Jędrzej Napiecek: Kocham Polskę, choć to trudne uczucie
– „Myślenie niepoprawne polityczne” stało się już politycznym sloganem, to termin właściwie mainstreamowy, a przez to coraz bardziej przezroczysty. Niepoprawność polityczną kojarzymy dziś z samodzielnością myślenia, co często jest atrakcyjnym wyborczo wytrychem – mówi serwisowi Life4style Jędrzej Napiecek, autor książki „Król, który uciekł”.
Kamil Piłaszewicz: „Król, który uciekł” to napisana współczesnym językiem komedia historyczna” – jak zrodził się pomysł na fabułę opisaną na tylnej okładce?
Jędrzej Napiecek: – Z przekory. Na świadectwie maturalnym miałem dwóję z historii, bo w młodości bardziej interesowałem się samym sobą, niż światem. W teatrze debiutowałem monodramem pod tytułem „Onanizm”. Trudno chyba o mniej odpowiednią osobę do opowiadania na tematy historyczne, niż ja. Ale uparłem się, nieco koniunkturalnie, przyznam. Z wykształcenia jestem scenarzystą, ale żadnego reżysera, czy producenta nie interesowały kolejne scenariopisarskie iteracje moich niezbyt barwnych przygód. Mnie też, po prawdzie, niezbyt interesowały. Sprawdziłem wtedy, jakie teksty są nagradzane w konkursach scenariopisarskich. Większość nawiązywała do historii Polski. Postanowiłem też spróbować. Ale szkoda byłoby mi czasu i życia, żeby pisać pod tezę, od linijki odmierzać zdania. Pisanie to jednak pasja, nie praca. Dlatego wziąłem na tapetę postać, która mogłaby w jakiś sposób wejść w polemikę z nurtem, w którym postanowiłem tworzyć. Nie interesował mnie pomnikowy heroizm. Henryk Walezy, fatałaszkowy król, nadawał się idealnie do tych założeń. To przecież, w mitologii narodowej, wzorcowy antybohater. A w samej scenie ucieczki z tronu był jakiś intrygujący paradoks. Uniwersalny i frapujący punkt wyjścia. Większość ludzi dąży właśnie do pozycji, którą Walezy miał w Rzeczypospolitej. A tutaj wektor ustawiony był w przeciwnym kierunku. Król uciekł z tronu.
„Jędrzej Napiecek odczarowuje i wyśmiewa narodowe mity – polskie, francuskie. Bez wyjątku i taryfy ulgowej” – taka recenzja to komplement, czy wprost odwrotnie?
– Może niektórych zdziwię – biorąc pod uwagę, na jaki temat napisałem książkę – ale jestem patriotą. Kocham Polskę, choć to trudne uczucie. Miłość to jednak nie tylko amok i zauroczenie, ale też praca – nad sobą, nad związkiem. Odwaga, żeby przyznawać się do błędów, ale też nie zamykać oczu na wady drugiej osoby. Tylko na takim fundamencie można budować zdrową relację. I właśnie w tym kontekście patrzę na to „odczarowywanie mitów”. Mity mają swoją rolę w kształtowaniu społeczeństw. Ale są też niebezpieczne, bezrefleksyjna wiara w nie może prowadzić do ideologicznego zaślepienia. Ponadto czasy się zmieniają i mity trzeba odświeżać. Stale sprawdzać, czy wytrzymują próbę czasu. Jeśli nie – należy je aktualizować. Inaczej grozi nam obskurantyzm i życie w fałszu. Dla mnie taka recenzja to komplement.
Jak wyglądała praca nad tworzeniem powieści „Król, który uciekł”?
– Na początku był scenariusz. Zanim napisałem pierwsze zdanie, przez pół roku regularnie rezydowałem w Bibliotece Narodowej. Przeczytałem dostępne biografie i dokumenty z epoki. W sumie z 40-50 książek. Kolejne wersje tekstu konsultowałem z historykami, autorami biografii Henryka Walezego – profesorami Maciejem Serwańskim i Stanisławem Grzybowskim. Dopiero po takiej kwerendzie usiadłem do tworzenia struktur narracyjnych. Rozpisałem linię fabularną na tablicy suchościeralnej, scena po scenie i zacząłem autokrytyczną analizę. Początkowo wychodziła mi dosyć dziecinna opowieść o zagubionym w obcej kulturze Francuzie, który po czterech miesiącach grymaszenia obraził się na poddanych, spakował i uciekł. Taki egzystencjalny dryf. Brakowało dramaturgicznego kleju, który nadałby barwnym epizodom jakąś sensowną strukturę. I wtedy trafiłem na wzmiankę o Janie Krasowskim, polskim karle biorącym udział w elekcji Walezego. Postać jak żywcem wyjęta z „Gry o Tron”. Karzeł-intrygant na królewskim dworze. Polski Tyrion Lannister. Wystarczyło jedynie dodać mu mściwą motywację, która splatałaby jego losy z historią Henryka w bardziej emocjonalny sposób i nagle tekst przestał być statyczny, obyczajowy. Wszedł gatunek i fabuła momentalnie nabrała tempa. Kolejne wersje scenariusza zyskiwały nawet jakieś uznanie na konkursach, ale potencjalny film byłby zbyt kosztowny, żeby zainteresować producentów. Wtedy postanowiłem zaadaptować scenariusz do powieści. Zamknąłem się w mieszkaniu na 8 miesięcy, przejadałem oszczędności i pisałem. Zmiana formatu dużo dała tej historii. Scenariusz jest bardzo precyzyjną formą wypowiedzi. W pewnym sensie ograniczającą. Wolno zapisywać tylko akcję i dialogi. W książce można więcej. Jest przestrzeń na przemyślenia bohaterów, ich życie wewnętrzne.
W jakim stopniu czytelnik sięgający po tę lekturę, spotka się z literacką fikcją, a w jakim z prawdziwymi wydarzeniami?
– Największe wydarzenia naprawdę miały miejsce. Noc św. Bartłomieja, pierwsza wolna elekcja, ucieczka z tronu – to wszystko prawda. Zachwyt Henryka Walezego nad wychodkami na Wawelu to też fakt. Pozwalałem sobie na literacką fikcję tylko przy tworzeniu życia wewnętrznego bohaterów oraz przy scenach obyczajowych. Trochę nie miałem wyboru. Zachowane dokumenty z epoki raczej koncentrują się na oficjalnej wersji wydarzeń. A ja chciałem zajrzeć za kulisy. Niestety, w większości wypadków pozostaje zagadką, jaki był osobisty stosunek ludzi żyjących w tamtych czasach do znanej nam historii. To przestrzeń dla literackiej fantazji. Zawsze jednak starałem się, aby wymyślone przeze mnie motywy były przynajmniej prawdopodobne i w jakimś sensie wynikały z renesansowych obyczajów. Przykładowo: w początkowych scenach książki główny bohater, Jan Krasowski, nie zgadza się brać udziału w publicznej orgii. Czy faktycznie tak było? Nie wiadomo. Jednak w XVI wieku we Francji naprawdę istniał proceder zwany „karlą fosą miłości”. Nagie karły wrzucano do płytkiego bajora i zmuszano do erotycznych zabaw na oczach zblazowanej arystokracji. Wiele karłów było tego ofiarami. Konstruując postać głównego bohatera, posiłkowałem się ich historiami. Jan Krasowski jest więc swoistą kompilacją losu wielu karłów.
„Nie jest to myślenie poprawne politycznie” – w słowach z najnowszej pana lektury, odnajdujemy odpowiedź, jaka myśl przewodnia towarzyszy tej książce?
– „Myślenie niepoprawne polityczne” stało się już politycznym sloganem, to termin właściwie mainstreamowy, a przez to coraz bardziej przezroczysty. Niepoprawność polityczną kojarzymy dziś z samodzielnością myślenia, co często jest atrakcyjnym wyborczo wytrychem. W tym ujęciu „Król, który uciekł” jest powieścią niepoprawną, bo przedstawia moje autorskie spojrzenie na historię. Ale nie uważam, żebym napisał książkę polityczną. W jakimś sensie na pewno polemizuję z nurtem martyrologiczno-heroicznym w twórczości narodowo-historycznej, jednak moje motywacje były czysto literackie, nie polityczne. Powieści propagandowe, czy też „ku pokrzepieniu serc”, mnie zwyczajnie nudzą. Jako scenarzysta interesuję się przede wszystkim opowiadaniem dobrych, uniwersalnych historii. Z początkiem, rozwinięciem i zakończeniem. Ze zwrotami akcji i wiarygodną psychologią. Zrozumiałych i atrakcyjnych dla szerokiego kręgu odbiorców, a nie tylko obliczonych na hermetyczny, lokalny rynek dla osiągnięcia jakichś politycznych celów. Jeśli napisałem książkę ciekawą tylko dla Polaków, to poniosłem porażkę.
„Działał w amoku” – ta sentencja z „Króla, który uciekł” najlepiej definiuje wspomnianą głowę państwa?
– Nie oceniam Henryka jako postaci działającej w amoku. Kiedy przyjechał na Wawel był nieco niedojrzały, owszem, ale też pragmatyczny. Nie mógł liczyć na koronę Francji, a wybór na króla Rzeczypospolitej wzmacniał jego ród. Później oczywiście, po śmierci brata Karola, króla Francji, sytuacja uległa zmianie. Bardziej zależało mu na tronie ojczyzny. Czy można go potępiać za ucieczkę z Wawelu? Przed wydaniem jednoznacznej opinii, proponuję pewną intelektualną szaradę: wyobraźmy sobie analogiczną sytuację, w której to Polak zostaje wybrany królem Francji, a kiedy ma okazję przejąć tron Polski, ucieka z niegościnnego kraju, ryzykując życiem, by wrócić do ojczyzny. Jestem przekonany, że widzielibyśmy w takiej postaci narodowego bohatera, a co setna ulica w Polsce byłaby dziś nazwana na jego cześć. Problemem w odczytywaniu historii jest często zbyt lokalna optyka, często bardzo emocjonalna. Żeby sensownie ocenić historię, trzeba pozbyć się sentymentów, a jednostkowe postępowanie interpretować z szerszej perspektywy.
„Trudno było być królem” – jak słowa pasujące do Henryka Walezego odnoszą się do najważniejszych polityków Rzeczpospolitej w dzisiejszych czasach?
– Moim celem nie był komentarz do dzisiejszych polityków. Gdybym chciał ich skomentować, napisałbym powieść o nich.
Jak powieść „Król, który uciekł” można odnieść do współczesnych czasów?
– Starałem się konstruować bohaterów o współczesnym sposobie myślenia. Dodać do historycznej tematyki współczesną refleksję. Nie uważam, żebym był w stanie wiarygodnie odwzorować mentalność ówczesnego człowieka. Gdybym próbował przekonać czytelnika, że napisałem powieść pozwalającą poczuć autentycznego ducha renesansu – kłamałbym albo napisałbym książkę bardzo płytką i stereotypową. To w pewnym sensie akt kapitulacji: nie jestem w stanie uczciwie i rzetelnie stworzyć w XXI wieku dzieła, które opowiadałoby o XVI wieku. Mogę jednak szczerze opowiedzieć o przeszłości z dzisiejszej perspektywy. Nie siląc się na historyczną stylizację językową i nie roszcząc sobie prawa do bycia ekspertem. I to starałem się uczynić w „Królu, który uciekł”.
„Komedie gra się dość trudno, ponieważ istnieje bardzo cienka granica, po minięciu której przestaje się być śmiesznym, a zaczyna się być żałosnym” – jak słowa Edyty Olszówki pasują do Jędrzeja Napiecka?
– To raczej pytanie do czytelników i recenzentów, którzy ocenią moją powieść. Z humorem na pewno nie można uważać. Ma moc rozładowywania napięcia, a zachowawczy humor mija się z przeznaczeniem. Zawsze istnieje ryzyko porażki, jeśli się przeszarżuje. Jeśli jednak nie próbuje się szarżować – porażka będzie gwarantowana.