Co drugi Polak rozlicza się w miejscu zameldowania. Ja w zeszłym roku zrobiłem to po raz ostatni
Dlaczego bezrobotni mają tyle samo głosów w wyborach, co pracujący? Dlaczego prężnie działający przedsiębiorca, po rozliczeniu z fiskusem, może mieć na życie mniej niż pracujący na czarno ojciec czwórki dzieci? Dlaczego politycy tak zabiegają o sympatię nie składającej się bezpośrednio na kraj Polonii? Dlaczego ja mam korzystać z warszawskich dróg, biegać po warszawskich parkach, skoro rozliczam się w Kielcach?
***
Kwiecień. Spacerujemy z kolegą po głównej ulicy naszego rodzinnego miasta.
– Ty, już połowa miesiąca, a ja nawet nie złożyłem PIT-u. Zawsze robię to w ostatnim możliwym tygodniu.
– To już cię nie lubię.
Michał śmieje się, ale też doskonale wie, o czym mówi. Od kilku dobrych lat pracuje w kieleckiej skarbówce.
– Właśnie teraz mieliśmy akcję – opisuje. – Na zebraniu w środę kierowniczka oznajmiła nam, że w sobotę przychodzimy na 8 godzin do pracy. Dlaczego? Bo PIT-y. Bo naczelnik zdecydował, że trzeba pomóc komórce, która odpowiada za ich rozliczenie. W zeszłym roku każdy pracownik miał wprowadzić do systemu 100 zeznań podatkowych. To niemożliwe, żeby 8 osób ogarnęło taką liczbę dokumentów.
Z Michałem znamy się od gimnazjum.
– Te PIT-y przesyłane na ostatnią chwilę to jest taka zmora, że daj spokój – zapala się. – PIT-y elektryczne trzeba ściągnąć, drukować. Potem sprawdzić, czy wszystko się zgadza, rozliczyć.
Druga, trzecia klasa; później wspólne liceum. On dostał tu pracę, założył rodzinę, ja wyjechałem. Do Warszawy. Najpierw na studia, a potem? Jakoś tak wyszło, że zostałem w stolicy. Lubię żyć dynamicznie. Słyszeć gwar miasta, widzieć wciąż gdzieś spieszących się ludzi. Chcę mieć szeroki wybór rozrywek. Raz zanurzyć się w miejskiej urbanistyce, a raz w przyrodzie. Wieczorem wyjść do klubu, a rano pobiegać nad Wisłą. Wciąż zmieniać stany, nastroje i otoczenie. Warszawa mi to umożliwia. Mieszkałem już na zielonym Żoliborzu, głośnym i tętniącym życiem Śródmieściu, bogatym w korporacje Mordorze, jak i na lekko zapomnianej przez elity Pradze. Choć i na Pragę można dziś dojechać metrem.
Jeżdżę dużo. Raz z biletem, raz bez. Mając co rusz z tyłu głowy, że zaraz może być kontrola. Rzadziej, że Warszawa na bieżące finansowanie transportu publicznego wydaje prawie 16 proc. budżetu.
Wspominam, myślę… A Michał nie przestaje mówić: – A wiesz, co jest najgorsze? Że 30 kwietnia, w poniedziałek, mam dyżur. Od 10 do 18 siedzę w pracy. A jak znam życie, to tych ludzi będzie tyle, że ja wyjdę z urzędu o godzinie 20 albo 21. Tego się boję, bo zawsze wszyscy robią to na ostatnią chwilę. A jak ci nagle wejdzie dwieście osób do urzędu, to robi się taki ścisk, że tragedia. Kolejka wychodzi przed urząd. Łapiesz się za głowę, bo musisz przyjąć, sprawdzić, a ludzie w kolejce są nerwowi i zazwyczaj kończy się to jedną wielką awanturą. Kompletny sajgon i armagedon.
Tak, w większych ośrodkach miejskich same sumiennie kupowane i kasowane bilety nie załatwiają sprawy. I nie załatwią jeszcze pewnie przez dziesięciolecia. Może także dlatego Robert Biedroń zachęcał mieszkańców Słupska, by przesiedli się na rower? Kiedy był prezydentem na Pomorzu, powiedziałem mu wprost: „ja chcę mieć darmową komunikację miejską”.
– O, to dobry pomysł, ja też takiej chcę! – zareagował entuzjastycznie.
Ale po chwili ów entuzjazm zmienił się w emocje towarzyszące Michałowi.
– Ciężko. Już dzisiaj dokładamy do komunikacji 11 milionów. Musielibyśmy dołożyć drugie tyle, a to są ogromne pieniądze.
Michał: – Poprzednie kierownictwo uważało, że jak siedzisz po godzinach, to jesteś super, bo nadrabiasz to, czego nie zrobiłeś w przeciągu tych podstawowych ośmiu godzin. A tak naprawdę nie jesteś w stanie tego przez te 8 godzin ogarnąć. Kto do mnie nie przyjdzie z zewnątrz, słyszę: „A jak wy fajnie macie. Przyjdziecie na siódmą, wypijecie sobie kawkę, zjecie pączka i tak sobie przesiedzicie te 8 godzin”. A ja kawę kończę pić o 15. Zimną.
Nowe tory, autobusy, węzły przesiadkowe, parkingi. Wydatki na komunikacje miejską to nie tylko pokrycie kosztów zużytego paliwa i eksploatacji poszczególnych pojazdów. Mimo to, miasto od pewnego czasu zwiększa liczbę uprzywilejowanych pasażerów. I tak, komunikacją miejską w Warszawie pojedziemy za darmo w dzień bez samochodu, w przypadku znacznego zanieczyszczenia powietrza, jeżeli uczestniczymy akurat w biegu organizowanym przez miasto, jeżeli urodziliśmy się w autobusie, jesteśmy niepełnosprawni, bezrobotni, bezdomni, jeżeli uczymy się w podstawówce lub w gimnazjum, jesteśmy dziećmi z rodzin wielodzietnych, posłami, emerytami, rencistami, jeżeli przysłużyliśmy się państwu walcząc w powstaniu, na wojnie, jeżeli pomagamy na co dzień jako dawcy krwi i szpiku. Ale na tym nie koniec beneficjentów! Każdy rozliczający w Warszawie PIT może liczyć na odczuwalną dla kieszeni ulgę. Bilet miesięczny z Kartą Warszawiaka kosztuje o kilkanaście złotych mniej. I to nie tyle wspaniałomyślność tego czy tamtego prezydenta, co chłodna urzędnicza kalkulacja.
– Z pracą zawsze jesteś do tyłu? – pytam Michała.
– Pracuję na 3 tys. tytułów wykonawczych, mam około tysiąca zobowiązanych. Jakbym chciał rzetelnie pracować, przyjrzeć się każdemu, to moja doba musiałaby trwać 48 godzin i każdą godzinę wypełniałaby praca. Tak naprawdę, jakbyśmy chcieli być efektywni, musielibyśmy się rozdwoić – powinien być jeden Michał pracujący za biurkiem i drugi Michał mobilny poborca, który w tym czasie załatwia interesy w terenie. A teraz dodatkowo jeszcze te PIT-y…
Koszty zniżek na autobus, lodowisko, teatr to nic w porównaniu z potencjalnymi przychodami w związku z zachęceniem mieszkańców do płacenia podatków w stolicy. A nie robi tego aż… milion ludzi, biorąc pod uwagę tych, którzy przebywają tu podczas dnia roboczego.
No, już niedługo maksymalnie 999 tys., ponieważ w tym roku zamierzam po raz pierwszy składać się na to, z czego korzystam. A gdybym tak pociągnął za sobą innych… Chcielibyście mieć 6 nowych stacji metra, tramwaje na Wilanów i Gocław, a zarazem oddychać lepszym powietrzem dzięki milionowi zasadzonych drzew?
***
Jak wynika z badań przeprowadzonych na zlecenie platformy Nacoidamojepieniadze.pl, co drugi Polak rozlicza się w miejscu zameldowania. Tymczasem podatek powinno rozliczać się tam, gdzie mieszkało się 31 grudnia roku, którego dotyczy świadczenie. Im więcej pieniędzy w budżecie gminy, tym więcej środków na jej rozwój. Gdybyśmy wszyscy rozliczali się w miejscu, z którego zasobów na co dzień korzystamy, cieszylibyśmy się lepiej oświetlonym, żywszym, a zarazem bezpieczniejszym i bardziej zielonym miastem, bez korków oraz wszechobecnych kolejek.
***
Pomyślcie o mieście, w którym mieszkacie. Jak ja o Michale, kiedy przyjdę rozliczyć się w lutym.