Każdy cekin przepłynął mi przez palce

Z artystką Mają Kitajewską udało mi się porozmawiać przy okazji jej wystawy pt. „Pod skórą”, którą do 24 kwietnia możemy oglądać w warszawskiej Galerii Bardzo Białej. Opowiedziała mi o swoich cekinach i dysonansach, o życiu młodego artysty w Polsce oraz o tym, dlaczego warto odnaleźć w życiu harmonię.

fot. Ignacy Skwarcan

Lidia Pustelnik: Kiedy wiedziałaś, że chcesz zajmować się sztuką?

Maja Kitajewska: Moja babcia była malarką. Kiedy byłam mała, często bawiłyśmy się w rysowanie, malowanie, wycinanie. Mój ojciec rzeźbił w kamieniu i robił gobeliny. Zatem sztuka pojawiła się w życiu moim i mojego brata naturalnie. To nie była decyzja. Przyświecała mi świadomość, że jak coś jest brzydkie, to można to przerobić, by to wyglądało ładnie  od tego się zaczęło.

Zawsze lubiłaś eksperymenty? Włączanie do obrazów cekinów i innych przedmiotów sprawia, że Twoja sztuka zaczyna wymykać się klasyfikacjom…

Przez pierwsze lata studiów przesycona byłam miłością do natury. Zachwycało mnie malarstwo Krzyżanowskiego, Géricaulta, czytałam dzienniki Delacroix. Z czasem wyczerpałam ten temat. Był to tak zwany kryzys trzeciego roku studiów ASP, czyli powoli rosnąca świadomość, że wszystko już było. Sztuka to nie wyścigi, skoro nie da się zrobić nic nowego, to przynajmniej wzbogaciłam swoje obrazy o nową jakość. Eksperymentowałam z impastami, rodzajami farb, spoiwami, materiałami, przekształcałam podłoże malarskie. Udało mi się znaleźć swoje medium, ale to nie znaczy, że nie szukam dalej, bo lubię się zmieniać, a prace się zmieniają razem ze mną.

Przytoczę anegdotę. Na ASP miałam własną pracownię z przyjaciółkami, tuż pod samym dachem, i czasami do jednej z nich wpadał profesor od rysunku zrobić korektę. Pewnego dnia pracowałam nad obrazem, który robiłam z wyciskarki do dekorowania ciast. Farba była wszędzie. Tak zobaczył mnie ten profesor i powiedział, że jak się na mnie patrzy, to przypominam mu takie dziecko, które się dobrze bawi i jest całe wysmarowane bajaderką.

W warszawskiej Galerii Bardzo Białej można właśnie oglądać wystawę Twoich prac pt. „Pod skórą”. Co takiego jest pod skórą, w sensie symbolicznym albo metaforycznym, co wymaga namysłu i zasługuje na wystawę?

Każda praca ma swoje zagadnienie, ale wspólnym fundamentem, na którym opiera się wystawa, jest świadomość istnienia i mechanizmy wyborów życiowych. Jest w tym dużo romantyzmu, którego zwykle staram się uniknąć, a jednak to wypłynęło w dość subtelny sposób. Czyli taka jaka jestem, to, co mam pod skórą.

Z opisu wystawy wynika, że potraktowałaś skórę jako rodzaj przekaźnika pomiędzy świadomym podmiotem a światem zewnętrznym. Nasuwa się pytanie, czy takie tradycyjne, kartezjańskie podejście jest uprawnione. Skóra i wszystko, co „pod nią”, a więc również świadomość, też jest częścią świata i coraz trudniej jest nam te dwie rzeczywistości oddzielać.

Oczywiście, jesteśmy częścią wszechświata. Lecz pragnienia wynikające z egzystencjalnych potrzeb, które składają się na naszą osobowość, nadają nam ton autonomii. W tym wypadku świat to wszystko, czym nie jestem, czyli to, co mnie otacza. Spełniając swoje pragnienia można żyć z nim w cudownej harmonii. Skóra jest tutaj potraktowana symbolicznie – jako granica i jako pomost. Wystawa jest o tym, jaki wpływ mają doświadczenia na wnętrze oraz jak przez pryzmat swojego wnętrza buduję swój ogląd na świat.

On Her Majesty's Secret Service. Fot. Maja Kitajewska

Dlaczego tak upodobałaś sobie cekiny? Co one robią z przedmiotem?

Skłoniła mnie do tego seria przypadków. Powtórzę to, co napisałam przy okazji mojego pierwszego wywiadu. Znalazłam sposób, aby nadać moim pracom nową jakość. W ten sposób połączyłam to, co zawsze przyciągało mnie w sztuce: od wzniosłości i mocy mozaik bizantyjskich, transcendencję ikon prawosławnych, poprzez impresjonistyczną ulotność chwili, aż po sztukę kinetyczną, która jest uwarunkowana wieloma czynnikami… To są dla mnie synonimy piękna. Prace wykonane w tej technice są trudne do sfotografowania, żeby zobaczyć pełnię ich blasku, trzeba je oglądać bezpośrednio. Ten zabieg podkreśla rolę dzieła jako unikatu. Moje obrazy, z uwagi na technikę, są często dotykane, czemu chciałam zapobiec. Pokrywałam je przeźroczystą żywicą, by zbudować dystans z odbiorcą, myślałam również o zbudowaniu szklanych gablot. Jednak podczas ekspozycji staram się, by obrazy dały z siebie jak najwięcej światła, zaś szkło je tylko rozprasza. W końcu wybrałam mniejsze zło i zrezygnowałam ze zbędnych dodatków.

Innym walorem tej techniki jest proces tworzenia – każdy cekin, milimetr nici i płótna przepłynął mi przez palce, wszystko jest robione ręcznie, z dbałością o każdy szczegół. To również przemawia za oryginalnością prac.

Nie boisz się, że tworząc błyszczące, niemal iskrzące się obrazy możesz zostać oskarżona o kicz?

Jedyne, co mogę stwierdzić, to to, że dobrze, gdy pojawiają się różne opinie, wtedy jest jakaś dyskusja, która otwiera oczy na nowe wartości pracy. Z chęcią dowiaduję się nowych rzeczy. Raczej pojawia się tu uczucie ciekawości niż bania się. Mam swoją niszę, w której jest mi dobrze, pracuję, eksperymentuję, dociekam. Sztuka daje mi przyjemność, mogę w niej połączyć wszystkie swoje upodobania. To sprawia mi największą satysfakcję. Nie sytuuję siebie w wyścigu nowości, po prostu robię to, co lubię, rozwijam się – tylko na to mam wpływ, więc tylko o tym mogę się wypowiedzieć. Robię swoje.

Tygrys zagłaskany na śmierć. Fot. Maja Kitajewska

Tym, co mi się szczególnie podoba w Twoich pracach, to… podpisy. Wydaje się, że wyciągnęłaś konsekwencje z doświadczenia postmodernizmu i dzieło sztuki konstruujesz gdzieś pomiędzy podpisem a obrazem…

We wcześniejszym okresie przesycałam swoje obrazy humorem – uwielbiam się śmiać. Wzbogaciłam swoje malarstwo o pierwiastek humorystyczny. Dysonans pomiędzy tradycyjną techniką, którą się ogląda w muzeach, a idiotycznym, absurdalnym tytułem, wytwarzał takie fajne napięcie. Czasem pod maską humoru można przekazać również poważniejsze treści, zachowując przy tym dystans.

Zatem najpierw powstaje obraz czy tekst?

Na etapie, na jakim teraz jestem, najpierw analizuję dane zagadnienie, później przychodzi realizacja. Szukam odpowiednich materiałów, by najlepiej przedstawić temat, a pod koniec staram się dać temu opis. Podchodzę bardziej świadomie, niż kiedyś, do tego, co robię. Choć czasami wszystko dzieje się spontanicznie, nie ma tu reguły.

Patrząc na niektóre twoje prace przyszło mi na myśl dość naturalne skojarzenie z cekinowymi ustami czy włosami Mickalene Thomas. Kogo ty zaliczasz do swoich wielkich mistrzów ze świata sztuki, prócz wspomnianej trójki?

Kent Rogowski z Nowego Jorku – podziwiam go za jasność myślenia i klarowność idei, jaką jest w stanie przekazać. Nie jest to przegadane, ciekawe zjawiska pokazuje w bardzo prosty sposób, potrafi wyciągnąć esencję z danego zagadnienia. Inteligentny, zdolny i spostrzegawczy. Bardzo lubię oglądać z nim wywiady, cenię w nim naturalność. Gdybym miała dużo pieniędzy, kupiłabym serie prac Julian’a Schnabel’a, „Teorię relatywności” i „Shivę”, mają w sobie jakiś dziwny eteryczny urok. Schnabel potrafi uchwycić na płótnie kawałek duchowego świata. Allison Aschulnik – artystka z Los Angeles, podziwiam ją za to, że potrafi stworzyć magiczny świat szamanów, dzikich kwiatów i zwierząt. Jest w tym wyjątkowo konsekwentna i przez to przekonująca. Uwielbiam zarówno jej malarstwo, animacje, jak i ceramikę – zdolna kobieta. Często w animacjach posługuje się zwykłą plasteliną i robi z niej niewyobrażalne rzeczy. Urzeka mnie nie tylko strona wizualna, ale też fabuła – filmy są piękne, groteskowe, dziwne i w jakimś sensie prawdziwe. Kolejnym artystą jest Matthew Barney, który stworzył dzieło totalne z dbałością o każdy szczegół. Miałam szczęście być na pokazie jego filmów „Cremasterów” w kinie Muranów w 2004 roku. Pod wpływem jego sztuki byłam przez długi czas. …Frank Relle, fotograf z Nowego Orleanu, mam wrażenie, że potrafi sfotografować moje sny. Zatrzymuje na zdjęciu pejzaże zamknięte w magicznym klimacie. To są nazwiska, które teraz przychodzą mi do głowy, jest ich znacznie więcej.

Co sądzisz o młodej sztuce w Polsce?

Mamy dużo zdolnych artystów, z których możemy być dumni. Pochwalę się, że mam w swojej kolekcji dwa szkice Janka Mioduszewskiego, on też znajduje się na liście moich ulubionych twórców.

Jakie trudności i pułapki czyhają na młodych artystów w Polsce?

Z mojego doświadczenia wiem, że jak ktoś wie, czego chce, to łatwiej jest mu podejmować decyzje. Na pewno warto dokładnie czytać umowy i zagraniczne regulaminy dotyczące wystaw. Miałam jedną nieudaną próbę wyłudzenia ode mnie obrazów do Paryża, do galerii, która nie istniała, na wystawę, która miała się nie odbyć. Pojawia się też problem prozy życia, czyli praca zarobkowa – ja przekształciłam to w odskocznię. Lubię być praktyczna i sprawdzać się w nowych sytuacjach.

Gdyby ktoś chciał usłyszeć ode mnie radę, to tworzyć, tworzyć i tworzyć, czyli zajmować się tym, na co ma się bezpośredni wpływ, nie czekać na wielkie odkrycie.

Serce haftowane koralikami. Fot. Maja Kitajewska

Jeśli jesteśmy już przy tworzeniu, czy mogłabyś powiedzieć, jak przebiega ten proces w twoim przypadku? Tworzenie prac z cekinami jest pewnie bardzo czasochłonne. Żeby uzyskać określony efekt, musisz być perfekcjonistką?

Śmiejemy się z przyjaciółmi, że często Ci, którzy są bałaganiarzami, mają najbardziej pedantyczne prace i na odwrót. Nie lubię siebie określać perfekcjonistką, często w trakcie pracy zmieniam zamysł, wszystko dzieje się w chaosie i potrafię w środku nocy wypruć połowę płótna, przyszyć do innego, zamalować, odmalować, przyszyć i odszyć, tak po prostu, pod wpływem chwili – perfekcjonista nigdy by sobie nie pozwolił na coś takiego. Z tego chaosu wyłania się porządek, gdy zmierzam już do końca pracy. Na przykład flaga „Rio Now” z cyklu „Hymn” – zamysł był taki, że ze złotej powierzchni będą wyłaniać się dłonie. Zmieniłam koncept, zaszyłam dłonie cekinami w innym kierunku niż przyszywałam tło i tak powstały subtelnie zarysowane odciski rąk. Skojarzyło mi się to ze śladami w słonecznym piasku i nazwałam ten obraz „Eden” – mój własny raj, którego mogę dotknąć, taka jego naiwna wizja.

Artyści to zwykle indywidualiści, a nawet samotnicy. Kiedy Ty tworzysz, też odcinasz się od świata?

Miałam taki moment, że odcięłam się od ludzi, w tamtej chwili było mi to potrzebne. Parę miesięcy temu miałam okres bardzo intensywnej pracy, wydłużałam sobie dobę pracując po nocach, a teraz walczę o to, by wrócić do normy, bo mam wrażenie, że tracę dzień. Teraz już wiem, że warto szukać w swoim życiu harmonii i nie popadać w przesadę. I tak jak lubię zatapiać się w ciszy, to wiem, że mam wspaniałą grupę przyjaciół Maciupińskich, z którymi mogę konie kraść.

Co cię inspiruje na co dzień?

Mam naturę obserwatora, trudno jest przewidzieć, co mnie zaskoczy. Lubię, kiedy za pomocą sztuki jestem w stanie odtworzyć pewien klimat, coś takiego niewysłowionego, czemu dopiero obrazy nadają formę. Źródła moich inspiracji są różne, np. muzyka, sztuka, filmy, fragment wiersza, architektura, minione epoki, przyroda, psychologia, ludzie i ich biografie, tak ogólnie – życie i jego przejawy w każdej formie.

Inne pasje poza sztuką?

Uprawiałam dużo sportu, aż do momentu, gdy odkryłam kolejną pasję, jaką jest pieczenie tortów i ciast. Gotowanie to taka dwulicowa pasja, z jednej strony mnie bardzo uspokaja, a z drugiej strony zakalec lub niesmaczny obiad jest w stanie wyprowadzić mnie z równowagi. Inną moją pasją jest szukanie i odnawianie mebli, zaraziła mnie tym moja współlokatorka. Lubię wycieczki z przyjaciółmi i wspólne wygłupy – spędzamy wolny czas bardzo twórczo. Piszę również książkę o zabarwieniu humorystycznym, często wymyślam coś śmiesznego i myślę sobie, jaka to wielka szkoda, że inni mogliby o tym nigdy nie usłyszeć (w końcu piszę o megalomanie). Może wydam to w postaci zina.

Jakie jeszcze masz plany na przyszłość? Możesz coś powiedzieć o przyszłych projektach, wystawach?

W grudniu szykuje mi się zbiorowa wystawa „Malarki” w Galerii Białej w Lublinie. Przygotuję na ten pokaz nowy projekt, więc jestem tym bardzo podekscytowana.

W takim razie życzę powodzenia i bardzo dziękuję za rozmowę.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ