To nie jest sztuka dla grzecznych

Jeśli jesteś w stałym związku, omijaj sztukę „Poliamoria” szerokim łukiem. Jej poligamiczność, wyuzdanie, erotyczny charakter i odważne przełamanie tabu kulturalnego może sprawić, że monogamiczna relacja wyda Ci się przeżytkiem i zechcesz czegoś więcej… Wolność seksualna, przypominająca hipisowską miłość z lat 60’ ubiegłego wieku, wprawi Cię początkowo w zdumienie, wręcz poirytuje, ale z czasem zacznie kusić odwagą, zachęcać seksualnością i zmysłowo wabić.

fot. Kasia Chmura-Cegielkowska/teatralna.com/

Sztuka „Poliamoria” w reżyserii Eryka Makohona, w wykonaniu Krakowskiego Teatru Tańca, która została odegrana 22 listopada w Warszawie, rozwiała na deskach teatru Collegium Nobillium wszelkie złudzenia o istnieniu wielkiej, romantycznej miłości. Spektakl odbył się w ramach X Międzynarodowego Festiwalu Teatru Tańca Zawirowania. „Poliamoria” przez około godzinę przekonywała widzów, jak różnorodną relacją może być poligamiczność seksualna, ale przedstawiła także, jakie skutki za sobą niesie. W sztuce panowało pożądanie, porywczość, fizyczność. Odważne sceny udowodniły, że seks nie jest już tematem tabu, a wieloznaczność relacji międzyludzkich mieszać się może z pojęciem podstawowej potrzeby seksualnej.

Aktorzy nie boją się cielesności, bólu, skrajnych emocji. Odwaga, z jaką odgrywają swoje role, wzbudza podziw nie tylko w odniesieniu do gry aktorskiej, ale również do przełamania całkowitego dystansu do siebie i innych aktorów na deskach teatru. Przedstawiają pożądanie jako zaburzenie obsesyjno-kompulsywne, nie mające nic wspólnego z uczuciami czy rozsądkiem. Impulsywne zachowania przekonują widzów, że utopijna wizja poligamii niesie za sobą również negatywne następstwa.

Charakter i atmosferę spektaklu buduje wprowadzenie masek, czyli powrót do antycznego kanonu teatru. Aktorzy nakładają sobie torby papierowe na głowę z twarzami swoich współtowarzyszy ze sceny. Jest to symbol bardzo znaczący w sztuce, ponieważ zarysowuje szczególny charakter relacji „na chwilę, na teraz”. Spotykane twarze mieszają się, ponieważ nie mają większego znaczenia – w relacji poligamicznej nie liczy się tożsamość drugiej osoby, a tylko i wyłącznie jej seksualność.

Drugim ważnym elementem spektaklu „Poliamoria” jest powracająca kilkakrotnie V Symfonia Ludvika van Beethovena, potocznie nazywana „symfonią losu”. To jego muzyka wywołuje poczucie nieskończoności zdarzeń na scenie, jak w prawie Murphy’ego – co ma się zdarzyć, zdarzy się nawet według najgorszego scenariusza. Spektakl uderza otwartością seksualną w podstawową jednostkę społeczeństwa, jaką jest rodzina. Czyżby „Poliamoria” przedstawiała nam katastroficzną wizję świata, którym zawładnie pożądanie i impulsywne zachowania seksualne?

Jedno jest pewne – ze sztuki w wykonaniu Krakowskiego Teatru Tańca wychodzi się poruszonym. „Poliamoria”, jako dzieło teatralne, traktuje o relacjach międzyludzkich, które niejednokrotne zawiłe, potrafią wprowadzić człowieka w stan zagubienia. Ostatecznie w tym splątaniu emocjonalnym i seksualnym człowiek pozostaje sam. I to w sztuce przeraża najbardziej.

Ada Koperwas

ZOSTAW ODPOWIEDŹ