Parkour jakiego nie znasz
Większość ludzi kojarzy Parkour ze spektakularnymi i efektownymi akrobacjami. Co więcej: z blokowiskami, niebezpieczeństwem i niestety… z chuliganami. Rzeczywistość wygląda jednak inaczej. O prawdziwym obliczu Parkour, systematycznej pracy, ciężkich treningach i wrażliwości traceurów opowiedział redakcji Sporteuro.pl Paweł Wierzchoń – starszy trener i członek CORE – grupy zarządzającej Stowarzyszeniem Parkour United.
Anna Kukiełka: W dzisiejszym świecie wszystko ma dziać się szybko. Ma być gotowe na już, albo na wczoraj. Szybkie jedzenie, szybkie treningi i szybkie efekty. Parkour, mimo że jest jedną z nowszych dyscyplin sportu, przeciwstawia się bezmyślnemu pędowi na skróty. Na czym polega ta idea miarowego rozwoju?
Paweł Wierzchoń: Generalnie z ideą miarowego rozwoju chodzi o sytuację, w której mamy do czynienia z dwoma wizjami: procesu treningowego osób, które przychodzą do nas na Akademię i tego, co widzimy np. w telewizji. Dochodzi do pewnego dualizmu, bo efekt jest widoczny: są to szybkie oraz dynamiczne skoki, które są urozmaicane różnymi akrobacjami – na pewno wygląda to spektakularnie. Natomiast żeby zbudować ten spektakl, trzeba naprawdę wielu lat. To, co widzimy, jest wierzchołkiem góry lodowej, natomiast podstawą jest wieloletnia praca, ciężki trening. Wynika to z podejścia osób, które dążą do tego, aby generalnie się wzmocnić, zbudować podstawę w postaci swojego ciała, a na podstawie tego ciała – budować ruch. To, jak chcemy się za pomocą tego ruchu wyrażać, zależy od nas. Mamy do czynienia z ludźmi, którzy wyrażają się poprzez akrobacje lub poprzez różnego rodzaju skoki służące przemieszczaniu się z punktu A do punktu B w możliwie jak najszybszy sposób. Tylko od nas zależy jaki będzie ten efekt końcowy.
A.K.: Parkour to trochę szkoła życia. Instruuje jak być wytrwałym, konsekwentnym i jak nie ulegać presji grupy. Czego jeszcze uczy?
P.W.: Przede wszystkim uczy, jak poznać własne ciało. Każdy z nas czuje głód i wie, że jest to pora na jedzenie. My, trenujący Parkour, czujemy to jeszcze głębiej. Na przykład moje kolana sygnalizują mi, że wykonałem za dużo skoków i muszę sobie lekko odpuścić. Gdybym nie słuchał swojego organizmu i działał przeciwko niemu, mógłbym szybko doprowadzić do kontuzji, dlatego w Parkour jest tak niski odsetek urazów. Ludzie wiedzą, kiedy powiedzieć sobie „nie”. Wiedzą też, kiedy jest czas na odpoczynek czy rozciąganie. Poza tym, Parkour uczy otwartości. Nasza społeczność jest bardzo komunikatywna. Jeżeli przychodzi ktoś nowy, od razu otaczany jest przez kilka osób. Każdy chce mu pomóc, przekazać jak najwięcej wiedzy, żeby zaaklimatyzował się z nami, by było nas coraz więcej, bo wtedy przyjemniej się trenuje. Można z kimś porozmawiać, nawzajem się zmotywować do pracy i to powoduje, że jesteśmy jedną wielką rodziną, która nawzajem się wspiera i sobie pomaga. Parkour uczy też prawidłowych zachowań społecznych. Wiemy jak reagować, jesteśmy bardziej wrażliwsi na społeczeństwo. Staramy się pamiętać, że Parkour nie jest tylko sposobem życia w naszym środowisku, ale też na zewnątrz. Jeżeli widzimy, że komuś jest potrzebna pomoc, to reagujemy. Jeśli ktoś się źle czuje, czy nieswojo się zachowuje, to my to odczuwamy. Jesteśmy bardziej wrażliwi na takie sprawy. Oprócz tego jest jeszcze inna działka – nasza kreatywność. Patrzymy na aglomeracje w inny sposób niż wszyscy ludzie. Ja, idąc po mieście, zastanawiam się jak wykorzystać te murki. Mówię sobie: „o, to można by było w ciekawy sposób przeskoczyć”. Czasami myślę dlaczego ludzie tego nie wykorzystują? Przecież Parkour nie jest trudny. Wystarczy miesiąc lub dwa poprzychodzić do nas na Akademię i bardzo szybko można nauczyć się podstawowych technik, które przydają się w codziennym życiu. Ja już wielokrotnie z tego skorzystałem. Ostatnio współlokator mnie zamknął w mieszkaniu, a nie miałem kluczy, musiałem więc wychodzić przez balkon.
A.K.: A na którym piętrze mieszkasz?
P.W.: Na szczęście na pierwszym, ale miałem ciężko, bo pode mną mieszka sąsiadka, która strasznie mnie nie lubi, więc nie chciałem wchodzić na jej balkon, bo wezwałaby policję. Jednak gdyby to było szóste czy siódme piętro też bym się odważył, bo Parkour uczy też odwagi, przy czym nie głupiej brawury. Zrobiłbym to tylko wiedząc, że jestem do tego w pełni przygotowany. Poza tym, jest on odpowiedzią na tendencje sportowe, gdzie liczy się tylko i wyłącznie wynik i rywalizacja. W Parkour nie ma rywalizacji i na treningach uczymy się tego, że nie jesteś moim przeciwnikiem, kiedy trenujemy ze sobą. Jesteśmy tak blisko ze sobą, że traktujemy się jak bracia, siostry i cały czas bazujemy na pomaganiu sobie. Ewentualnie próbujemy troszeczkę inaczej zdefiniować rywalizację, poprzez inspirację od siebie nawzajem.
A.K.: Chcesz powiedzieć, że nie macie organizowanych żadnych zawodów?
P.W.: To jest tak: świat Parkour dzieli się na dwie społeczności: ci, którzy są przeciwko jakiejkolwiek formie rywalizacji i ludzie zajmujący się freerunem – to ci, którzy chcą się pokazać. Zawsze tak było i już zawsze tak będzie, tego nie da się uniknąć, chociaż możemy jakieś czynniki niwelować. Natomiast jesteśmy nastawiani przede wszystkim na inspiracje, dlatego niespełna dwa lata temu zrealizowaliśmy zawody wedle nowej definicji – pierwszą edycję Creative Jam. Cieszyły się one bardzo dużą popularnością, ponieważ nie polegały bezpośrednio na rywalizacji. Było kilku sędziów, którzy oceniali kreatywność ruchu, bezpieczeństwo, trudność wykonywanych elementów i flow – czyli miało być płynnie, sprawnie i lekko. Nieważne było, że ktoś skakał podwójne salta, jeżeli było widać, że nie umiał tego skoczyć dostawał za bezpieczeństwo zero punktów. Nie opłacało się robić takich niebezpiecznych rzeczy, lepiej było w sposób twórczy pokonać przygotowaną trasę z przeszkodami. I to jest rozwojowe. My dzięki takim zawodom integrujemy się, inspirujemy i nie ma „lepszego” ani „gorszego”, bo każdy ma swoje naturalne tempo rozwoju. Ja, mimo tego że trenuję 8 lat, wcale nie jestem lepszy od tych, którzy trenują 3-4 lata. Oni mogą być bardziej sprawni, bo mieli mniej błędów do pokonania na swojej drodze. Ja musiałem uczyć się sam, bez jakiegokolwiek wsparcia. Oni mają asystę trenerów, jest też YouTube i pomocni znajomi. Ja tego nie miałem, więc moja ścieżka rozwinęła się inaczej. Każdy rozwija się indywidualnie i to jest chyba najpiękniejsze w Parkour.
A.K.: Mówisz o przyjemnej, rodzinnej atmosferze w czasie treningów. Nasuwa się pytanie – Parkour to świetna zabawa czy ciężka praca? Można go traktować jako rozrywkę, czy trzeba podejść do niego zupełnie poważnie?
P.W.: To zależy od indywidualnego podejścia. Są dwa sposoby treningu: indywidualny i grupowy. Ja najbardziej preferuję grupowy, bo jeżeli jest te kilka osób i znajdzie się wśród nich jakaś słabsza, to ja – jako trener, automatycznie reaguję i skupiam się na tej osobie. Natomiast jeśli wszyscy jesteśmy na tym samym poziomie, to nawzajem się motywujemy, dajemy sobie wyzwania, które pchają nas bardzo szybko do przodu i to jest dla mnie coś niesamowitego, że mimo tego, iż nie znam człowieka, mogę bardzo szybko porównać jego poziom umiejętności do swojego i dopasować się. Mogę podnieść swój poziom do jego, by szybciej się rozwinąć i to jest fajne w Parkour, że każdy te poziomy widzi i dogaduje się z ludźmi, by wspólnie popychali się na wyżyny. Dlatego jest to ciężka praca, owszem. Nawet bardzo ciężka praca. W Parkour nie ma żadnych zasad wyznaczania sobie celów. Cele każdy wybiera sobie sam. Jeden będzie chciał skakać bardzo wysokie skoki z dachu, inny zajmie się skokami długimi, a kolejny – saltami. Tego nie da się w żaden sposób usystematyzować i zamknąć w żadne ramy. Jest to tak wszechstronnie rozwinięte, że każdy podchodzi do tego indywidualnie. Są ludzie którzy wolą się sami rozwijać – trenują sami. Mamy w stowarzyszeniu dwie takie osoby. Rzadko widuje je na treningu. Staramy się je przekonać „chodźcie z nami, bo fajnie jest w grupie”, ale oni nie chcą. Są też tacy, którzy nie lubią sami ćwiczyć – ja tak mam – jestem za bardzo związany z ludźmi.
A.K.: Nawiązując do tych dwóch osób – czy warto trenować na własną rękę? W internecie jest mnóstwo tutoriali, filmików pokazowych, poradników „jak zacząć”. Warto z nich korzystać czy lepiej od razu zapisać się do stowarzyszenia takiego jak Wasze i trenować w grupie?
P.W.: Generalnie, można trenować Parkour na własną rękę, ale w dzisiejszych czasach tych „ułatwień” jest tak dużo, że nie warto. Nie uważam, żeby była to osoba głupia, natomiast myślę, że szkoda by było z tego nie skorzystać. Jeżeli ja potrzebowałem roku, żeby coś osiągnąć, to teraz jesteśmy w stanie dotrzeć do tego samego w przeciągu miesiąca. Wszystko poszło do przodu, zostało ułatwione. Przypuśćmy jeden element, który kiedyś był abstrakcją, po tylu latach spędzonych na treningach, po doszukiwaniu się wiedzy, udało mi się opanować w pięć minut. Po prostu wiedza i sposób, w jaki do tego podchodziłem był łatwiejszy niż kilka lat temu. W stowarzyszeniu chcemy w przyszłości stworzyć takie „drzewo rozwoju”. Przychodząc do nas na Akademię, każdy będzie miał kilkanaście możliwości wyboru swojej drogi. Udostępnimy opcję zbudowania ścieżki, którą samemu się wybierze. Pojawi się kilkanaście dyscyplin, które będzie można połączyć . Parkour będzie podstawą, ale każdy do tego doda sobie własne dyscypliny. Tak naprawdę nie ma osoby, która trenowałaby tylko Parkour. Ktoś zaczyna od tego sportu, a potem dodaje akrobatykę sportową, breakdance, capoeirę czy inne sztuki walki i te dyscypliny ze sobą łączy. To jedno z naszych założeń. Najlepiej przygodę z Parkour zacząć w Akademii, gdzie można poznać ludzi, dowiedzieć się jak trenować, w jakich warunkach najlepiej się rozwijać i przede wszystkim posłuchać trochę o bezpieczeństwie. Potem stopniowo można przechodzić na wyższe etapy, czyli wyjścia na miasto, treningi indywidualne. Jak ktoś będzie dobry, może z nami występować w różnego rodzaju eventach, jeździć z nami na wyjazdy, występować w reklamach. Chcemy to ludziom umożliwić.
A.K.: To wszystko oferuje Wasze Stowarzyszenie Parkour United?
P.W.: Tak, ale oprócz tego co powiedziałem, Stowarzyszenie oferuje bardzo dużo ścieżek rozwoju. Nastawiamy się przede wszystkim na rozwój sportowy. Czyli: przychodzisz do nas, chcesz się rozwijać, co ważne: dobrze rozwijać, w naturalny sposób, omijając sztuczność jak na przykład w siatkówce czy koszykówce. W tych dyscyplinach jest tak, że „cisną” od młodego. Masz super technikę, ale ograniczasz się ruchowo. U nas stawiamy na rozwój ogólny. Dzieciaki już po roku są mega sprawne. Mamy takiego Wojtka, który ma dopiero siedem lat, a technikę poruszania się ma niewiele gorszą od szesnastolatków czy osiemnastolatków. Dzieciaki są bardzo sprawne, to widać. Dla starszych osób Akademia jest miejscem, gdzie można się wyszaleć, rozładować emocje, jak również się rozwijać. Oprócz rozwoju sportowego oferujemy rozwój zawodowy. Proponujemy to wszystkim, którzy są zainteresowani działaniem na rzecz sportu. Szukamy najbardziej inwestorów sportowych, którzy chcieliby by wejść w ciekawe projekty, rozwijające sport w Polsce. Szukamy też menadżerów sportu, czyli osób do zarządzania różnymi projektami. Mamy wiele pomysłów, jak można spożytkować ten kapitał i dużo pomysłów, które można ciekawie rozwinąć poprzez sport, zaangażowanie ludzi do robienia czegoś fajnego i zdrowego przede wszystkim. Oprócz tego mamy wiele niezagospodarowanych działów w naszym stowarzyszeniu, gdzie poszukujemy ekspertów w danych dziedzinach: New business czyli praca z klientami, czy marketing. Potrzebni są też fundraiserzy, którzy pozyskiwali by dotacje na różne inicjatywy. Tak naprawdę szukamy ludzi, którzy chcieliby się związać z nami i mieli by pracę związaną z własną pasją. To jest nasze kluczowe założenie. Masz pasję? Interesuje cię sport? Rób coś w tym kierunku, żeby to sprawiało ci frajdę! Wszyscy, którzy dołączyli do naszego stowarzyszenia, kierowali się swoimi zainteresowaniami, chęcią ich rozwijania. Oprócz tego mamy naprawdę szeroki wachlarz projektów: edukacyjne, sportowe, rekreacyjne i turystyczne. We wrześniu jedziemy do Bułgarii, jest to nasz drugi wyjazd, wcześniej byliśmy w Grecji. Tam zbudowaliśmy strefę, na której animowaliśmy studentów z wycieczek Student Camp. Wpadają tez ciekawe projekty jak projekt Skweru w Pawilonie Emilii, gdzie współpracowaliśmy z Muzeum Sztuki Nowoczesnej. Byliśmy po prostu żywą wystawą sportów miejskich w zamkniętym obszarze, gdzie każdy mógł przyjść, pooglądać nas i włączyć się w interaktywną wystawę poznając kulturę i sporty miejskie. To co kiedyś było nie do pomyślenia, dziś staje się rzeczywistością.
A.K.: No właśnie, była też akcja „Lato w mieście”. Jednak lato powoli dobiega końca, akcja również się skończyła. Jakie atrakcje i wydarzenia zaplanowaliście na kolejne miesiące?
P.W.: Podczas „Lata w mieście” mieliśmy ponad 2000 odwiedzin. To naprawdę wysoki wynik. Unikalnych osób przyszło ponad 850, w tym głównie dzieci ze szkół podstawowych. Akcja naprawdę się udała, byliśmy najlepszą akcją na Ursynowie. W pewnym momencie pod kątem frekwencji wyprzedziliśmy nawet baseny, w związku z czym jest to naprawdę wielki sukces. Udało nam się stworzyć atmosferę, z której wszyscy byli zadowoleni. Zdecydowanie jest w tym potencjał, szansa na rozwój dla dzieci. Najprawdopodobniej będziemy też organizować naszą „Zimę w mieście” i „Lato w mieście 2014”, gdzie nasza akcja będzie na pewno jeszcze lepsza, będzie więcej atrakcji. 24 sierpnia odbył się też piknik, otwarte zajęcia, gdzie pokazaliśmy rodzicom jak wyglądały nasze zajęcia i czego dzieci się na nich nauczyły. To miało zachęcić opiekunów do przychodzenia na zajęcia z dziećmi, ponieważ chcemy utworzyć dla nich więcej treningów w tygodniu niż obecnie. Mamy nadzieję, że się udało. Oprócz tego, jak już wcześniej wspomniałem, we wrześniu wybieramy się do Bułgarii. Można jechać z nami, zobaczyć jak wygląda nasza strefa sportowa i zawody Creative Jam.