Marcel Moss: Toniemy we własnych kompleksach
– Ludziom wydaje się, że schowani za telefonem, czy komputerem mogą decydować o tym, jak inni mają żyć. Zdecydowanie łatwiej jest nam się wypowiadać w kwestii innych osób, niż własnej. Tymczasem źródło problemu tkwi w nas samych – mówi serwisowi Life4style Marcel Moss, autor książek „Nie odpisuj” i „Nie patrz”, a także profilu społecznościowego „Zwierzenie”.
Kamil Piłaszewicz: „Uważamy, że hejtują inni, my tylko wyrażamy opinię” – na zakładce w „Nie odpisuj” odnajdujemy odpowiedź, dlaczego ludzie tak niechętnie przyznają się do hejtowania?
Marcel Moss: Z przeprowadzonego przez SWPS oraz ARC Rynek i Opinia badania wynika, że Polacy zupełnie inaczej postrzegają krytyczne opinie głoszone przez siebie, niż te ze strony innych internautów. Uważamy, że „hejt” w naszym wykonaniu jest tylko chęcią wyrażenia swojej opinii (64% badanych) lub oburzenia czyimś zachowaniem (56%), 39 procent motywuje krytyczne komentarze pragnieniem zmiany czegoś na lepsze. Zaledwie 1% badanych przyznaje, że hejtują, by sprawić komuś przykrość, a 4% próbuje odreagować na innych własne frustracje. Jednocześnie 64% oskarża o złe zamiary innych internautów. Ciężko zatem stwierdzić, by Polacy nie przyznawali się do hejtowania – oni zwyczajnie nie widzą w swoim zachowaniu nic złego. To cała reszta pluje jadem i sieje zamęt w sieci. My mamy dobre zamiary, a nasza krytyka jest konstruktywna. Statystyki te są przerażające, zwłaszcza że stężenie agresywnych komentarzy w internecie rośnie z roku na rok. Ciężko będzie z tym walczyć, skoro ludzie widzą problem wszędzie tylko nie w sobie.
Kuba Wojewódzki w jednym z wywiadów powiedział: „Na ulicy spotykam się z ludźmi sympatycznymi, uśmiechającymi się do mnie. Natomiast do internetu ostatnio nie zaglądam prawie wcale”. W książce „Nie odpisuj” znajdujemy zaś takie komentarze jak: „Gdybym miała faceta, który jest taką ciotą, jak ty, plułabym mu w twarz od razu po przebudzeniu”. Patrząc na te słowa, nasuwa się pytanie, dlaczego tak łatwo przychodzi nam hejtowanie kogoś w sieci? Co sprawia, że czujemy się bogami?
Statystyki pokazują, że przeciętny polski hejter to mężczyzna ze wsi lub małego miasta, który ceni sobie anonimowość. Atakuje zwykle osoby publiczne (10,2%), a rzadziej znajomych (7,9%). Obraża, bo musi gdzieś leczyć swoje kompleksy i wyładować stres związany z problemami dnia codziennego. Internet jest do tego idealnym miejscem, ponieważ ludziom wciąż wydaje się, że gwarantuje on im anonimowość. Trzeba jednak zaznaczyć, że nie wszyscy tej anonimowości potrzebują. Znaczna część hejterów to osoby podpisane nazwiskiem. Typowi użytkownicy Facebooka ze zdjęciem twarzy, którzy pod wpisami wdają się w ostre, często bogate w wulgaryzmy wymiany zdań. Te osoby najbardziej cenią sobie w internecie to, że nie wymusza się na nich konfrontacji z atakowaną osobą. Hejterzy mogą siedzieć bezpiecznie w swojej kryjówce i za pomocą jednego kliknięcia wylewać pomyje na innych ludzi. Właśnie tak postępuje Martyna, główna bohaterka „Nie odpisuj”. Pogrążona w depresji kobieta nie może pogodzić się z tym, że wieloletni partner porzucił ją dla innej kobiety. Szpieguje go w sieci, jednocześnie nie mając odwagi, by osobiście się z nim skonfrontować. Gdy jej frustracja sięga zenitu, publikuje na swoim facebookowym profilu osobistą tyradę, która przysparza jej wielu kłopotów. W jednej chwili Martyna jest agresywną hejterką, a w drugiej sama pada ofiarą hejtu ze strony oburzonych jej wpisem internautów.
Jeżeli nawet politycy na wysokich szczeblach są zamieszani w hejty umieszczane w sieci, to gdzie szukać pomocy w walce z mową nienawiści?
Zasadniczy problem polega na tym, że sam hejt jest ogólnym, nieregulowanym w aktach normatywnych pojęciem. Przepisy prawa uwzględniają natomiast działania, które mogą być motywowane „hejtem”. W takich sytuacjach pomocne byłoby zwrócenie się bezpośrednio do policji i przekazanie funkcjonariuszom wszystkiego, co uważamy za internetowy hejt. Mogą to być adresy do komentarzy na forach lub w mediach społecznościowych, fizyczne wydruki, SMS-y czy zapisy z komunikatorów. Ważne jest, by reagować natychmiast i pamiętać, by nie kasować komentarzy głoszących nienawiść. Policja dysponuje bowiem narzędziami mogącymi namierzyć hejtera. Ludziom wydaje się, że są bezpieczni w sieci, ale nic bardziej mylnego. Młode osoby mogą ponadto skorzystać z telefonu zaufania pod numerem 116 111. Pomocy można też szukać na stworzonej przez Ministerstwo Sprawiedliwości stronie https://www.funduszsprawiedliwosci.gov.pl/, która wspiera także ofiary mowy nienawiści w sieci. Istnieje też wiele portali zajmujących się gromadzeniem hejterskich komentarzy i zgłaszaniem ich do odpowiednich organów. Są to m.in. https://zglosnienawisc.otwarta.org/, http://hejtstop.pl/ czy http://www.mowanienawisci.info/. Sam korzystałem z ich pomocy. Jestem ofiarą hejtu i pomówień ze strony osoby, z którą przez kilka lat utrzymywałem serdeczne, koleżeńskie stosunki. Człowiek ten ukryty pod kilkoma fałszywymi kontami szkalował mnie i prowadził dyskusję z samym sobą, rozsiewając nieprawdziwe informacje na mój temat. To właśnie wtedy zacząłem się interesować tematem walki z hejterami. Okazuje się, że ofiary wcale nie muszą stawiać się na przegranej pozycji.
„Martyna nikomu nie zdradzi mojego sekretu” – czytamy w „Nie odpisuj”. W tym zdaniu znajduje się myśl przewodnia, dlaczego w internecie lepiej czasem zamilknąć, niż powiedzieć za dużo?
Czym innym jest bezpośrednia konfrontacja, gdy wypowiedziane drugiej osobie w twarz przykre słowa po chwili przepadają, a czym innym internetowa krucjata nienawiści, która często pozostawia po sobie ślady w postaci komentarzy, zdjęć czy nagrań. To zadziwiające, że mimo tylu afer z pogwałceniem prywatności internautów przez wielkie portale i platformy społecznościowe, ludzie wciąż nie mają świadomości na temat tego, że czasem lepiej zastanowić się dwa razy, zanim się coś napisze. Całkowicie zgadzam się z twierdzeniem, że w internecie nic nie ginie. Jeżeli już coś publikujemy, musimy mieć świadomość tego, że nawet jeśli to usuniemy, ktoś mógł zawczasu zrobić kopię i czekać na odpowiedni moment, by w nas uderzyć. Co jakiś czas słyszymy w mediach o skandalach wywołanych przez osoby publiczne, których stare wpisy lub zdjęcia wypływają na powierzchnię w najgorszym możliwym momencie. Szczególnie wdzięczną platformą do wypominania przeszłych „grzeszków” jest Twitter – internauci uwielbiają wykopywać cudze tweety sprzed lat, które prezentują odmienne poglądy od tych, które te osoby głoszą dzisiaj. Również Martyna, bohaterka „Nie odpisuj”, pada ofiarą własnej nierozwagi. Obraźliwy wpis, który publikuje na swoim profilu, zyskuje niespodziewaną popularność i zostaje udostępniony przez setki internautów. W efekcie dociera do jej pracodawcy, który wyciąga wobec niej surowe konsekwencje.
Dlaczego ludzie tak chętnie zwierzają się Panu w internecie, skoro wiedzą, że może ich Pan łatwo odszukać, jeśli będzie wyjątkowo uparty w dążeniu do celu?
Martyna, podobnie jak ja, prowadzi profil społecznościowy, który umożliwia internautom dzielenie się z innymi swoimi tajemnicami. Są one następnie publikowane anonimowo. Nikt nie wie, kim są autorzy historii. Każdego dnia dostaję na swoim profilu „Zwierzenie” wiadomości i maile od tysięcy internautów. Ludzie zwierzają mi się z najróżniejszych problemów i często robią to podpisani imieniem i nazwiskiem lub udostępniają mi swój profil na Instagramie. Teoretycznie mogę powiedzieć, że inni podają mi siebie na tacy i gdybym był złośliwy, mógłbym notorycznie sprawdzać swoich czytelników. Nigdy jednak tego nie robiłem, ponieważ zabraniają mi tego zasady i szacunek do wszystkich osób, które poświęciły dla mnie swój czas, by opowiedzieć mi o swoich problemach. Myślę, że ludzie zwierzają mi się, bo wiedzą, że mogą mi zaufać. Profil „Zwierzenie” to nie tylko cudze historie. Sam często publikuję na nim osobiste przemyślenia i wdaję się w liczne rozmowy z czytelnikami. Wiedziałem, że nie byłoby z mojej strony w porządku, gdybym zachęcał innych do przesyłania mi swoich historii, a sam nie miał tym osobom nic do powiedzenia. Ludzie traktują mnie jak psychologa, często proszą o poradę, ale ja zawsze podkreślam, że nie mam wykształcenia psychologicznego. Uważam siebie bardziej za powiernika, przyjaciela lub kogoś obcego, kto nigdy nie oceni, tylko spróbuje wesprzeć. W trudnych przypadkach proszę te osoby, by poszukały specjalistycznej pomocy.
„Wszystko, co ci wcześniej powiedziałam, było kłamstwem” – czytamy w „Nie odpisuj”. To komu ufać w tym tzw. internetowym świecie?
W dzisiejszych czasach nie ma tak naprawdę pewności, czy w ogóle możemy komukolwiek ufać w internecie. Wraz z dynamicznym rozwojem mediów społecznościowych doszło do ogromnych zmian w mentalności ludzi, którzy są poddawani nieustannej presji bycia idealnymi i „na czasie”. Nie rozumieją przy tym, że to wszystko jest zwyczajną iluzją, która ma niewiele wspólnego z prawdą. Obserwuję to każdego dnia, gdyż z zawodu jestem ekspertem od social media i online marketingu. Chcąc, nie chcąc, muszę regularnie śledzić wszystkie nowinki w mediach społecznościowych. Dobrze pamiętam, jak wyglądał internet przez rozwojem Instagrama. Dziś ludzie chorują na – jak to nazywam – „chorobę instagramową”, która objawia się rosnącymi problemami z samoakceptacją, silną potrzebą regularnego podróżowania (im dalej za granicę, tym lepiej) i rezygnacją z własnej tożsamości. Wystarczy, że jedna „influencerka” zapoczątkuje jakiś trend, a szybko w ślad za nią ruszają tysiące innych osób. Nagle dociera do nas, że jeżeli nie dołączymy do tego pociągu, to przestaniemy się wpasowywać. Czujemy się źle, gdy siedzimy w domu, a w tym czasie wszystkie „gwiazdy Instagrama” wrzucają takie same przerobione do granic możliwości zdjęcia z rajskich wakacji. Nie rozumiemy, że ci ludzie podróżują za pieniądze sponsorów, a jeśli polecają nam na swoich profilach kosmetyki, odzież, obuwie czy inne gadżety, to tak naprawdę robią to na zlecenie i zwykle dostają od razu w pakiecie gotowy tekst pod obrazek. Toniemy we własnych kompleksach, bo wierzymy, że rzeczywistość w mediach społecznościowych jest prawdziwa. Wszystko to zainspirowało mnie do stworzenia postaci Agaty. Kobieta jest fatalną żoną, która regularnie znęca się nad mężem. Mimo to wykorzystuje internet to tworzenia iluzji rutyny i szczęścia. Podczas gdy za zamkniętymi drzwiami rozgrywa się małżeńskie piekło, jej znajomi na Instagramie widzą doskonałe życie dwojga zakochanych ludzi.
Filip Chajzer powiedział: „Historia, jaką ja przeżyłem, tak naprawdę, zaczyna i kończy temat hejtu”. Patrząc na tę historię, rzeczywiście hejterzy powinni być rozpoznawani, ścigani, nie tylko w sieci, by zwalczyć mowę nienawiść?
Przypomnę tylko, że chodzi o incydent, gdy internauta stworzył mem wyśmiewający prezentera i jego tragicznie zmarłego syna. Filip Chajzer namierzył hejtera i upublicznił jego dane na swoim profilu, wywołując tym samym lawinę hejtu – o dziwo pod swoim adresem. Wielu osobom nie spodobała się tak ostra reakcja dziennikarza. Przerażony autor mema błagał później Chajzera o wybaczenie i usunięcie jego danych. Nagle okazało się, że człowiek ten chciał być po prostu zabawny i nie zdawał sobie sprawy z tego, jak okrutny był jego czyn. Jego postawa ma bezpośredni związek z sytuacją, którą opisywałem w pierwszym pytaniu – ludzie nie widzą niczego złego w swoim zachowaniu w sieci. Filip został posądzony o bezduszność i okrucieństwo, ale jak w takim razie określić zachowanie tego internauty? Hejterzy często boją się bycia zdemaskowanym. Moim zdaniem najlepszą formą walki z nimi jest właśnie próba dotarcia do nich i ujawnienia ich tożsamości.
W „Nie odpisuj” zastosował Pan ciekawy zabieg polegający na tym, że każdy rozdział rozpoczyna Pan od hejterskiego komentarza na temat danego bohatera. Skąd taki pomysł?
Zależało mi na tym, by wypowiedzi hejterów odegrały dużą rolę w mojej powieści. W tym celu na początku każdego rozdziału umieściłem fikcyjne komentarze anonimowych internautów mające na celu ośmieszenie konkretnego bohatera „Nie odpisuj” w oczach czytelnika i poniekąd nakreślenie przebiegu fabuły w danym rozdziale. Dlaczego akurat zawistne komentarze? Chciałem, by czytelnik uzmysłowił sobie, że dla hejtera nie ma znaczenia, czy jesteśmy dobrzy czy źli. Nawet jeśli bohaterowie w danym rozdziale postępują właściwie, i tak na dzień dobry spotyka ich sroga krytyka. To udowadnia, że hejterzy potrafią stosować negatywną narrację wobec wszystkiego. Wszystko można przekuć w nienawiść.
Cezary Pazura w jednym z odcinków na swym kanale na YouTubie powiedział: „Hejt wziął się od dziennikarzy. Pamiętam, jak przychodzili po wywiady i mówili, że będą mnie atakować, żeby mieć materiał inny, niż wszyscy. Ja się zgadzałem na to, by mnie atakowano w pytaniach!”. Patrząc na te słowa odnajdujemy odpowiedź, skąd wziął się hejt?
Moim zdaniem hejt jest postępującym zjawiskiem, z którym spotykamy się już od najmłodszych lat. Doświadczaliśmy hejtu ze strony rówieśników w przedszkolu, czy szkole. Nasłuchiwaliśmy kłótni rodziców, czy agresywnych wypowiedzi polityków lub dziennikarzy w telewizji. Media jak najbardziej odgrywają dużą rolę w nasilaniu się hejtu, głównie ze względu na ich wpływ na opinię publiczną. Ludzie często sugerują się tym, co przeczytają w internecie lub usłyszą w telewizji, ponieważ sami boją się mieć własne zdanie. Wolimy inspirować się cudzymi poglądami lub szukać w wypowiedziach innych osób potwierdzenia własnych teorii. Ponadto, oglądając kłótnie znanych ludzi w telewizji lub czytając agresywne wpisy w mediach społecznościowych, podświadomie tworzymy w sobie przeświadczenie, że taki model dyskusji jest właściwy. Zastanawiamy się, czy w dzisiejszych czasach istnieje sens merytorycznej wymiany zdań, skoro wszyscy dookoła porozumiewają się za pomocą języka agresji. Warto też wspomnień o postępującej infantylizacji społeczeństwa i promowaniu w mediach skrajnej patologii, która wręcz zachęca ludzi do szerzenia nienawiści. Na początku XXI wieku cała Polska żyła Frytką, która w programie Big Brother całowała się w jacuzzi z innym uczestnikiem. W 2004 roku kariera Janet Jackson legła w gruzach, ponieważ odsłoniła pierś w trakcie koncertu Super Bowl. Ludzie byli wtedy bardzo przeczuleni nawet na punkcie mniejszych incydentów. Tylko Madonna sporadycznie pozwalała sobie na mniejsze lub większe kontrowersje. Dziś jesteśmy ze wszystkich stron torpedowani skandalami, nagością i wulgarnością, ponieważ wszystko to podkręca dyskusję, a co za tym idzie – zwiększa zasięgi w internecie, oglądalność w telewizji i w finalnym rozrachunku – większe zyski od reklamodawców. Pozytywne emocje są fajne, ale nie sprzedają się tak jak kontrowersje.
W starożytnym Rzymie cesarz kciukiem w górę lub dół decydował, czy pokonanego gladiatora skazać na śmierć. Przeglądając karty historii odnajdujemy odpowiedź, dlaczego człowiekowi łatwiej jest decydować o tym, co ma spotkać drugiego człowieka, niż nas samych?
Historia zna wiele przypadków ludzi, którzy nie poradzili sobie psychicznie z doświadczaną w internecie nienawiścią. Do dziś pamiętam historię sprzed kilkunastu lat, gdy wybitna siatkarka, Dorota Świeniewicz, zrezygnowała z gry w reprezentacji Polski z powodu zmasowanego ataku hejterów krytykujących jej słabszą formę i nawołujących ją do zaprzestania gry. Po tych wydarzeniach wielu sportowców zmieniło swoje podejście do internetu. Tenisistka Agnieszka Radwańska wielokrotnie podkreślała, że stara się nie czytać komentarzy pod swoim adresem. Nic dziwnego – mimo wielu sukcesów na korcie była jedną z najbardziej krytykowanych osób w kraju. Obrywało jej się za wszystko, w tym za przekonania polityczne jej ojca. Hejterzy wielokrotnie sugerowali, że Radwańska powinna zmienić obywatelstwo i przestać „ośmieszać Polskę”. Takich przykładów jest znacznie więcej. Trzeba mieć naprawdę silną psychikę, by wytrzymać tyle bezpardonowych ataków rozwścieczonych internautów. Ludziom wydaje się, że schowani za telefonem czy komputerem mogą decydować o tym, jak inni mają żyć. Zdecydowanie łatwiej jest nam się wypowiadać w kwestii innych osób niż własnej. Tymczasem źródło problemu tkwi w nas samych. Dopóki nie zdamy sobie sprawy z tego, że swoimi komentarzami ranimy innych, dopóty hejt w internecie nie przeminie.