Krótkie podsumowanie roku o przyjaźni, albo jej braku – dlaczego z wiekiem coraz mniej potrzebujemy przyjaciół? Albo dlaczego nam się tak wydaje

To trochę smutne stwierdzenie, ale coś w nim musi być. Dlaczego?

Każdy zna te wszystkie bajki o przyjaźni. A może czasem nie-bajki. Że przyjaźń jest najważniejsza, że każdy, bez względu na wiek i sytuację, potrzebuje przyjaciela, że bez przyjaźni życie nie ma sensu, bla bla i tak dalej… Jasne, też tak kiedyś myślałam. W końcu przyjaźń jest fajna, chociażby dlatego, że jest dużo łatwiejsza niż związek. Przyjaciel zazwyczaj nie chce niczego w zamian, nie oczekuje, nie wymaga, nie potrzebuje troski, opieki, no i nie musisz mu robić prezentów bez okazji. 

Zresztą niejedne badania potwierdziły, że posiadanie przyjaciół nam sprzyja, a dołączenie do paczki, z którą możesz się spotykać chociaż raz w miesiącu, przynosi ogromny wzrost zadowolenia (zbliżony do tego, które powoduje podwojenie pensji). Psychologowie są zgodni także co do tezy, że najlepszymi przyjaciółmi są osoby, które poznaliśmy jako dzieci. Dlaczego?Pewnie dlatego, że w tym okresie to nasi rówieśnicy są powiernikami naszych największych sekretów, z którymi przeżywamy swoje pierwsze emocje i rozterki. Zresztą to oni idą z nami przez życie, jednocześnie znając naszą przeszłość. W związku z czym możemy zaryzykować stwierdzenia, że przyjaciel z dzieciństwa zna nas najlepiej. Często jednak takie myślenie może być zgubne.

Dlaczego?

Bo często jest to „przyjaźń” na wyrost. Co to oznacza? Mniej więcej tyle, że dana osoba może faktycznie kilka lat do tyłu, dostała od nas miano przyjaciela. Niestety miano to nie jest dane na zawsze. Ktoś kto xx lat temu stał się twoim przyjacielem, zna twoje sekrety z tamtych lat, niestety w międzyczasie przestał dbać o relacje, a co więcej, jest już zupełnie inną osobą – wcale nie musi być twoim przyjacielem dzisiaj. Słowa tego jednak często używamy z dawnego przyzwyczajenia. 

Hanna Rydlewska w swojej książce „Po prostu przyjaźń”, pisze o tym, że pewne badania pokazały, że co czwarty Polak nie ma przyjaciela. I teza ta, z wiekiem coraz mniej mnie dziwi.

Kiedy byłam młoda, naiwna, a momentami może nawet głupia, tak bardzo wierzyłam w dobrą wiarę i intencję wszystkich na około, że wyrazu „przyjaciel” używałam nad wyraz – w stosunku do osób, które nawet nie były moimi dobrymi znajomymi. Sic! Teraz – bogatsza o te kilka lat, i doświadczenia, nie wiem czy na dzień dzisiejszy kogokolwiek obdarzę tak poważnym i ważnym mianem – przyjaciela. Dlaczego?

Przyjaciel to trochę taka przyszywana rodzina z wyboru. To takie banalne, ale przyjaciel powinien być z Tobą w radościach i smutkach, ale przede wszystkim w rutynie dnia codziennego. Zastanówmy się… W dniu codziennym nie towarzyszy mi żaden z „przyjaciół”, bo każdy prowadzi swoje życie. W smutku? Swoją największą traumę, w ostatnim czasie przeżywałam zupełnie sama, w łóżku pod kocem. A w momencie, gdy poprosiłam jedyną osobę o towarzystwo (i butelkę wina), ona nawaliła. Co zamiast pomóc, jeszcze bardziej podkopało – głównie w wiarę w przyjaźń. Chyba więc o towarzystwo poprosiłam nieodpowiednią osobę, albo najpewniej – niewłaściwą osobę obdarzyłam mianem przyjaciela. Anyway, zostałam jeszcze bardziej sama. Ooo, co innego w radości. Wtedy przyjaciół jest najwięcej. Prawdopodobnie nie dlatego, że to twój dzień, czy twój sukces, a dobry moment na zabawę. Podsumowując – z trzech sytuacji, w których ten przyjaciel powinien być, pojawił się on w jednej.

Czy o wyżej opisanej osobie można powiedzieć, że jest lojalna? Ja już wiem, że nie. I pomimo tego, że relacja może być kontynuowana, w pamięci i tak pozostanie rysa na zasadzie – nie było Cię wtedy, gdy Cię najbardziej potrzebowałem. Rysa i dystans. A może też powolne odpuszczanie sobie takiej znajomości? Bez tak pojmowanej lojalności – albo kiedy ona za każdym razem zawodzi, po prostu nie ma przyjaźni. Owszem, może być znajomość, kumpelstwo, albo wspólnota interesów. Natomiast przyjaźń – szlachetna relacja, ratująca człowieka w najgorszych chwilach, oparta na zaufaniu, i przede wszystkim wzajemnej trosce – nie.

„Przyjaźń potrzebuje zaangażowania. Nawet jeśli mija, bo żaden przyjaciel nie jest nam dany na całe życie, to poznanie nowego wymaga wysiłku. Czasem nam się nie chce, czasem nie mamy czasu, a czasem nie doceniamy tego, że przyjaciela warto mieć” 

Facebookowi przyjaciele:

W moim mniemaniu przyjaźń sprowadza się do obecności. Głównie w momencie, kiedy jej potrzebujesz. Można poklikać na telefonie, można poklikać na Facebooku, czy innym komunikatorze lub aplikacji. Można nawet zadzwonić. Ale ktoś kiedyś bardzo mądrze powiedział, że przyjaźń należy pielęgnować, i wciąż budować nowe wspomnienia. Bo ileż można jedynie wspominać stare – w końcu się wyczerpią. Bez realnych spotkań ciężko o jakąkolwiek więź. Nie zbliży kolejne oznaczenie na Facebookowym wallu, pod pseudo śmiesznym tekstem, memem czy zdjęciem/wspomnieniem sprzed lat. Na chwile zabawnie, ale ostatecznie to odgrzewanie kotleta. A najlepiej smakuje ten świeży. Mamy niestety deficyt realnych relacji, dlatego z taką łatwością przychodzi nam sprowadzanie przyjaźni do kilku wyświechtanych klisz. Jest to utrzymywanie kontaktu, i relacji, która przyjaźnią już dawno nie jest. Życie relacjami z przeszłości.

Na Facebooku mamy setki przyjaciół, a w real live? 

Z badań wynika, że grono naszych znajomych nie powinno przekraczać 150 osób. W momencie, kiedy jest ich więcej, zwyczajnie tracimy orientację – tak przynajmniej przekonuje Robin Dunbar – profesor antropologii ewolucyjnej z University of Oxford, w książce „Ilu przyjaciół potrzebuje człowiek?”. W ramach tych 150 osób, wyróżniamy różne stopnie poufałości. „Najważniejsze jest jądro, czyli 3–5 najbardziej zaufanych przyjaciół i członków rodziny. Do nich zwracamy się w potrzebie. Następny krąg składa się z 15 ludzi – to inni przyjaciele i bliscy znajomi. Bardzo byśmy się przejęli śmiercią któregokolwiek z nich. W kolejnych kręgach – 50 i 150 osób – zażyłość jest dużo mniejsza.”

Odnosząc się do dzisiejszych czasów można by było pokusić się o stawiane niejednokrotnie stwierdzenie, że Internet niszczy relacje międzyludzkie. Tego zdania jest między innymi socjolog prof. Zygmunt Bauman. Twierdzi on, że „od niepamiętnych czasów ludzie traktowali przyjaźń jak dzieło sztuki, które wymaga zaangażowania, obowiązkowości, życzliwości, rezygnacji z egoistycznych postaw.” Tymczasem jednak dzisiejsze relacje są zredukowane do rozrywki, i wpisu na Facebooku. A warto nauczyć się odróżniać znajomych, z którymi po prostu świetnie się bawisz, i nic poza tym, od znajomych na których najzwyczajniej w świecie możesz liczyć. To takie proste, a dla niektórych takie trudne jednocześnie. 

Ja cały czas będę na stanowisku, że najwięcej dają realne spotkania. Uważam przy tym jednocześnie, że Facebook i podobne serwisy mogą być pomocne w utrzymaniu kontaktu, w gwałtownie zmieniającym się życiu. Po zakończeniu studiów, lub przy okazji przeprowadzki do innego miasta, czy kraju, tracimy pewną sieć kontaktów. Na szczęście możemy się z nimi kontaktować na naszych monitorach i wyświetlaczach. Naturalnym jest też, że pewne znajomości wydawały się być mocne, tymczasem po zmianie pracy z relacji pozostała cisza – uświadamiasz sobie wtedy, że jedyne co was łączyło, to praca, a znajomość nie była na tyle silna by kontynuować ją w innych warunkach.

Ja, tradycjonalistka i zwolenniczka spotkań na żywo, twierdzę jednak, że dla chcącego nic trudnego – o czym świadczyć może moja relacja z osobą mieszkającą na innym kontynencie, z którą na przestrzeni trzech miesięcy widziałam się cztery razy. W momencie w którym z osobą mieszkającą 40 minut ode mnie, nie widziałam się ani razu od pół roku. Tutaj buduje się kolejna zależność – bo do tanga trzeba dwojga, i ta sama zasada tyczy się przyjaźni, a przede wszystkim jej utrzymania. 

Nie zapominajmy jednak, że nie można się starać za dwóch, wychodzić ciągle z inicjatywą, i ciągle obijać się od ściany. Czasem należy wziąć do siebie opcję „jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubie”, albo zwyczajnie – odpuścić. I zobaczyć, czy ta druga osoba, zawalczy, i jeszcze raz spróbuje ocalić i pielęgnować relacje, przed ostatecznym popsuciem. Jeśli nie – będziesz mieć pewność, że ewidentnie źle ulokowałeś swoje zaufanie.

Ja na podstawie tych wszystkich rozczarowań i nietrafionych przyjaźni nauczyłam się na pewno być… konsekwentna. Jeżeli ktoś mnie zawodzi, albo rozchodzą mi się z nim drogi czy priorytety – nie udaje, że jest ok, odpuszczam. Chyba w swoim życiu już za dużo razy się starałam i walczyłam. Wolę żeby moje życie towarzyskie było ubogie, ale realne. A nie żyło relacjami, które żywią się wspomnieniami, a w rzeczywistości już dawno umarły. To moja świadoma decyzja. Myślę, że to pewna dojrzałość – z wiekiem staje się coraz bardziej introwertyczna. Coraz mniej lubię ludzi, coraz mniej mi zależy na tych, którym nie zależy na mnie. Stałam się po prostu bardziej krytyczna i chyba bezwzględna. Warto dodać, że nie tylko wobec innych, bo chyba głównie wobec siebie. Zresztą sama nie jestem święta, bo gdybym miała wymienić jakieś wady, raczej nie miałabym z tym problemu. Z natury jestem okropną pesymistką, chociaż na pierwszy, i każdy kolejny rzut oka, się nie wydaje. Zamartwiam się, dużo marudzę – chociaż walczę z tym, ale to jak walka z wiatrakami. Nie lubię niespodzianek (chociaż od zawsze marzę o urodzinowym przyjęciu-niespodziance, ale i na tym polu moi przyjaciele nie zadziałali haha), i nagłej zmiany planów. Gdy tak się dzieję, denerwuje się i stresuje. Jestem perfekcjonistką w każdym calu, za dużą uwagę przywiązuje do wyglądu i rzeczy materialnych. Jestem zbyt emocjonalna i nadwrażliwa – chociaż nie wyglądam. Mam też niewyparzony język, przez co z łatwością, często nieświadomie, krzywdzę i ranię innych, słowem. Mam też tendencję do wpadania w tarapaty. Ogólnie – ciężko się ze mną przyjaźnić! Znam też jednak swoje zalety, jako przyjaciółki. Jetem całkiem przebojowa, zabawna, ambitna, empatyczna, bardzo lojalna i słowna – można na mnie polegać. A przynajmniej tak stwierdziły bliskie mi osoby, może nawet przyjaciele? PS. Pozdrawiam z tego miejsca wszystkich, którzy ze mną wytrzymują, a nawet trochę mnie lubią!

Ostatecznie podsumowując, i jednocześnie robiąc sobie osobisty rachunek sumienia – czy ja jestem w porządku w stosunku do swoich przyjaciół, stwierdzam, że obserwując jak inni odpuszczają, sama odpuszczam, przez co pewnie jestem ch*jową przyjaciółką. Stwierdzam także, że moje przyjaźnie, albo „przyjaźnie” potrzebują albo wzmocnienia, albo większej uważności albo rocznego przeglądu, w sam raz na nadchodzący czas, i wylądowania w koszu. Bo już dawno straciły termin ważności. A zabawne wspomnienia sprzed dwóch lat to nie przyjaźń, to nic więcej niż wspomnienia. Stwierdzam także, że ta przyjaźń to całkiem trudny temat. I że dzisiaj z ręką na sercu, prawdziwymi przyjaciółmi nazwać mogę jedynie swoją najbliższą rodzinę – bo to oni przynosili mi herbatę, gdy nie chciałam wyjść spod tego koca z własnego łóżka, oni jechali przez pół polski, żeby mi pomóc w przeprowadzce, i oni pili ze mną szampana, gdy świętowałam kolejny sukces.  I o taką przyjaźń warto zadbać. W przypadku każdej innej, pozostawiającej wiele do życzenia i równie wiele wątpliwości – warto je przewartościować, a w nowym, nadchodzącym roku uważniej i ostrożniej używać słowa przyjaciel. A no i faktycznie „prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie”. 

Źródło: Robin Dunbar – „Ilu przyjaciół potrzebuje człowiek?”

Zobacz także:

 

ZOSTAW ODPOWIEDŹ