Stan ducha? Pozytywny!

Anita Lipnicka – spełniona kobieta, matka, która nie potrafi życ bez miłości. Od lat zakochana w muzyku, choć twierdzi, że związek dwojga artystów bywa przekleństwem. Po sukcesie jej solowej płyty nie zwalnia tempa. ,,Stęskniliśmy się za kłótniami w studio”- mówi, i już przygotowuje się do kolejnego wspólnego projektu z Johnem.

lipnicka do tekstu  kopia

Beata Mironow: Jaka jest dzisiaj Anita Lipnicka?

Anita Lipnicka: Dziś mam na sobie jeansy i T-shirt z Mickiem Jaggerem, do tego żółte trampki Conversa. Stan ducha? Pozytywny. Jestem podekscytowana, bo podjęłam właśnie decyzję o kupnie działki nad rzeką. Ponadto, od rana przestawiam meble w salonie tak, by zrobić miejsce na stuletnie pianino, które postanowiłam uratować od zapomnienia i oddać do renowacji. Życie jest pełne obietnic!

„Vena Amoris” to płyta kipiąca emocjami, wykonana z niesamowitym smakiem, wrażliwością i dojrzałością, a także – może nawet przede wszystkim, ze świetnymi tekstami. To płyta moim zdaniem doskonała. W pełni Panią satysfakcjonuje?

Zawsze są rzeczy, które człowiek chciałby zmienić, zrobić inaczej. Nagrywanie każdego albumu to praca zespołowa, wypadkowa wspólnych sił, indywidualnych umiejętności. W studiu dochodzi do wymiany energii międzyludzkiej, która decyduje finalnie o zapisie dźwięków na płycie. Ale jestem usatysfakcjonowana, bo większość pomysłów udało mi się jednak zrealizować. To był eksperyment, bo polskie teksty oprawiłam w dość nietypowe na naszym rynku, ramy muzyczne. Chodziło mi o użycie instrumentów, brzmień charakterystycznych dla nurtu Americana, który kocham.

Przytoczę Pani słowa: ,,Bardzo lubię się wsłuchiwać w to, co inni mają do powiedzenia. Mam dość wnikliwą naturę i bardzo kręci mnie obserwowanie, analizowanie i przetwarzanie tego, co widzę i słyszę’’. Czy tworzy Pani na podstawie obserwacji czy pisze o sobie i swoich uczuciach? Rodzina jest dla Pani inspiracją do tworzenia?

Z pewnością wiele historii z życia wziętych przewija się w moich tekstach. Jednak nie są to dosłowne przeniesienia, chodzi o znalezienie tematu, a potem naginanie go do zamierzonej formy z konkretnym emocjonalnym przekazem, właściwą do wyśpiewania konstrukcją. Piosenki w moim przypadku to takie hybrydy moich własnych przemyśleń, doświadczeń i literackich fikcji, małych kłamstewek, które ładnie się układają w ustach 🙂

W odróżnieniu od poprzednich płyt, teksty powstały w języku polskim. Wyraźne są jednak inspiracje indie folkowymi klimatami, przez co można odnieść wrażenie, że płyta została nagrana w Stanach. Czym różni się pisanie w języku polskim i angielskim.

Te dwa języki mają inny temperament, zupełnie inną śpiewność. Angielski jest bardziej miękki, giętki, wieloznaczny. Polski zdecydowanie bardziej rygorystyczny, chociażby ze względu na długość słów, którymi należy zarządzać ostrożnie, by zawrzeć konkretną myśl w z reguły, krótkiej muzycznej frazie. Obydwa też nasuwają inne skojarzenia ekspresyjne. Dlatego kiedy zabieram się za pisanie piosenki, to od razu decyduję w jakim języku będę ją śpiewać, bo to determinuje w dobór środków muzycznego wyrazu w kolejnych etapach pracy nad utworem.

John na pewno był inspiracją do tworzenia wspólnej muzyki. W jaki sposób wpłynął na Panią jako osobę i artystkę?

Spotkanie z Johnem było dla mnie niezwykle ważnym doświadczeniem na drodze rozwoju artystycznego. Przy nim nauczyłam się ufać sobie, podążać za własnym instynktem. Można powiedzieć, że było to bardzo wyzwalające, otworzyło mi oczy na swobodne podejście do tworzenia. Mamy bardzo podobną wrażliwość muzyczną, choć gusta nie zawsze zbieżne. Jednak tę samą filozofię w podejściu do słuchania i czucia muzyki – liczy się dla nas emocja, kolor, temperatura brzmienia, nie wirtuozeria czy chirurgia dźwięku.

Co Pani zdaniem jest istotą udanego związku? Czy związek dwojga artystów jest porywający czy trudny?

I jedno i drugie. Bywa przekleństwem, bo to jednak z reguły intensywna i dynamiczna relacja. Dodatkowo sprawy się komplikują, gdy pojawia się w relacji ktoś trzeci, czyli dziecko. Albo i więcej dzieci. Trudno o spokój, kiedy dwoje ludzi w domu działa twórczo, w dodatku próbując zachować wszelkie zdrowe normy życia w rodzinie. Kreatywne myślenie wymaga jednak pewnego stanu oderwania od rzeczywistości, podczas gdy sprawy codzienne trzymają nas mocno na ziemi. Pojawiają się spięcia. Z drugiej strony, nie wyobrażam sobie dzielić życia z kimś, z kim nie czułabym porozumienia na głębszym poziomie – na poziomie wrażliwości. Artystyczne dusze jednak przyciągają się wzajemnie.

Zacytuję Pani słowa: ,,Cały świat osadza się na związkach i namiętności’’. Uważa Pani, że może istnieć namiętność bez miłości?

Nie wierzę w miłość stałą. Uważam, że jak wszystko, ulega ciągłym przeobrażeniom. Jest poddawana wielu próbom, wielu siłom, i dlatego zmienia „stany skupienia”: ze stałego w ciekły, z ciekłego w próżny. Jeśli chodzi o prawdziwą namiętność, to nie wyobrażam sobie, by mogła istnieć bez miłości. To się wtedy nazywa uprawianie seksu po prostu. Da się to robić bez kochania, i nawet czerpać z tego pewną radość. Natomiast nie dorówna to nigdy kosmicznym uniesieniom jakie towarzyszą nam podczas kosmicznego zbliżenia z drugą osobą, kiedy pojawia się pragnienie wzajemnego przenikania się, zespolenia w jedność. Istnieje też inna odmiana bliskości, miłosny związek bez intymnej relacji. Tak również bywa. Jak widać, jest dużo kombinacji, tematów do piosenek (śmiech).

Związek, Pani zdaniem, polega na jedności dusz czy przeciwieństwach, które się uzupełniają? Jakie cechy imponują Pani w mężczyznach?

Nie potrafiłabym kochać człowieka pozbawionego pasji, to wiem na pewno. Ważne jest również poczucie humoru, mile widziana życiowa zaradność, otwarty umysł oraz zdrowy dystans do siebie i innych.

Wasza córka jest połączeniem cech Pani i Johna, czy ma zupełnie inny charakter?

Jest wybuchową mieszanką nas obojga. Uparta i zdeterminowana, ale niecierpliwa i mało systematyczna. Barwna, dynamiczna, utalentowana, ale leniwa i wiecznie rozkojarzona. Nieznośna czasem i krnąbrna, ale słodka, cudna i ogólnie do zjedzenia. Jednak największym moim matczynym zdumieniem było i wciąż pozostaje to, że moja córeczka jest nie moja. Tylko swoja. To osobna, całkiem autonomiczna istota. I błędnym było moje założenie, że urodzę sobie miniaturkę siebie, z którą będę się porozumiewać telepatycznie.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ