Historia niespełnionego muzyka

davis life4styleCo jest grane, Davis?” to najnowsze dzieło Ethana i Joela Coena traktujące o trudach życia niepokornego artysty, nieprzystającego do ram show-biznesu, ale mimo to, pragnącego w nim zaistnieć. Smutna refleksja, zrównoważona nutką subtelnego żartu tworzą bardzo interesującą mieszankę.

Tytułowy bohater – Llewyn Davis – jest muzykiem folkowym próbującym dać światu o sobie znać. Niestety, specyficzna natura jego muzyki oraz nierzadko odpychający sposób bycia, skutecznie uniemożliwiają mu osiągnięcie sukcesu. W życiu prywatnym też nie wiedzie mu się najlepiej – właśnie dowiaduje się, że jego była już dziewczyna Jean prawdopodobnie zaszła z nim w ciążę, a grono przyjaciół, którzy mogliby go wesprzeć chociażby wolną kanapą na noc, systematycznie się uszczupla. Na domiar złego, gubi kota jednego z nielicznych znajomych będących w stanie bez względu na okoliczności okazać mu życzliwość.

Kariera Davisa już dawno stanęła w miejscu. Ani leciwy manager ani sporadyczne występy w lokalnej spelunce nie są w stanie zmienić sytuacji głównego bohatera. Narastająca frustracja każe Llewynowi wyruszyć w podróż ostatniej szansy, od której powodzenia lub niepowodzenia uzależnia swoje dalsze losy. W jej trakcie napotka m.in. zrzędliwego muzyka jazzowego Rolanda Turnera, doskonale zagranego przez Johna Goodmana.

Film nie jest kolejną wzruszającą historią opowiadającą o realizacji amerykańskiego snu. Przeciwnie, widz od samego początku czuje, iż bohater ma małe szanse zyskać przychylność szerszej publiczności. Niszowy repertuar, minimalistyczne wykonanie oraz niechęć do kompromisów nie wróżą mu światowej sławy. Sam Davis chyba też zdaje sobie z tego sprawę – niby coś robi, aby pchnąć karierę do przodu, ale wszystkie działania podszyte są brakiem wiary w powodzenie. Zresztą, ów brak wiary podziela większość otoczenia muzyka.

Melancholijny wydźwięk podkreśla niespieszne tempo akcji. Muzyczne wstawki są miłe dla ucha (zwłaszcza dla wielbicieli głosu Justina Timberlake’a), postacie ciekawe i różnorodne, a przewijający się przez cały film motyw zagubionego rudego kota stanowi sympatyczny dodatek. Widz z zainteresowaniem śledzi poczynania głównego bohatera, mimo że niektóre z nich budzą pewne zastrzeżenia.

Jeśli czujecie przesyt produkcjami w przesłodzony sposób przedstawiającymi wygładzone biografie gwiazd, a spektakularny happy end nie jest dla was warunkiem koniecznym kinowej produkcji na pewno docenicie ten film. Przygotujcie się jednak na to, iż nie jest to kolejna pozycja „ku pokrzepieniu serc”.

Alicja Borza

ZOSTAW ODPOWIEDŹ