Lekarz, biegacz, społecznik. Pani Maria z Poznania pokazuje, jak można żyć na emeryturze!

Maria z Poznania w lutym będzie obchodzić swoje 80 urodziny.

– Z życiem jest jak z ławką, na której siedzimy. Trochę słońca, trochę cienia. I tak sobie myślę, że siedzą dziś na niej dwie młode osoby – zagaduję.

Ducha mam młodego, choć ciało już robi się mdłe – odpowiada z wdziękiem wstydliwej młodej dziewczyny.

***

Przepraszam za spóźnienie, ale w starszym wieku już wszystko idzie wolniej. Grzebie się człowiek.

Tak zaczęło się nasza rozmowa.

Tak naprawdę pani Maria wcale wolna nie jest. Ma na koncie przebiegniętych 50 maratonów. Choć fakt, że jeden biegła przez 6 godzin.

„Trasa w Lęborku jest jedną z najtrudniejszych w Europie. Podbieg, z górki, podbieg. To właśnie po tym biegu postanowiłam poszukać sobie trenera. Już jako mistrzyni Polski w maratonie weteranów lekkiej atletyki, zwyciężczyni półmaratonu w Murowanej Goślinie i dwukrotna mistrzyni Polski lekarzy.

– Ile razy w tygodniu chce pani biegać? – zapytał mnie profesor.

– Codziennie! Żeby nadrobić czas, w którym nie biegałam.

Przyznałam mu się, że startuję w piątki, soboty i niedziele. I że znają mnie wszyscy konduktorzy w Polsce, bo po biegu pakuję się w pociąg i jadę do następnej miejscowości. Był zszokowany.

Ile zaliczała pani startów miesięcznie?

12. Biegłam w zawodach 3,4 razy w tygodniu.

Powiedziałam profesorowi, że chcę poprawić prędkość. Bo wytrzymałość mam – dzięki sztukom walki”.

Karate, judo, kendo, joga, tai chi. Pani Maria umie się bronić już od przeszło 50 lat.

„Przez 9 lat pracowałam jako lekarz wyjazdowy karetki. W pogotowiu ma się kontakt z ludźmi, nie wiadomo, jak zareagują i niekiedy trzeba kogoś obezwładnić. U nas wszyscy doskonale wiedzieli, co potrafię. I jak były wyjątkowo trudne przypadki, policja prosiła, żeby przysłać mój zespół. Kierowca judoka, sanitariusz – karateka. Bo co, jeżeli napastnik też zna sztuki walki?

Raz miałam taki przypadek. Na Starym Rynku w Poznaniu młody chłopak wybijał ręką szyby we wszystkich sklepach. Cały zakrwawiony, w szale, a ja do niego spokojnie podchodzę i mówię: »Słuchaj, tu jest pełno glin. Uciekamy. Chodź, mam tutaj karetkę, zabiorę cię stąd« Wzięłam go pod ramię i poszedł potulnie jak baranek. »Ale niech pani będzie przy mnie« – poprosił tylko. Wystarczyło, że nie było mnie obok w szpitalu, to zdemolował gabinet.

Co, jeżeli ktoś nie chce już żyć?

Wiozłam jednego człowieka, który był w tak poważnym stanie, że nie widział dla siebie żadnej nadziei. »Ale ja chcę umrzeć!« – krzyczał. Ale to Bóg odwołuje z Ziemi człowieka, lekarz jest po prostu jego sługą – jest po to, żeby leczyć. Wytłumaczyłam to temu panu. I jak już podjeżdżaliśmy pod szpital, obiecał: »„Dobra, ja pani tego kawału nie zrobię«. Słowa dotrzymał. Zmarł, kiedy odjechałam z karetką. Nie zdążyła go przejąć służba medyczna, a ja miałam następne wezwania.

Pani Maria urodziła się w roku wybuchu wojny. Mimo zaledwie kilku lat, zachowała w pamięci traumatyczne wspomnienia.

„Tata przez całą wojnę wysadzał Niemcom pociągi. Pamiętam, jak mamusia kazała nam położyć się w redliny ziemniaków, bo nadlecieli Niemcy i chcieli koniecznie zlikwidować jego oddział. Pamiętam, jak przedzieraliśmy się przez płot, gdy mamusia się o tym dowiedziała. Pamiętam kolorowe race, które miały sprowokować tatę, żeby przyszedł nas ratować. Były tak piękne, że – nie zdając sobie sprawy z zagrożenia – co chwilę podnosiłam łepek.

(…)

Akurat mamusia mnie kąpała, kiedy przyszli. Dali jej 5 minut, bo byłam cała namydlona. Mamusia pozbierała trochę rzeczy, ciocia mnie opłukała, ubrała i wywieźli nas z Ludwinowa do Jarocina. W bydlęcych wagonach”.

Rodzice pani Marii byli nauczycielami. Z wuefu była tak samo dobra, jak ze wszystkich innych przedmiotów.

„Niestety zaczęła się walka z krzyżem i zarządzono, że kościół musi przejąć naukę religii. A lekcje religii wyznaczone zostały… w godzinach wuefu. I z czego tu zrezygnować?”.

Kilkadziesiąt lat później dylemat odszedł w kompletne zapomnienie. Pani Maria wróciła do sportu w związku z wiarą.

„Objawił mi się Pan Jezus i powiedział: »Bądź mi miłością wynagradzającą«. Nie wiedziałam, co robić! Ale w następnym widzeniu sprecyzował, że mam biegać w białych ciuchach, z niebieską parasolką i czerwonymi paznokciami – pamiętając, kto przelał jego krew. To, co robię od dwóch dekad, to bieg wynagradzający”.

***

Pani Maria dba też o tych pozostających na Ziemi. Poznaliśmy się, kiedy akurat zbierała podpisy chcąc wprowadzić w Polsce siedmiogodzinny dzień pracy.

„Przed każdym biegiem jestem półtorej godziny wcześniej, żeby kibice mogli sobie ze mną porozmawiać. I także ich proszę o podpis.

Ludzie boją się podawać PESEL-u, żeby przypadkiem nikt nie wziął na nich pożyczki. A to jest po prostu wymóg, żeby zgłosić inicjatywę ustawodawczą. »A co ja z tego będę miał?« – pyta mnie stanowczo starszy mężczyzna. »Ty nic, ale to dla naszych wnuków«. Mam dziewięcioro wnucząt, dlaczego wszyscy mają wyjeżdżać za granicę?”.

Jako wolontariusz w Kancelarii Sprawiedliwości Społecznej żywotna emerytka spotyka się z biedą, niepospłacanymi kredytami, groźbami eksmisji.

„Z uwagi na bezpłatne przejazdy komunikacją sama jeżdżę do ludzi. Po dokumenty lub z dokumentami. Ten papier zanosimy później na policję, do prokuratury, sądu, czy do MPK. Ludzie mają różne problemy, a nie stać ich na adwokata”.

Taka właśnie jest, cały czas blisko ludzi.

Kęska

Pani Maria jest jednym z bohaterów mojej książki.

***

„zwykliNIEZWYKLI”. Osoby w różnym wieku, z różnych miejscowości, które łączy jedno – codzienność nie przeszkadza im w tym, by myśleć. A za każdym z nas stoi jakaś historia…

*

KSIĄŻKĘ MOŻNA ZAMÓWIĆ na: https://hubertkeska.com/  (z dopiskiem „pani Maria” 5 zł taniej!)

ZOSTAW ODPOWIEDŹ