Opcja „cichy przejazd”. Co to takiego?
Wybawienie dla introwertyków?
Każdy z nas chcąc, nie chcąc, od czasu do czasu korzysta z płatnych przejazdów samochodami osobowymi – krótko mówiąc – taksówek, My Taxi, Uberów, Bla Bla Carów i innych. Wiąże się to z jazdą w małej przestrzeni, z zupełnie nam obcymi osobami. Każdy z nas to zapewne zna – bywa to momentami nieco krępujące. Mimo, że zależy ci tylko na przejechaniu z punktu A do punktu B, jechać w ciszy trochę niezręcznie, na siłę szukać tematów – również. Więc często kończy się na rozmowie o a) pogodzie b) polityce c) dziurach/ ewentualnie ruchu, na drodze, czy d) innych kierowcach albo e) albo o świętach, jeżeli akurat mamy okres przedświąteczny, tak jak teraz. Niekiedy jednak wolisz pokonać swoją trasę w ciszy. Szczególnie wtedy gdy – tak jak ja, niejednokrotnie po tygodniach pracy pokonujesz trasę – zazwyczaj Bla Bla Carem – Warszawa – Katowice czy Katowice – Warszawa, która przy dobrych wiatrach trwa około czterech godzin. Wtedy najchętniej włączyłabym opcję „cichy przejazd”. Co oznacza mnie-więcej tyle – słuchawki na uszach, ulubione rapsy, oglądanie mijanej trasy, tylko ja, moje myśli no i święty spokój.
Niestety, gdy kierowca jest ekstrawertykiem, podczas takiej podróży jestem w stanie poznać jego całe życie oraz plany na najbliższe 3 lata. A w zasadzie… co mnie to obchodzi? Przecież prawdopodobnie nie zobaczymy się nigdy więcej. Oczywiście poznawanie nowych ludzi jest ciekawe, bywa inspirujące i pouczające, ale czasem, bardziej od fascynujących wrażeń, wolisz swoją ciszę – ewentualnie zajmowanie się swoimi sprawami, a w momencie gdy chcesz się wygadać – wybierasz opcje – twoja najlepsza przyjaciółka, akurat dostępna na messengerze.
Niedawno przeczytałam, że jeden z pasażerów spotkał się z opcją „cichego przejazdu”. Co mu się bardzo spodobało. Mi też by się spodobało. Zasady są proste – jedziesz od punktu A do punktu B, w ciszy. Ty nic nie mówisz, kierowca nic nie mówi, i wszyscy są zadowoleni. Rozumiem obie strony – stronę pasażera wyraziłam powyżej. Natomiast jeśli chodzi o samego kierowcę – ma on prawo on być zmęczony piątym pod rząd przejazdem i męczącymi, ciągle gadającymi pasażerami. W końcu taksówkarz, podobnie jak fryzjer, niejednokrotnie traktowany jest jak psycholog, stając się powiernikiem życiowych żalów. Równie często musi przysłuchiwać się rozbawionym imprezowiczom, wracającym z szalonej imprezy, czując się jakby wciąż na niej byli, o 5 nad ranem. Jednym zdaniem – trudny zawód.
Czy w związku z czym opcja „cichego przejazdu” przyjmie się na dobre? Mam taką nadzieję. Bo może być zbawieniem zarówno dla pasażerów, jak i kierowców. Cisza bez żadnych niezręczności.