Marta Obuch: Żyć, a nie umierać na żywo

„Gdybym uważała, że mam życie za sobą, już by mnie nie było. Choć zdarzają się dni, kiedy pytam siebie: po co to wszystko? Po co człowiek przeżywa to, co przeżywa, po co pisze i stara się być lepszy?” – mówi serwisowi Life4style Marta Obuch, która powraca na salony literatury polskiej z tytułem „Mąż przez zasiedzenie”.

 

Kamil Piłaszewicz: Niedawno ukazała się pani nowa powieść „Mąż przez zasiedzenie”. Jak zrodził się pomysł na ten dość oryginalny tytuł?

Marta Obuch: Tytuł, a właściwie powiedzonko, wymyśliła moja rodzina. Podczas jednego z naszych wspólnych spotkań moja siostra, Dorota, zmuszona okolicznościami przestrzennymi, usiadła na kolanach swojego przyjaciela. Słowo „przyjaciel” należy zaakcentować, ponieważ niektórzy w rodzinie chętnie widzieliby tego pana w nieco innej roli. I zaczęły się żarciki typu „Dziś przyjaciel, jutro mąż”. A że moja mama zawsze potrafi uderzyć w punkt, na jej propozycję nie musieliśmy długo czekać. Padła. Mąż przez zasiedzenie. A ja pomyślałam, że to genialny tytuł na książkę. Aż sobie w duchu z radości westchnęłam. I to był impuls, postanowiłam wymyślić kryminalną fabułę pasującą do tytułu. Odwrócona kolejność, ale myślę, że nie zdarza się to znowu, aż tak rzadko.

„W Patrycji zdrowy rozsądek walczył z ekscytacją i bardzo chciała, żeby wygrał rozsądek, powinien wygrać rozsądek, ale kiedy patrzyła w oczy Mateusza, w których widziała najprawdziwsze napięcie – on naprawdę tego chciał i nie wiedział, czy ona się zgodzi! – twarda i niewzruszona skała zaczęła w niej kruszeć, a jej miejsce zajęła miękka parówka. Zestawienie drastycznie odległe i średnio romantyczne, ale Patrycja nie znalazła lepszego. Miękka parówka. Oto czym była w obecności Mateusza Tofla” – czytając ten fragment z pani powieści, nasuwa się pytanie, czy ona i on to był jeden z głównych wątków książki?


A tak. Wątek romansowy jest w książce równie ważny, jak ten kryminalny. Główna bohaterka, Patrycja, zostaje zatrudniona przez pewnego profesora historii sztuki jako… dama do towarzystwa. Łamane przez opiekunka i asystentka. Profesor ma syna, Mateusza, który pomaga dziewczynie w poszukiwaniach pewnych dokumentów, ale nie tylko. Profesor zleca Patrycji odnalezienie legendarnego naszyjnika księżnej Daisy, kiedyś pani na zamku w Pszczynie. I bohaterowie jeżdżą wspólnie do Pszczyny, dokazują wśród zieleni (przy zamku jest ogromny park), trochę się kłócą, ścigają przestępców, a przy tym wszystkim poznają się nawzajem. A poznawanie drugiej, odrębnej przecież osoby, wcale nie jest proste, ani łatwe. Ale może być zabawne i mam nadzieję, że udało mi się to w ten sposób przedstawić.


„(…) bo jedno jest pewne – jesteśmy jedynymi osobami, z którymi zostaniemy na całe życie. I najlepiej mieć w sobie sprzymierzeńca”. Czy w „Mężu przez zasiedzenie” spotykamy się z podobnym podejściem do życia jak we „Francuskim piesku”?

Oba kryminały pisała ta sama osoba (śmiech), więc myślę, że tak. Autor przemyca w swoich utworach własną życiową filozofię, czy tego chce, czy nie. Dlatego w odwrotnej sytuacji, kiedy sama jestem czytelniczką i zamierzam sięgnąć po czyjąś książkę, czyli wejść w czyjś świat, zawsze zwracam uwagę na tzw. przekaz podprogowy. Staram się wyczuć, co ten świat tworzy: jakie emocje, jakie przekonania. I rozważam, czy to będzie dla mnie dobre. Wracając do pytania… Zrozumieć i szanować siebie, dzielić się sobą z drugim człowiekiem, dawać sobie i drugiemu człowiekowi ciepło, akceptację – to dla mnie najważniejsze ścieżki w tak zwanym rozwoju osobistym, choć „rozwój” można zastąpić innym, bardziej zwyczajnym, a mniej psychologicznym słowem: „poszukiwania”. Moje bohaterki mierzą się ze światem, z własną kobiecością, gdyż kobietom wcale nie jest dziś tak łatwo, jak można by oczekiwać, ale zawsze puszczają do czytelnika oko…

„Bo można mieć diament i wyrzucić go do rzeki. A można mieć kozie bobki, zrobić z nich naszyjnik i upchnąć na Allegro jako ekologiczne korale”. Trafiając na takie cytaty, można odnieść wrażenie, że potrafi pani obrócić w żart niemalże wszystko. Jaki jest patent na pisanie w takim stylu?

Szczerze? Wydaje mi się, że nie ma żadnego patentu, przynajmniej ja go nie mam. Staram się po prostu pisać tak, żeby dawać sobie radość, a przy okazji dzielić się z innymi tym, co mi świta w głowie. A są tam i różnorakie przemyślenia, ale też mnóstwo pomysłów na psikusy i awantury. Pisząc książkę, najzwyczajniej nią żyję i nie myślę wtedy o czytelnikach. Przynajmniej nie w sensie autokontroli: spodoba się to komuś, czy nie. Jestem z bohaterami, morduję, śmieję się w głos, po cichu chichoczę, a czasem się wzruszam. Codzienność pisarza – rozdwojenie jaźni…


„Ludzie dzielą się na dwie grupy. Na takich, którzy mają całe życie przed sobą, i na tych, co zawsze, bez względu na wiek, mają życie za sobą” – odnosząc się do słów z „Szajby na peronie 5.”, w której grupie znajdziemy Martę Obuch?

Nie domyśla się pan? Gdybym uważała, że mam życie za sobą, już by mnie nie było. Choć zdarzają się dni, kiedy pytam siebie: po co to wszystko? Po co człowiek przeżywa to, co przeżywa, po co pisze i stara się być lepszy? Niby coś tam po nim zostanie, dzieci, twórczość, ale z drugiej strony… Na szczęście chwile zwątpienia przychodzą rzadko, ale nie ma co ukrywać, że ich nie ma. Nie chowam ich więc do szafy, żeby tam rosły i mnie przerażały. Świadomie wybieram drogę przed sobą i muszę to robić każdego dnia. Wybór wewnętrznej drogi jest zawsze. I wolę widzieć świat jako miejsce, w którym moje słowo daje innym pociechę, czy wsparcie. Czasem mi to wychodzi, a czasem idę do dobrej restauracji…

Lolita Pille w „Hell” pisała: „Gramy komedię życia, ale jesteśmy bardziej martwi niż żywi”. Podobne przesłanie niosą pani książki?

Życie jest dla mnie sztuką, to na pewno. Dobrze żyć tak, żeby odczuwać satysfakcję, nie krzywdzić siebie i innych, to wielkie wyzwanie. Gorzej, jeśli życie staje się grą, udawaniem, a, niestety, człowiek często oszukuje sam siebie, gra w teatrze, w którym jest jednocześnie widzem i daje przy okazji również przedstawienia innym. Za rzadko jesteśmy szczerzy, nad czym ubolewam. A brak autentyczności prawie zawsze prowadzi do wspomnianej martwoty. Moje książki zachęcają do życia w wymiarze pokonywania siebie, docierania do radości, do tych pokładów własnej osobowości, które zostały zepchnięte do podziemia przez stereotypy i nakazy innych. Żyć tak, jak marzymy i chcemy. Żyć, nie: umierać na żywo. To zawsze było i jest dla mnie i moich czytelniczek ważne, tego życzę wszystkim.

Fot. Materiały prasowe

ZOSTAW ODPOWIEDŹ