„Nie będę palić swoich zdjęć”

Danuta Awolusi – blogerka i autorka książki „Na wysokim niebie” – schudła aż 70 kg i udowodniła, że nie ma rzeczy niemożliwych. Zrewolucjonizowała swoje życie, dzięki czemu pierwszy raz poczuła się wolna. Teraz jest Dziką Kobietą, ale nie chce się odcinać od przeszłości. Jak sama mówi, wszystko zaczyna się w głowie, a do zmian trzeba dojrzeć.

fot. Katarzyna Żelechowska

Paulina Rożej: Większość kobiet kilka razy dziennie snuje plany dotyczące odchudzania. Co wpłynęło na to, że Pani rewolucja żywieniowa nie skończyła się tylko i wyłącznie na samym planowaniu?

Danuta Awolusi: Było wiele sytuacji, które to spowodowały. Z czasem zaczęły się zagęszczać, aż w pewnym momencie zrozumiałam, że się duszę. Nie czułam się dobrze sama ze sobą i w rzeczywistości, która mnie otacza. Był wtedy okres grudniowy, zbliżały się święta i nowy rok – czas refleksji. Spojrzałam na nadchodzący styczeń i zrozumiałam, że najwyższa pora wprowadzić zmiany. Miałam na myśli całe moje życie. Waga stanowiła jedynie jego element. Uświadomiłam sobie, że wcale nie jestem skazana na porażkę. Nie miałam wielu porwań na dietę, a z pewnością nie była to codziennie powtarzana mantra. Do tamtej pory stawałam w opozycji do świata i samej siebie oraz oczekiwałam, że to on się zmieni i mnie zaakceptuje. Wydawało mi się, że prowadzę udane życie – byłam mężatką, skończyłam studia i pracowałam. Nie miałam problemów ze zdrowiem. Pierwszy raz spojrzałam na to w zupełnie inny sposób w sylwestra, który spędziłam w domu na nieprzyjemnych refleksjach. Tego wieczoru podjęłam decyzję, że nadszedł czas na zmiany, które objęłyby nie tylko wagę, ale całe moje życie, nawyki żywieniowe i postrzeganie własnej osoby. Zaczęłam bardzo ostrożnie, nie mówiąc o tym nikomu. To był odpowiedni moment, ponieważ dojrzałam do tego.

Udało się Pani osiągnąć imponujący rezultat – 70 kg mniej. Czy zdarza się, że ktoś Pani nie rozpoznaje?

Na Śląsku, skąd pochodzę, zdarza się, że ktoś mnie w ogóle nie poznaje. Był okres kilku miesięcy, kiedy osoby z mojego otoczenia regularnie doznawały szoku na mój widok. Stanowi to bardzo przyjemne doznanie, bo jest zbieraniem owoców swojej pracy.

Przy takich spotkaniach pada z pewnością mnóstwo pytań związanych z procesem odchudzania?

Pojawiało się wiele takich pytań. Z jednej strony sprawiało mi to przyjemność, ale z drugiej – po pewnym czasie czułam się tym zmęczona. Znalazłam się pod ostrzałem nie tylko pytań, ale obserwowania mnie. Od samego początku mojej rewolucji żywieniowej miałam takie obawy i dlatego przez pierwsze pół roku milczałam.

Przez ten czas otoczenie nie zauważyło rezultatów?

Schodziłam z olbrzymiej otyłości, więc musiało minąć kilka miesięcy, aby moje ciało przestawiło się na zmiany. Osoby, które mnie widywały na co dzień niczego nie zauważyły. Dopiero w maju mój kolega zauważył, że inaczej wyglądam.

To musiało zadziałać bardzo motywująco i zachęcać do dalszego działania.

Tak, to był cudowny smak, bo wcześniej postanowiłam, że nie będę czekała z metrem krawieckim w ręku na efekty. Jak się później okazało pierwsze namacalne zmiany pojawiły się po pół roku.

Brak widocznych efektów nie wywołał chwil zwątpienia i słabości?

Nie, bo założeniem była nie tylko redukcja wagi, ale zrobienie dla siebie wszystkiego co najlepsze. Byłam kobietą z kompleksami i nienawiścią do własnego ciała, więc tym bardziej się zaniedbywałam. Postanowiłam zmienić aspekty związane z odżywianiem, garderobą i wyrażaniem siebie, ale wszystkie one współgrają z powłoką zewnętrzną.

Jak długo trwał proces redukcji wagi?

Około dwunastu miesięcy. Towarzyszyły mi wahania wagi i niestety nie uniknęłam pułapki zafiksowania się na punkcie diety. Bardzo chciałam tego uniknąć i początkowo mi się to udawało, ale im dalej brnęłam i im słodsze owoce metamorfozy zrywałam, tym więcej o tym myślałam. Pokłosie tego zbieram przez ostatni rok. Na pojawiające się pytania czy proces zrzucania kilogramów był dla mnie trudny, moja odpowiedź brzmi – nie. To były najlepsze miesiące mojego życia, bo miałam jasny cel, który świecił niczym Graal na firmamencie. Kiedy osiągnęłam cel pojawiła się pustka, a po niej pytania, czy akceptuję siebie i swoje ciało, bo to, że jest szczuplejsze nie znaczy, że jest doskonałe. Zaczęłam się zastanawiać czy jestem w stanie przezwyciężyć lęk, że to może wrócić. Ten lęk jest surrealistyczny, ale napędza mnie bezustannie, bo najtrudniejszy etap jest wtedy, kiedy waga odsłoni problemy.

Okazało się, że odchudzanie nie musi być udręką. Czy w związku z tym nie można było zrobić tego wcześniej?

To musiało nastąpić w tym, a nie innym czasie. Powtarzam to osobom, które podjęły walkę z własną wagą. Jeśli ich próby kończą się fiaskiem to znaczy, że nie są jeszcze gotowi.

Czy w tamtym czasie skorzystała Pani z czyjejś pomocy ?

To było kolejne założenie, że zrobię wszystko sama. Z jednej strony dobre, a z drugiej trochę zgubne. Nie zasięgałam porady lekarza i dietetyka. Nie wtajemniczyłam przyjaciół i nie szukałam wsparcia. Zamierzałam osiągnąć cel w pojedynkę, ponieważ chciałam zapanować nad moim życiem. Jedyną osobą, od której przyjęłam pomoc był psycholog, ponieważ po kilku miesiącach zauważyłam, że nie daję sobie rady z emocjami – samotnością, metamorfozą i trzymaniem wszystkiego w tajemnicy.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ