Nowatorska szkoła…
P.O.: Szczerze mówiąc, nie jestem pewna czy ja to dobrze rozumiem. Jeśli dziecko nie chce się uczyć biologii, bo woli historię, to może nie uczęszczać na zajęcia z biologii na rzecz tych z historii?
M.J.: Musi zdać egzamin z zakresu jego rocznika. Jeżeli dany przedmiot występuje na egzaminie, to uczeń musi – mówiąc kolokwialnie – go zaliczyć. Natomiast badania wykazują, że dzieci, którym się tworzy indywidualne warunki do nauki, potrafią się uczyć wielokrotnie szybciej niż dzieci w tradycyjnych szkołach. Są w stanie przez ok 20 procent czasu spędzonego w szkole przygotować się do egzaminu. Wierzymy, że każdy ma prawo uczyć się w takim tempie, w jakim chce. Ważne, żeby pod koniec roku szkolnego zdał egzamin.
P.O.: Czy według Pana takie podejście to nie jest przerzucanie odpowiedzialności z dorosłych na dzieci za ich przyszłość? Czy dziecko jest w stanie udźwignąć taki ciężar, tak naprawdę nie zdając sobie sprawy z tego, jakie mogą być konsekwencje jego decyzji? Czy takie bezstresowe podejście do dziecka nie jest trochę niebezpieczne…?
M.J.: To co pani nazywa bezstresowym podejściem, ja nazywam naturalną relacją między dzieckiem a dorosłym. Dziecko ma cel, który samo sobie wyznacza, a zadaniem dorosłego jest mu pomóc go osiągnąć. Tak jest na przykład w procesie przygotowywania się do egzaminu: uczeń robi to na sposób, który mu najbardziej odpowiada, a nauczyciel jest od tego, by mu towarzyszyć, służyć radą, a nie terroryzować i straszyć. Daje mu szansę na uzyskanie samoświadomości. Nauczyciele swoimi działaniami „pytają” dzieci, czego chcą się uczyć, dlaczego i po co to robią. Pozwalają na to, by uczniowie sami sobie na nie odpowiedzieli i zrozumieli jak wartościowe jest zdobywanie wiedzy. Nie dla ocen, ale dla samych siebie. W tradycyjnej szkole dziecko każdego dnia dostaje konkretną instrukcję: przepisz, przeczytaj, narysuj, biegnij itd. Uczniowie bezmyślnie wykonują polecenia, najczęściej nierozumiejąc po co.
P.O.: W Waszej szkole nie funkcjonuje żadna skala ocen?
M.J.: Nie, ponieważ oceny są szkodliwe dla uczniów. Dlaczego? Oceny przekierunkowują zainteresowanie dzieci ze zdobywania wiedz na zdobywanie ocen. Gdybyśmy posłuchali, o czym na przerwach rozmawiają dzieci w tradycyjnej szkole, to usłyszelibyśmy, że głównie o ocenach. Nikt nie mówi o tym, co go pasjonuje, co w zakresie fizyki jest interesującego, jak atomy mogą być fascynujące. Wiedza ich nie interesuje.
P.O. Ale to oceny najbardziej mobilizują uczniów do nauki.
M.J.: Nie. Ocena jest albo przekupstwem albo represją.
P.O.: W moim rozumieniu dobra ocena jest nagrodą, a zła karą.
M.J.: Ocenianie to metoda „kija i marchewki”. Badania wykazały, że gdyby szkoły pozbawione były skali ocen, to dzisiejsi trzydziestolatkowie bez żadnych problemów zdawaliby egzamin gimnazjalny lub maturalny. Jestem przekonany, że tylko nieliczni byliby w stanie „z marszu” poradzić sobie z najprostszymi zadaniami z zakresu szkoły średniej. To pokazuje, jakie efekty nauki są nietrwałe.
P.O.: Wspomniał Pan o konieczności podejścia do egzaminu klasyfikacyjnego. A czy w środku roku szkolnego wiedza uczniów w Waszej szkole jest weryfikowana za pomocą sprawdzianów, klasówek?
M.J.: Jeżeli dziecko tego chce, to oczywiście ma do tego prawo i taki sprawdzian się odbędzie, choćby dla jednej osoby. Proszę zwrócić uwagę, że w tradycyjnej szkole dziecko pozbawione jest elementarnych praw, które przysługują każdemu człowiekowi. Po pierwsze: dziecko nie ma możliwości przebywania tam, gdzie i kiedy chce. Po drugie: łamane jest prawo do swobody wypowiedzi – dziecko nie może mówić o tym, o czym chciałoby w danym momencie porozmawiać. Nauczyciel warunkuje temat i czas rozmowy. To powoduje, że dzieci wyrastają w poczuciu tego, że są gorsze od nauczyciela i nie mają takich samych praw tylko dlatego, że są dziećmi. Konsekwencją takiego stanu rzeczy jest degradacja poczucia własnej wartości uczniów.
P.O.: W takim razie należałoby się zastanowić, jaką funkcję w ogóle pełni szkoła: czy stricte edukacyjną, czy jednak jej zadaniem jest przygotowanie młodzieży do funkcjonowania we współczesnym świecie, już jako osoby dorosłe. Kiedy idziemy do pracy, to również obowiązują nas zasady wyznaczone przez pracodawcę… Szkoła powinna uświadamiać, że w życiu nie jest zawsze tak, jak byśmy tego chcieli.
M.J.: Popełnia pani błąd logiczny mówiąc, że każdy wybiera sobie taką pracę, jaką chce. W społeczeństwie funkcjonują pewne schematy, dotyczące zawodów. Sugerujemy dzieciom, że powinien być lekarzem albo prawnikiem, wywieramy presję. Odbieramy dzieciom możliwość decydowania o samym sobie. My mówimy uczniom, że mogą wybrać sobie taką pracę, jaką chcą, mogą spędzać czas tak, jak mają na to ochotę. Owszem, muszą pamiętać, że mają obowiązki, z których należy się wywiązywać, ale nie muszą pracować 8 godzin dziennie w korporacji, bo mają możliwość wybrania innego zawodu: malarza, mechanika, itd. Są uczniowie z natury bardzo zdyscyplinowani, którzy nie odzywają się niepytani, lubią mieć wszystko zorganizowane co do minuty. Ale są też tacy, którzy mają bardziej „artystyczne” podejście do swoich obowiązków i zmuszanie ich do nauki w narzuconym schemacie niczego dobrego nie wniesie w ich rozwój intelektualny. My, dzięki temu, że indywidualnie podchodzimy do każdego z naszych uczniów, mamy możliwość zaobserwowania, kto ma jaki typ osobowości i pozwolamy dzieciom rozwijać się zgodnie z ich zainteresowaniami, pasjami. Czy to znaczy, że absolwenci Szkół Demokratycznych mają mniejszą wiedzę, aniżeli absolwenci szkół tradycyjnych? Przeciwnie…