mnie to ogromnie. Były chwile, w których naprawdę nie wiedziałam jak sobie z tym poradzić. Na szczęście w momencie gdy padał klaps i była scena do zagrania, to nie miało już żadnego znaczenia. Bardziej chodziło o kwestie towarzyskie miedzy scenami, bo praca to praca. Z Chyrą grało mi się cudownie i zawsze powtarzam, że jest to moje najpiękniejsze doświadczenie aktorskie. Bo to jest po prostu mistrz, którego bardziej chłonęłam niż z nim grałam. Jak tylko ustawienie kamery było na niego, to obserwowałam i nie mogłam uwierzyć jak on buduje tą swoją piękną naturalność.

Mówisz, że to było najpiękniejsze a najtrudniejszy moment na planie?

magda 4 sporteuro

Tak naprawdę te niepozorne sceny są praktycznie najtrudniejsze. Wydaje się, że w scenie nic się nie dzieje a trzeba jednak w tej scenie być i o coś się zahaczyć. Trzeba to w sobie wypracować, by w tych niepozornych scenach grać na bardzo subtelnych nutach. Wystarczy się z tego wybić i już czuć fałsz, i już coś nie gra. W takich chwilach potrzebna jest niezwykła czujność. To jest jedna grupa trudnych scen. Są jeszcze takie, które wymagają rozbierania się. Są to momenty, które trzeba po prostu przełknąć. Nie wpadałam wtedy w panikę i nie mam żadnej traumy ale jest to bardzo niekomfortowe i wręcz niesmaczne. Sceny wyglądają pięknie na ekranie, ale gdy się je kręci jest to po prostu wymyślona choreografia, którą trzeba szybko zagrać. Natomiast najbardziej emocjonalne sceny szły mi najgładziej. Tam był potrzebny wycisk, rozpacz, dramat. To było dla mnie jak wyzwolenie.

Trudniej było przez to grać w „Nieulotne”, gdzie jest mało dialogów i emocje trzeba pokazać sobą, gdzie nie można czegoś wykrzyczeć?

Nie wiem czy trudniej, bo granie jest tak złożoną materią, że nie składa się tylko z postaci i z scenariusza. Składa się też z ciebie i tego jakie masz nastawienie do życia w danej chwili. A ja miałam takie a nie inne. Trudno mi było się odnaleźć w tej ekipie przez co wszystko po kolei gdzieś zgrzytało. Wtedy wszystko było dla mnie trudne, a przynajmniej nie tak przyjemne jak przy „Bejbi blues”. Tam czułam się jak w domu. Przychodziłam na plan gdzie było luźno, gdzie była między nami bardzo dobra energia. W „Nieulotne” nie potrafiłam tego odnaleźć więc siłą rzeczy przenosi się to na każdy poziom pracy.

Gra to nie tylko scenariusz, postać czy aktor. Szukasz cech wspólnych z tobą i Natalią czy Kariną, które grałaś? Zastanawiam się czy tego typu pytania, które są do ciebie często kierowane, wynikają z tego, że nie miałaś wcześniej takiego zaplecza jakim jest np. szkoła teatralna i ta gra na emocjach musiała budzić się w tobie prywatnie a nie w tobie jako aktorce?

Zawsze się budzi prywatnie. Jak się budzi w tobie jako aktorce, to włącza się kamera i jesteś ty, aktorka i jeszcze grana postać. A to jest już tłum, który rodzi dystans. Wtedy widać, że ktoś próbuje zbudować kreację i czuje się fałsz. To zawsze musi być w tobie jako człowieku. Myślę, że te pytania mogą dobrze świadczyć o tym co udało mi się stworzyć. Ktoś się zastanawia czy ja mam takie cechy charakteru, a kompletnie nie mam. Ja budowałam te role bardziej na emocjach. Starałam się zanurkować w samą siebie i w graną postać, żeby na podstawie moich doświadczeń analogicznie wyciągnąć emocje bohaterek. Bo emocje są takie same dla każdego człowieka, a ich wachlarz jest ograniczony. Coś sobie przypominasz, albo wyobrażasz i intuicyjnie to wykorzystujesz. Na tyle rozumiesz tą postać, że wręcz zapominasz o sobie i swoich doświadczeniach, aż po prostu nią jesteś. To jest najważniejsze, żeby „być” w danym momencie. Nie mieć listy do spełnienia: teraz muszę zagrać to, teraz musi pocieknąć mi łza, a teraz muszę się zaśmiać albo obrazić. Przez chwilę przygotowujesz to sobie w głowie, wchodzisz na plan gdzie są ludzie, są partnerzy, jest energia i wchodzisz w tą energię. Chodzi o prawdę, która sama się napędza a ty musisz tylko być wystarczająco czujna i na to otwarta. Najgorzej jest sobie coś zakładać. Ludzie przecież nie znają samych siebie, więc skąd miałabym wiedzieć jak na coś zareaguje bohaterka. To jak się zachowa moja postać w danej scenie musi być zaskoczeniem, to musi być spontaniczność. Tak jak w życiu.

Reżyserzy pozostawiali ci dużo pola do tej spontaniczności i do tego, żeby pójść za twoją intuicją? Większe pole do popisu dała ci Katarzyna Rosłaniec czy Jacek Borcuch?

Z Kasią było tak, że my miałyśmy bardzo podobną intuicję. Właściwie rozumiałyśmy się bez słów. Jak coś zagrałam źle, to obie wiedziałyśmy, że dana scena idzie do poprawki. Jak było dobrze, to obie byłyśmy zadowolone. Po prostu. Były oczywiście rozmowy, gdzie Kasia mówiłam mi „Magda, pomyśl sobie o tym, czy tamtym…” . Kasia dawała mi przestrzeń dla mnie do wypełnienia i była bardziej moim partnerem niż Panią reżyser. Na tyle ona mi ufała i ja jej ufałam, że to było spójne. A z Jackiem czułam się kompletnie pozostawiona sama sobie. On nie dawał mi praktycznie żadnych wskazówek, a między nami był większy dystans. Trochę się czułam sama na tym planie, trochę bez opieki, co było przerażające. Wtedy nie potrafiłam tego zrozumieć. Teraz zrozumiałam, że była w tym jakaś metoda, że trzymanie aktorów na dystans i puszczanie wolno w tej konkretnej historii miało swoje przełożenie na bohaterów i ich stany. Zagubienie, rozchwianie, jakaś niewiadoma to wszystko wpłynęło na obraz mojej postaci w tym filmie. Tak czy inaczej, te dwa skrajne podejścia do aktora dały mi bardzo dużo. Czasem potrzebny jest mocny wstrząs.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ