Swingujący Londyn
„Lata sześćdziesiąte” to jednej z głośniejszych ostatnimi czasy pozycji książkowych w Anglii. Traktuje o kolorowych latach rock’n’rolla i hipisów, wpędzając w zazdrość wszystkich tych, którzy swoją młodość przeżyli później.
Książka jest krótka, za to napisana została w tak umiejętny sposób, że te 100 kilkanaście stron w zupełności wystarcza by poczuć ducha minionej epoki. Jenny Diski-dziś już 66-letnia, sędziwa kobieta- z rozbrajającą szczerością wspomina hulaszcze lata swojej młodości. Same wspomnienia są pozbawione nostalgii i niepotrzebnego patetyzmu. Żeby zamknąć buzie wszystkim hejterom warto zaakcentować, że „Lata sześćdziesiąte” to nie sposób na roztrząsanie odwiecznego sporu o spuściznę po hippisach. Tym bardziej nie jest to też poradnik z definicjami wziętymi żywcem z Wikipedii wyjaśniające, czym były, jakie były i dlaczego były burzliwe lata ’60.
Książka Jenny Diski stanowi zbiór przeżytych i osobistych historii, z których autorka wyciąga celne, sugestywne i niepozbawione autoironii wnioski. Diski jest mało sentymentalna, a bardzo konkretna, opisuje wszystkie historie z odczuwalnym dystansem. W jej wykonaniu przypomina to też miejscami ostre rozliczenie się z utopiami stwarzanymi przez młode zarówno wtedy jak i dziś, mocno odurzone umysły. Wówczas jak o niepodległość walczono o swobodę ciał, współcześnie za sprawą kolorowych filmów, wydaje się, że tamta epoka niosła ze sobą prawdziwe el dorado. O konsekwencjach nikt nie myśli. Diski widzi, co było w tym zamieszaniu dobre, a co złe, i rozlicza swe pokolenie z jego złudzeń i naiwnych nadziei. Uważa też, że mylenie pojęć przez jej rówieśników (wolność z anarchią, liberalizm z libertarianizmem) poprowadził w efekcie do radykalizacji w latach 80tych.
„Lata sześćdziesiąte” to jednak przede wszystkim kawał dobrej literatury utalentowanej pisarki, która dzięki swoim, bujnym wspomnieniom, umiejętnie nakreśliła socjologiczną i społeczną problematykę lat 60tych, unikając przy tym zbędnej i taniej nostalgii. Drwi z naiwności swojej i kompanów, otwarcie opisuje szare dni ćpania, umiejętnie dozuje ironię i grozę w opisywanych wydarzeniach. Diski uzmysławia nam, czym różni się młodość, od starości i od dorastania. Jakie maski wkładamy, jakie etapy przechodzimy. Sama przyznaje, ze jedyną wojną jaką wtedy prowadziła była wojna międzypokoleniowa. Świat za żelazną kurtyną nie istniał. Te schematy są powtarzalne. Nieważne czy ich tłem jest Londyn, Paryż czy Woodstock. Tak żyło pierwsze pokolenie powojennego boomu demograficznego. Oni pierwsi wyartykułowali strach przed dorosłością i tym samym w towarzystwie używek, dobrej muzyki, wolności seksualnej, zafundowali sobie najdłuższe wakacje w życiu. Coś czego zazdrości im wielu młodych z dzisiejszego pokolenia wyścigu szczurów i facebooka.
Katarzyna Mierzejewska