Biznes należy robić z pasją

Aktorstwo to ciężki kawałek chleba, o czym z pewnością przekonał się niejeden młody człowiek marzący o karierze na dużym ekranie. Jeszcze trudniejszą sztuką jest prowadzenie teatru, o czym w rozmowie z portalem b2-biznes opowiedziała Anna Gornostaj – aktorka oraz dyrektor prywatnego Teatru Capitol.

teatr life4style

Radosław Święcki: Założyła Pani Teatr Capitol w 2008 r. Był to pamiętny rok wybuchu kryzysu gospodarczego. W tej chwili eksperci mówią o poprawie sytuacji gospodarczej w kraju, a także o poprawie sytuacji ekonomicznej Polaków. Czy owa poprawa jest odczuwalna dla teatru, np. w zauważalnym wzroście frekwencji?

Anna Gornostaj: Zacznę od tego, że dzięki powstaniu teatrów prywatnych, nie tylko mojego, ale też Krystyny Jandy czy Emiliana Kamińskiego widz wrócił do teatru. Lata 90. były okresem poszukiwań teatralnych, eksperymentów. Gdy ktoś szuka nowych wyzwań, nowych możliwości pojawienia się w teatrze to bardziej myśli o sobie, jako o twórcy, a mniej myśli o widzu. Doszło do tego, że widz przyzwyczajony do teatru powszechnego oddalił się od niego. Trudno żądać od widza, żeby zachwycał się każdym eksperymentem, nie zawsze musi on trafiać w gust widza. Poza tym widz został odciągnięty od teatru za sprawą kina, telewizji, w której pojawiła się ogromna ilość nowych kanałów.

A może widz nie chodził w latach 90. do teatru nie tyle z powodów eksperymentów, co z powodów finansowych? Mówi się o tym, że dziś Polacy, którzy się dorobili, mogą wreszcie sobie pozwolić na sztukę, powstaje pozytywny snobizm związany z kulturą…

Nie, nie. W budżecie gospodarstwa domowego zawsze przeznaczaliśmy od 39 zł – 45 zł miesięcznie na kulturę. W tej chwili te wydatki nieco wzrosły. Nie podzielam również opinii w kwestii snobizmu. Ludzie zawsze chodzili do teatru na ten sam rodzaj repertuaru – mówię w takim powszechnym mniemaniu. Tradycją naszego teatru jest to, że zawsze był to teatr lekki. Przez wiele lat pracowałam w Teatrze Ateneum, który przez niechętne mu osoby nazywany był teatrem bulwarowym, a w rzeczywistości był to teatr eklektyczny, miał szeroką rozpiętość repertuaru i zawsze były do niego nieprawdopodobne kolejki. Teraz widzę coś podobnego w swoim teatrze. Na spektakl „Klimakterium” były dwumiesięczne kolejki, co pokazuje, jak wielka była potrzeba powrotu do teatru popularnego. Ludzie zobaczyli, że mogą zobaczyć swoich ukochanych aktorów, nie tylko w ekshibicjonistycznych sztukach, a w repertuarze, który im odpowiada. Muszę panu powiedzieć, że dużo podróżuję po świecie i wszędzie, gdzie jestem poszukuje zjawisk teatralnych.

Coś szczególnie Panią zainspirowało?

Zainspirowało mnie bardzo dużo rzeczy. Teatr jest obecny wszędzie na świecie, nawet na Wyspie Wielkanocnej, która jest dla mnie symbolem końca świata. Zafascynował mnie teatr w Ameryce Południowej, gdzie zdecydowana większość serialowych aktorów ma ambicję, by stworzyć swój teatr. Często jest tak, że ten teatr to jakaś sklecona szopa, i do tej szopy walą tłumy ludzi, którzy chcą zobaczyć na żywo swojego ulubionego aktora. To umocniło mnie w przekonaniu, że teatr można robić nawet na ulicy.

Jaki jest szacunkowy koszt jednego przedstawienia?

Koszty produkcji są różne. Mamy najmniejsze koszty produkcji, jakie można sobie wyobrazić. Obracamy się w granicach ok. 200-250 tys. zł. W państwowym teatrze koszty te wynoszą ok. pół miliona złotych.

W jednym z wywiadów powiedziała Pani, że zarządza pracownikami przez „wałęsanie”.

Sięgnęłam kiedyś do podręcznika mojej córki do zarządzania, gdzie było napisane, że są różne sposoby zarządzania firmą i właśnie jednym z tych sposobów było „wałęsanie się”, czyli szef chodzi po firmie i dogląda wszystkiego.

Po latach może Pani powiedzieć, że ten styl zarządzania się sprawdził?

Człowiek uczy się na własnych błędach i najważniejsze jest to, aby nie popełnić drugi raz tego samego błędu. Ilość błędów jakie popełniliśmy była ogromna. Jesteśmy teraz silni doświadczeniem. Gdybyśmy rozmawiali dziesięć lat temu, ten wywiad wyglądałby zupełnie inaczej. Myślę, że gdybym dziś zakładała teatr, będąc tak naiwna jak wtedy, to bym go nie założyła.

Biznes trzeba zaczynać z sercem, najważniejsze to mieć serce i robić coś z pasją. To dotyczy zresztą każdego biznesu, jak coś się robi z pasją to musi się udać.

Powiedziała Pani o dużej ilości błędów, poproszę o przykłady. Być może naszą rozmowę przeczyta ktoś, kto planuje założenie własnego teatru i znając Pani doświadczenia, będzie wiedział czego się strzec…

Przede wszystkim sprawa repertuaru. Wyrośliśmy z teatru państwowego, z teatru elitarnego i próbowaliśmy zrobić tutaj dobre pozycje elitarne i jak się okazało potknęliśmy się na tym, gdyż publiczność oczekiwała czegoś innego. Przez mniej więcej półtora roku walczyłam w różnych miejscach o pomoc, ale w pewnym momencie dałam sobie spokój. Mając większe doświadczenie ekonomiczne, przygotowaliśmy plan repertuarowy – co możemy sprzedać, żeby się tutaj utrzymać, przecież w tym budynku płacimy ogromny czynsz. Od ponad dwóch lat mamy kierownika finansowego, który przygotowuje dla nas dokładne analizy. Mamy przeanalizowany każdy spektakl, nie tylko pod względem ekonomicznym, ale też pod względem procentowym widza, zaproszeń itd. To daje mi później obraz, w jakim momencie, w jakim dniu dany spektakl był zjawiskiem procentowym. Gdy planuję potem repertuar na następny rok, mam już prognozę tego, co mogę oferować widzowi. W tej chwili jesteśmy po podliczeniu 2014 roku i proszę sobie wyobrazić, że doszliśmy już do 87 proc. frekwencji na widowni. To bardzo dużo. Także dzięki tej analizie ta firma wydaje mi się być coraz lepiej zarządzaną, nie wszystko wygląda oczywiście idealnie, ale dążymy do perfekcji.

Uczyła się Pani zarządzania, czy postawiła na ludzi, którzy za to odpowiadają?

Nie jesteśmy ludźmi znikąd. Ludzie znikąd nie mogą robić teatru, muszą mieć doświadczenie na rynku artystycznym, podstawy ekonomiczne. Wraz z mężem jesteśmy w tej chwili agentami, a przez 20 lat byliśmy pracownikami jednej z amerykańskich firm, zajmującej się środkami inscenizacji teatralnej i filmowej. Nie ukrywam, że firma ta dała nam duży background do prowadzenia biznesu. Poza tym mój mąż jest absolwentem politechniki i charakteryzuje go inżynierski i pragmatyczny sposób myślenia. W związku z tym jesteśmy świetnym tandemem, uzupełniamy się. Dochodzi do tego też bardzo inżynierski i biznesowy sposób myślenia naszego wspólnika. Za doświadczeniem, jakie tutaj zdobyliśmy idzie dobór pracowników. Mądry lider, szef firmy nie jest w stanie sam wszystkiego zrobić, musi się otaczać dobrym zespołem, ale ten bardzo trudno znaleźć. Wydaje mi się, że przez te siedem lat wychowałam sobie dobry zespół, choć jak twierdzi moja córka, która ma już dyplom z zarządzania, potrzeba jeszcze kolejnych siedmiu lat, aby firma funkcjonowała w systemie idealnym.

Powiedziała Pani, że w pewnym momencie dała sobie spokój z szukaniem pomocy. Czy dziś ma Pani jakieś oczekiwania wobec państwa?

Nie ukrywam, że się zawiodłam. Najwygodniej jest mówić, że się popiera, a gdy przychodzi co do czego, to nie ma żadnej pomocy. Na ten moment daję sobie radę, ale gdy przyjdzie taki czas, że ta pomoc będzie mi w bezwzględny sposób potrzebna, to oczywiście będę o nią walczyć, choć moje 10-letnie działania bardzo mnie rozczarowały co do pomocy urzędów w moich sprawach.

Czy przygotowując wspomniane przez Panią analizy, uwzględniają państwo pozycję na rynku konkretnego aktora, jego telewizyjną bądź kinową popularność?

Absolutnie tak. Nie mogę pozwolić sobie na budowę zespołu teatralnego, ponieważ mnie na to nie stać. Zespół może budować tylko teatr państwowy. Wiedząc, jaki tworzę repertuar, ściągam do niego aktorów i muszę wytworzyć taką atmosferę, żeby ci aktorzy chcieli ze mną pracować, abym była dla nich artystycznym guru. To jest jak sekta, albo się tego lidera sekty kocha, albo nienawidzi. Będąc na etacie w teatrze, aktor ma prawo raz w roku z powodów artystycznych odrzucić rolę w spektaklu. Do nas przychodzą ci, którzy chcą z nami pracować, ale zdarza się tak, że na etapie prób aktor rezygnuje z roli. Bywało tak, że w ciągu miesiąca prób zmieniała się cała obsada, a ja musiałam zadbać o to, aby ta obsada była atrakcyjna. Gdybym miała stały zespół, takie sytuacje byłyby nie do pomyślenia, koledzy musieliby się ze mną męczyć. Wie pan, aktorzy są z natury rzeczy egocentryczni. Rzadko kiedy zdają sobie sprawę, że są tylko jednym elementem w tej układance. Dziś wielu aktorom wydaje się, że reżyser jest niepotrzebny, chcą sami robić spektakl. Nieprawda. Reżyser ma wizję, od początku wie co zamierza zrobić, tylko ma różne metody prowadzenia aktora, aby dojść do końca tej wizji. Niejednokrotnie zdarzało się, że reżyser był słabszy od artystycznej siły i wizji aktora.

Inaczej pracuje się z młodym, niedoświadczonym aktorem, inaczej z wybitną osobowością sceny…

Oczywiście, mądry reżyser musi sobie radzić. W Teatrze Ateneum zwalniano młodych, często bardzo zdolnych reżyserów, gdyż nie radzili sobie z silnymi osobowościami.

W teatrze w oczywisty sposób spotyka Pani ludzi, którzy chcą pracować na scenie. Ale czy np. na planie serialu, w którym Pani gra, pojawiają się młodzi aktorzy, których teatr nie interesuje, szukają natomiast łatwej popularności i pieniędzy poprzez zaistnienie na małym ekranie?

Oczywiście są takie osoby i patrzę na nie z przerażeniem. Niestety zawód aktora się zdewaluował i wśród młodzieży zmienił się sposób myślenia. Dla mnie najważniejszym elementem zawodu aktorskiego jest teatr. Teatr rozwija, daje warsztat, którego nie zdobędzie pan w serialu. Nawet cztery lata w szkole teatralnej przygotowują do warsztatu aktorskiego, ale go nie dają. Często okazuje się, że aktor, który nie gra w teatrze od kilku lat, a uważany był za zdolnego, po tych kilku latach przestaje umieć grać.

Czy sensowny jest zakaz gry w serialach dla aktorów, którzy dostali się do szkoły teatralnej?

Myślę, że tak. Nie można mieć ciastka i zjeść ciastka. Jak wspomniałam, cztery lata w szkole teatralnej to i tak za mało na wytworzenie warsztatu aktorskiego. Istotny jest też sposób myślenia. Trzeba nałożyć temu młodemu człowiekowi inny sposób myślenia, trzeba go z tym teatrem oswoić, wmówić mu, że teatr jest dla niego najważniejszy, że po to przyszedł do akademii i męczy się od rana do wieczora przez te cztery lata, żeby potem temu teatrowi to oddać. Smutne jest to, że w teatrze zostaje nawet nie 40 proc. z tych ludzi, którzy wykształcili się w szkole teatralnej. Prof. Gogolewski, gdy jeszcze był szefem Związku Aktorów Scen Polskich mówił mi, że najbardziej boli go, gdy widzi wykształconych aktorów, którzy zabierają się za coś innego.

Zapewne szukają nowych źródeł dochodu…

Mój syn, który uczy się w szkole muzycznej, uczony jest, że artysta ma sam sobie tworzyć miejsce pracy, nie może mieć roszczeniowego stosunku do świata. Czegoś podobnego nigdy nie usłyszałam w szkole teatralnej, co prowadzi do tego, że młody człowiek wychodzi z tej szkoły i mówi „bierzcie mnie!”, no to bierze go taki serial, a potem wyrzuca.

Szuka następnych.

Szuka następnych. Szkoła teatralna powinna uodparniać młodych ludzi. Miałam profesorkę, którą niektórzy uwielbiali, inni jej nienawidzili. Pamiętam, że po roku wyrzucała kolegów, twierdząc, że są nieprzydatni, co nas młodych ludzi oburzało. Z kolei z tymi, którzy rokowali, wyczyniała niekiedy potworne rzeczy. Dopiero później zrozumiałam, że chciała nas uodpornić na to, co nas czeka po ukończeniu studiów. Dzięki temu nie miałam problemu z odnalezieniem się potem w pracy w Teatrze Ateneum. Przygotowała mnie na to, że są różne elementy pracy z reżyserem. Reżyserzy są różni, niektórzy upokarzają aktorów. Trzeba zdać sobie sprawę, że jesteśmy tylko elementem większej całości, wielu kolegów tego nie rozumie, oburza się, odchodzi, na czym według mnie traci. Mnie nauczono, że nie to jest istotą naszej pracy, że istotą naszej pracy jest efekt.

Sam miałem okazję uczestniczyć w kilku produkcjach jako statysta bądź epizodysta. Niejednokrotnie widziałem, że reżyser traktuje aktora…

Przedmiotowo?

Tak.

Powtarzam, że aktor jest elementem pewnej twórczej wizji. Jeżeli godzę się pracować z tym reżyserem, to muszę zaakceptować, że ma taką a nie inną wizję twórczą, ja jestem dla niego elementem, mogę mu pomóc, jeśli chcę, jeśli nie, to należy powiedzieć „dziękuję, do widzenia”, ale aktor nigdy nie powinien powiedzieć „dziękuję, do widzenia”.  

Niech to będzie puenta naszej rozmowy.

________________________

Zapraszamy również do polubienia naszego profilu na Facebooku oraz zapoznania się z ofertą naszego sklepu internetowego.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ