Jak przetrwać sesję?
Piętrzące się puszki po energetykach, stosy skryptów i depresyjne opisy na facebooku wraz z dołączonymi zdjęciami notatek – dla studenta, to typowe oznaki stycznia. Sesja jak zwykle zaskoczyła. Były plotki, że profesorowie zapomną, że będzie jak z zimą i po prostu nas ominie. Niestety, wiara w cuda już nic nie da – sesja jest smutnym pewnikiem, a terminy egzaminów każdy student ze smutkiem zaznaczył już w swoim kalendarzu. Co zrobić, żeby przetrwać ten szalony czas w miarę bezboleśnie?
Na początku od razu obalę pewien mit i pozbawię niektórych nadziei- nie ma sposobu na obejście samego procesu nauki. Sztuka polega na tym, żeby sztucznie go nie przedłużać i nie zwariować przy okazji.
Terminy egzaminów znane są praktycznie od początku stycznia. Jest więc dużo czasu, żeby rozsądnie sobie tę pracę rozłożyć. Nie bądźcie dla siebie jednak zbyt surowi. Życie byłoby zbyt piękne (i nudne), gdybyśmy wszystko robili ze szwajcarską precyzją. 1-2 tygodnie przed egzaminami w zupełności wystarczą.
Do nauki, tak jak do wypoczynku potrzebna jest odpowiednia atmosfera. W pokoju raczej nie powinien panować chaos. Nie chcecie chyba, żeby podczas czytania kolejnej cegły z tyłu głowy ciągle przeszkadzała wam świadomość brudnych szklanek czy nieświeżej kanapki w torbie. Poza tym, nie warto przerywać nauki, by rzucić się nagle w wir sprzątania. Nie ma sensu tracić skupienia, które i tak pewnie przyszło niełatwo. Niektórym pomaga uspokajająca muzyka w tle. Też jestem zwolenniczką tego sposobu przyswajania wiedzy. Trzeba być jednak ostrożnym w wyborze repertuaru. Z całym szacunkiem do Ozzy’ego Osbourne’a, nie polecam wkuwania przy mocnej gitarze Black Sabbath. Prędzej zaczniecie tańczyć w swoich czterech ścianach i spędzicie miły, acz nieproduktywny dzień. Do skupienia przyda się przede wszystkim spokojny umysł. Poszukajcie w płytotece lirycznych kawałków Leonarda Cohena i odrzućcie na chwilę wszystkie złe myśli, które was trapią (żadnego rozmyślania o byłym chłopaku, niewyrzuconych śmieciach, czy kolejnej imprezie).
Cudownym wynalazkiem są zakreślacze. To świetne rozwiązanie dla wzrokowców. Pomagają one przyporządkować wiedzę, do konkretnej strony i w ten sposób odtwarzać informacje na egzaminie. Niektórym pomaga też podjadanie w czasie nauki. Spokojnie na czas sesji można dać sobie taryfę ulgową (i tak mamy ciężkie życie), dlatego czekoladki, paluszki i ciastka są mile widziane. To sprawi, że nauka zacznie kojarzyć się z czymś przyjemnym.
Wyloguj się. Podczas burzy mózgów nie ma co kusić losu i odpalać facebooka, maila, instagrama i innych pożeraczy czasu. Powiadomienia nie uciekną, a w ważnej sprawie wszyscy znajomi mają twój telefon. Im szybciej uporasz się z materiałem do egzaminu, tym szybciej przyjdzie czas na przyjemności. Każdy chyba, chociaż raz w życiu pluł sobie w brodę, orientując się, że przez „tylko jeden odcinek serialu”, nauka jednej strony zajęła nam całe popołudnie. W końcu okazuje się, że a propos egzaminu więcej informacji jest na naszej facebookowej ścianie niż w głowie.
Niektórzy są wielkimi zwolennikami bibliotek. Mają one rację bytu, kiedy nie nadużywamy tam darmowego wifi. Inaczej nauka zostaje zastąpiona przez te wszystkie „pokusy” z powodu, których uciekliśmy z domu. Znam wielu ludzi, których słynny w Warszawie „buwing” ogranicza się do przerw na papierosa i odświeżania facebooka. Jak się okazuje najciemniej pod latarnią. W bibliotekach jest cicho, spokojnie i książek od groma. Wydaje się, że są to idealne warunki do nauki. Moim zdaniem, miejsce jest tutaj najmniej istotne, a kilkudziesięciominutowa podróż tylko po to, żeby się próbować uczyć w innym miejscu niż dom, mija się z celem. Ale jak to się mówi, złej baletnicy przeszkadza rąbek u spódnicy, więc podstawowy apel, jaki trzeba wystosować to: nie mnóżmy sobie trudności, bo już niedługo ferie.
Katarzyna Mierzejewska