Wywiad z Maciejem Siembiedą

Od detektywa do pisarza – wywiad z Maciejem Siembiedą

Maciej Siembieda to człowiek-orkiestra: absolwent polonistyki, doktor politologii, reportażysta i dziennikarz, był redaktorem naczelnym kilku gazet regionalnych, od paru lat pisze książki, a do tego prowadzi własną firmę PR-ową. Rozmowa z takim człowiekiem to niezłe wyzwanie intelektualne, ale też czysta przyjemność, bo autor jest sympatyczny i charakteryzuje się bardzo wysokim poziomem kultury osobistej i elokwencji. Pisarz niedawno ogłosił zakończenie prac nad swoją czwartą powieścią, która ukaże się w przyszłym roku nakładem wydawnictwa Agora, ale nasza rozmowa dotyczyła całokształtu przebiegu jego kariery zawodowej. Co powiedział nam Maciej Siembieda?

Wywiad z Maciejem Siembiedą
Fot. dzięki uprzejmości Macieja Siembiedy

Wywiad z Maciejem Siembiedą

Małgorzata Gogut: Zanim zacząłeś tworzyć powieści fabularne, byłeś znanym i cenionym reportażystą. Kilkukrotnie zdobyłeś tzw. polskiego Puliztera, czyli Nagrodę Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. Byłeś redaktorem naczelnym kilku gazet regionalnych. Jak zaczęła się Twoja przygoda z pisaniem? Zawsze wiedziałeś, że chcesz być dziennikarzem? 

Maciej Siembieda: Chciałem być detektywem, kimś, kto prowadzi śledztwa i odkrywa prawdę. Przed maturą zawiadomiłem rodzinę, że złożę papiery do Wyższej Szkoły Ministerstwa Spraw Wewnętrznych w Szczytnie, bo tylko ona dawała perspektywę takiej kariery. Rodzina wpadła w przerażenie. Był rok 1980. Milicja kojarzyła się z czymś najgorszym, a tu synkowi strzeliło go głowy, aby tam szukać przyszłości, bo mu zaświtała romantyczna wizja naprawiania świata. Wybuchł poważny kryzys, bo nie chciałem słuchać. Wreszcie użyto przeciwko mnie broni w postaci wujka-dziennikarza, który przyjechał z Opola, z drugiego końca Polski i przez parę godzin opowiadał mi o pracy reportera. Że też prowadzi śledztwa i odkrywa prawdę, a wcale nie musi nosić munduru i strzelać przed nikim obcasami. Widać nie byłem skończonym głąbem, bo mnie przekonał. Wpadł na pomysł,  abym poszedł na studia polonistyczne do Opola, a jeśli pomyślnie skończę pierwszy rok to on się postara dla mnie o praktykę w gazecie, w której pracował. 

Małgorzata Gogut: I tak się stało?

Maciej Siembieda: Dokładnie. Wujek uratował mi skórę, bo moja naiwna wizja ze szkołą w Szczytnie w tle, pewnie skończyłaby się tragicznie. Za chwilę wybuchły strajki sierpniowe, potem stan wojenny. Nie chcę nawet myśleć, co by było gdyby. Tymczasem poszedłem na tę polonistykę i na pierwszym roku zacząłem już pisać do miesięcznika społeczno-kulturalnego „Opole”. 

Małgorzata Gogut: O czym był Twój pierwszy reportaż? Jaka historia rozpoczęła Twoją karierę reportażysty?

Maciej Siembieda: Historia tajemniczego obrazu Jana Matejki „Chrzest Warneńczyka”, na kanwie której powstała powieść „444”. 

Małgorzata Gogut: A co z wujkiem? Dotrzymał obietnicy?

Maciej Siembieda: Na czwartym roku dostałem angaż do „Nowej Trybuny Opolskiej”, z którą wujek był związany od początku swojej kariery, a po latach zostałem redaktorem naczelnym tej gazety i jego szefem. Dbałem o niego jak mogłem najlepiej, bo wtedy już rozumiałem przed czym mnie ustrzegł – to raz, a dwa – podarował mi szansę pracy w zawodzie, który uwielbiałem i który przez ponad dwadzieścia lat był fantastyczną przygodą. 

Małgorzata Gogut: Jak wygląda praca reporterska? Zdradzisz nam trochę szczegółów „od kuchni”?

Maciej Siembieda: Podstawą kuchni reporterskiej są składniki. Czyli materiał. Można mieć świetny temat i olbrzymi talent pisarski, ale bez materiału to rzeczy bezużyteczne. Kuchnia reporterska to żmudne, dociekliwe, cierpliwe i rzetelne zbieranie materiału. Trzeba umieć rozmawiać z ludźmi, zyskiwać ich zaufanie i zwierzenia. Trzeba umieć rozpoznawać źródła informacji, zwłaszcza dziś, kiedy osiemdziesiąt procent z nich nie ma elementarnej wiarygodności. Trzeba umieć być obiektywnym. Trzeba mieć pracowitość mrówki, pracowitość mrówki i mądrość sowy na raz. Odradzam inne zoologiczne alegorie, np. bycie hieną, sępem i świnią, choć te ostatnie to bardzo inteligentne zwierzęta.   

Małgorzata Gogut: Jakie były najciekawsze historie, na których trop wpadłeś w trakcie kariery reporterskiej? Czy wszystkie już opisałeś, czy może trzymasz jeszcze jakieś asy w rękawie, prowadzisz jakieś śledztwa?

Maciej Siembieda: Śledztw już nie prowadzę, jeśli nie liczyć researchu niezbędnego do powieści. Historii nie ujawnionych mam jeszcze sporo. Niestety, nie mogę ich ujawnić. Za asy w rękawie uznaję te, które spełniają dwa kryteria: pracowałem przy nich i mało kto o nich wie. Czyli są moje i nieznane. Czy zdążę je wszystkie opisać? Nie. Sprawdziłem przed chwilą swój PESEL i nie mam wątpliwości: Nie zdążę. Dlatego chodzi mi po głowie pomysł, aby zaprosić do współpracy Teresę Barską, panią oficer ABW z powieści „Miejsce i imię”, która pojawia się też w najnowszej, właśnie zakończonej powieści pt. „Wotum”. Chciałbym ją zabrać z ABW, mam pomysł na jej nową tożsamość (chyba w polskiej literaturze jeszcze tego nie było) i dać jej te wszystkie sprawy do rozpracowania. Może w postaci zbioru opowiadań z jedną bohaterką? Nie wiem. Muszę pogadać z wydawcą.   

Od reportażu do beletrystyki

Małgorzata Gogut: Co Cię skłoniło do napisania pierwszej książki? 

Maciej Siembieda: Plan opracowany bardzo dawno temu temu. Po przejściu na emeryturę dziennikarską biorę się za beletrystykę. Ale opartą na faktach. 

Małgorzata Gogut: Powieść fabularna i reportaż to dość odległe od siebie gatunki literackie. Fundamentem Twoich powieści nadal są jednak prawdziwe wydarzenia. Jaka była największa trudność, z jaką się zmierzyłeś podczas tworzenia pierwszej fabularnej powieści? Co doświadczonemu reportażyście sprawiło najwięcej kłopotu?

Maciej Siembieda: Z pewnością zmiana warsztatu. Dialogi, inny szkielet fabularny opowieści. Natomiast nie mam problemu z zaplataniem warkoczy z prawdy i fikcji. Szanuję jedną i drugą. Rozpoznaję ich granice i nigdy ich nie przekraczam. Pilnuję aby w moich powieściach prawda i fikcja były przyjaciółkami i pomagały sobie nawzajem. Oddając „Wotum” do wydawnictwa zaproponowałem, aby na końcu książki znalazło się sformułowanie „Wszelkie podobieństwo do zdarzeń i sytuacji, jakie miały miejsce w rzeczywistości, jest prawdopodobieństwem”.  

Małgorzata Gogut: Dotychczas pisałeś o obrazie Matejki, szlifierzach diamentów na Górze św. Anny podczas II Wojny Światowej, a także o dwóch braciach, których historię sam określasz jako „najbardziej niesamowitą, na jaką trafiłeś podczas swojej kariery reporterskiej”. Wkrótce premierę będzie mieć „Wotum”, o którego fabułę z oczywistych względów nie pytam – przyjdzie jeszcze na to czas przy okazji przyszłorocznej premiery. Chciałabym jednak zapytać o to, czy już masz w zapasie pomysły na kolejne książki?

Maciej Siembieda: Mam. Na dwie. 

Małgorzata Gogut: Czy masz jakieś literackie marzenie, którego jeszcze nie spełniłeś? Czy jest w Tobie taka historia, która dopiero dojrzewa do tego, żebyś przelał ją na papier, czy może takim marzeniem była któraś z już wydanych powieści?

Maciej Siembieda: Z tym jest tak samo, jak z pytaniem, które parę razy usłyszałem „Jaki był pana najszczęśliwszy dzień w życiu”? i na które zawsze odpowiadam tak samo: „Jeszcze nie nadszedł”. Co nie znaczy, że dotychczas byłem nieszczęśliwy. Wręcz odwrotnie. Ale czekanie na coś, co się przydarzy i oszołomi mnie samego jest szalenie intrygujące i przyjemne. Chciałbym, aby przytrafiła mi się taka książka. 

Wywiad z Maciejem Siembiedą
Fot. dzięki uprzejmości Macieja Siembiedy

Jak pisać książki?

Małgorzata Gogut: Wiem, że piszesz swoje książki piórem, a dopiero kiedy są skończone, przepisujesz je na komputerze. Jesteś natomiast bardzo aktywnym użytkownikiem social mediów. Regularnie publikujesz posty na Instagramie (profil autora) i Facebooku (profil autora), udzielasz się u innych użytkowników, jednym słowem: idziesz z duchem czasów i komunikujesz się z odbiorcami na ich zasadach. Z jednej strony mamy więc tradycjonalizm, a z drugiej nowoczesność – jak się w tym odnajdujesz? Jak to ze sobą łączysz i przede wszystkim jak znajdujesz na to czas? 

Maciej Siembieda: Pisanie książek traktuję wyłącznie jako przyjemność. Żadnych marzeń o sławie, kasie i naprawianiu świata. Zero. Przyjemność sprawia mi również kontakt z Czytelnikami w mediach społecznościowych. Na Instagramie każdemu „odlajkowuję”, sypię tym serduszkami jak z wywrotki. Odpowiadam na każdy komentarz. Dla mnie ten profil to interakcja, a interakcja to radość. A na radość i przyjemność zawsze czas się znajdzie. To są zjawiska, które nie noszą zegarka. 

Małgorzata Gogut: Skoro już wspomnieliśmy o tym, w jaki sposób powstają Twoje powieści, to nie mogłabym nie zapytać: czy każda książka powstaje w oddzielnym zeszycie? A może tworzysz na tym, co akurat masz pod ręką? Jeśli zaś chodzi o narzędzie, to czy jest to jedno pióro, czy może posiadasz ich kilka? 

Maciej Siembieda: Piór jest kilka. Zeszytów, a raczej bloków formatu A-4, też. 

Małgorzata Gogut: Czy masz jakieś rytuały, coś, co koniecznie musi się zadziać, żebyś usiadł do pisania, czy może jesteś w stanie pisać w każdych warunkach? 

Maciej Siembieda: Potrzebuję ciszy. Nie słucham muzyki, nie lubię telefonów. Jedyny immunitet dźwiękowy mają wróble i sikorki w ogrodzie. 

Tradycjonalizm vs. nowoczesność

Małgorzata Gogut: Wróćmy do nowoczesności i social mediów. Niektórzy autorzy uznają „bookstagram” (popularne określenie książkowych profili na Instagramie – przyp. red.)  za zło konieczne. Nie odpowiada im promowanie książek przez blogerów, umieszczanie ich dzieł na zdjęciach obok kawałka ciastka i kremu pod oczy. Zdaje się, że uważają, że to deprecjonuje ich pracę. Jakie jest Twoje zdanie na ten temat?

Maciej Siembieda: Uważam blogi za media. Opinie, które się w nich pojawiają siłą rzeczy są subiektywne – jak felietony. Dlatego najbardziej cenię te, które felietony przypominają: używają argumentów, są błyskotliwe i dobrze napisane. Mają klasę i kulturę. A skoro dla mnie to media – nie odmawiam im prawa do reklamy. Z czegoś trzeba żyć. Lepiej pokazywać krem doi stóp niż zamieszczać „recenzje” na zamówienie. 

Małgorzata Gogut: Na koniec jeszcze pozwolę sobie na wejście na nieco bardziej prywatne tematy. Powiedz nam proszę, czym szanowany reportażysta, autor i właściciel firmy zajmuje się w wolnym czasie? Kim jest Maciej Siembieda „po godzinach”?

Maciej Siembieda: Sobą. Lubię czytać, jeść, oglądać filmy. Jeździć na rowerze i grać w golfa, bo to sporty terapeutyczne. Na rowerze najlepiej mi się myśli o pisanej właśnie książce i czasami na ścieżce wzdłuż linii brzegowej z Sopotu do Brzeźna powstają dwie-trzy sceny. Golf natomiast to narkoza. Tam naprawdę nie da się, choćby człowiek nie wiem jak bardzo chciał, myśleć o czymkolwiek innym niż to jak uderzyć i gdzie poleci ta cholerna piłka. 

Małgorzata Gogut: Oby zatem zawsze leciała w zamierzoną stronę. Dziękuję za rozmowę.

Wywiad z Maciejem Siembiedą
fot. Renata Dąbrowska, Maciej Siembieda

Powieści fabularne Macieja Siembiedy

Dotychczas spod pióra autora wyszły trzy powieści fabularne.

„444”, Wydawnictwo Wielka Litera, 2017

Przepowiednia ukryta w obrazie Jana Matejki może odmienić losy świata i twoje… W 1881 r. Jan Matejko maluje “Chrzest Warneńczyka”, który wkrótce stanie się najczęściej kradzionym polskim płótnem. Pasjonującą rozgrywkę o “Chrzest” toczą m.in: hitlerowski grabieżca dzieł sztuki, żydowski antykwariusz z Krakowa oraz dyrektor Muzeum Narodowego. Dlaczego?

Tajemnicę obrazu tropi prokurator IPN Jakub Kania. Wpada na ślad związku płótna Matejki z islamską przepowiednią arby, według której – co 444 lata czterech wybrańców zyska szansę pojednania islamu z chrześcijaństwem. Jednym z nich jest polski król Władysław Warneńczyk, któremu pojednanie się udało, ale tylko na trzy dni, zanim nie zerwano pokoju w Segedynie. Czy Jakub Kania zdoła wyjaśnić zagadkę obrazu i stawić czoła współczesnej organizacji islamskiej, która zrobi wszystko, aby udaremnić spełnienie przepowiedni?

„Miejsce i imię”, Wydawnictwo Wielka Litera, 2018

Jakub Kania, były prokurator IPN, otrzymuje od Instytutu Pamięci Jad Waszem w Jerozolimie zlecenie odnalezienia miejsca pochówku holenderskich Żydów zamordowanych w hitlerowskim obozie na Górze Świętej Anny. Ale nad nieodkrytą mogiłą krzyżują się interesy tajemniczej grupy holenderskich jubilerów, wysłanników z Jerozolimy, byłego agenta KGB, zagorzałej neonazistki, polskiego ABW i skorumpowanego policjanta z Trójmiasta.

Do czego naprawdę wykorzystywał więźniów zwierzchnik obozu, generał SS Albrecht Schmelt, który – jak odkrywa Kania – umierał trzy razy? Co jeszcze kryje zbiorowy grób? Tego dowie się ten, kto dotrze do niego pierwszy. A wyścig właśnie się zaczął.

„Gambit”, Wydawnictwo Agora, 2019

Rok 1966. Jerzy Ostrowski, konstruktor samochodów i mistrz szachowy, zostaje uprowadzony przez tajniaków. Jest przekonany, że czeka go egzekucja z zemsty za brata, ułana AK, który naraził się nowym władzom Polski. 

Rok 1943. Ludwik Kalkstein, gwiazda podziemnego wywiadu, zmienia front i doprowadza do aresztowania dowódcy AK. Wanda Kuryło, jeszcze niedawno współpracownica Kalksteina, rozpoczyna misję, która może odmienić powojenne losy Polski i Europy. W tym czasie w Oświęcimiu umiera jedyny człowiek, który może jej pomóc. 

Co łączy losy mistrza szachowego, zdrajcy i dziewczyny o niezwykłej urodzie, która po wojnie stanie się agentką MI6, a potem amerykańskiego kontrwywiadu? Gdzie ukryty jest bezcenny skarb, do którego chcą dotrzeć za wszelką cenę szpiedzy Hitlera, Stalina, Churchilla i Roosevelta? Czy Wandzie uda się poznać tajemnicę człowieka, którego kochała? Czy powiedzie się jej zemsta?

To najbardziej niesamowita historia, na jaką natknąłem się w czasie mojej ponad dwudziestoletniej pracy reporterskiej – mówi Maciej Siembieda, który czerpiąc z prawdziwej historii i opisując prawdziwych bohaterów, stworzył mistrzowski thriller trzymający w napięciu od pierwszej do ostatniej sceny.

Powyższe opisy pochodzą od Wydawców.

Premiera najnowszej, czwartej powieści w dorobku Macieja Siembiedy, przewidziana jest na przyszły rok.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ