Galopująca Inflacja

Jest taki rodzaj inflacji, przed którym właściwie nie możemy się już bronić. Dopadnie nas wszystkich, i nie pomogą nam nawet wysokooprocentowane lokaty. Pełzający, przyczajony robak, który pożre nas wszystkich. To inflacja…. kultury.

www.travelhyper.com 

Na początku brzmi absurdalnie. Z pozoru kultura nie może podlegać inflacji, kultura to takie imponderabilium, które ciężko porównać do pieniądza. Jednak ta metafora, potraktowana nawet bardzo dosłownie, wydaje się być bliska rzeczywistości. Zacznijmy od początku, czyli od przyczyn.

 

Podstawową przyczyną inflacji jest zbyt duża podaż pieniądza na rynku. Oczywiście to duże uproszczenie, ale dość pomocne. A jak jest z kulturą? Czy jest jej na rynku dużo czy mało? Wyobraźmy sobie taką sytuację: mamy wolny wieczór (już samo to brzmi trochę kosmicznie, prawda?) i chcemy zaczerpnąć ze źródła sztuki. Tylko jak? Jeśli mieszkamy w dużym mieście, wybór będzie ciężki. Opera? A może filharmonia? Koncert? Jazzowy, czy rockowy? Nie, lepszy będzie teatr. Tylko który? Trudny wybór. No dobrze, może lepiej kino. Głośny hit w multipleksie czy raczej film gatunkowy w małym kinie? Galeria sztuki czy muzeum? Czujecie już ból głowy? No dobra, ale mieszkamy na wsi, więc nie mamy takiego wyboru. Więc… włączamy radio. Albo lepiej telewizor. Ale który kanał, jaka audycja? Lepiej będzie pogrzebać w Internecie. Ale… nawet nie spróbuję sobie wyobrazić wszystkich możliwości. Zawsze można poczytać książkę. Byliście ostatnio w księgarni? Na ile tytułów zdołaliście chociaż spojrzeć?

 

A i tak powyższa wyliczanka ma sens przy założeniu, że obcujemy z kulturą z własnego wyboru. Codziennie jesteśmy atakowani sztuką. W reklamie dezodorantu usłyszymy Griega, na tapecie w smartfonie możemy mieć Rembrandta. W co drugim sklepie usłyszymy muzykę, w autobusie zaatakuje nas film (przeważnie w postaci reklamówki na infoscreenie). Fotografia jest tak powszechna, że nawet już jej nie zauważamy. Przecież dobro tak pospolite nie może być wiele warte. W dodatku nasuwa się kolejna analogia do pieniądza, choć tego bardziej archaicznego: monety gorsze wypierały lepsze. Ze sztuką jest tak samo: tania lekka masówka wypiera wielką sztukę z kosztownego kruszcu.

 

Zresztą same przedmioty sztuki upodobniły się do pieniądza. Kiedyś monety wykonane były z konkretnych kruszców. Teraz są papierowe i mają wartość umowną, a i tak większość pieniędzy to pieniądze cyfrowe. Czarny kwadrat na białym tle, posty na 4chan.org, „śmieciowa sztuka” Yoko Ono, popart Warhola, cyfrowe fotografie – ciężko dopatrzyć się tu kosztownego tworzywa i szlifowanego latami rzemiosła (choć to często bardzo konceptualne utwory). A i tak spece od marketingu przy każdym, nawet największym gniocie dopiszą jeden z poniższych przymiotników: wielki, rewolucyjny, niesamowity, pionierski, awangardowy, słynny, poruszający, wspaniały etc itp. itd.. Same superlatywy. Czyli – wcisną nam słabą monetę.

 

No dobra, metafora mniej lub bardziej naciągana, ale obroniona. A jaki jest skutek? Duża inflacja dla konsumenta powoduje szybki wzrost cen, a dla producenta – olbrzymie straty. W rezultacie duża część przedsiębiorstw bankrutuje. I podobnie jest w sztuce – instytucje kultury w większości istnieją tylko dzięki państwowym dotacjom. A i tak pensje są w nich żenujące (w niektórych orkiestrach muzyk po 17 letniej edukacji zarabia niewiele ponad średnią krajową). Prywatne przedsiębiorstwa, czyli  niezależni od państwowych instytucji artyści, przeważnie zmieniają branżę. Na tym wszystkim korzysta wąska grupa malwersantów, czyli celebryci i gwiazdy, które pod pozorem sztuki uprawiają tanią rozrywkę (to naprawdę nie to samo!).

 

Moje porównanie ma kilka nieścisłości, ale to felieton, a nie praca naukowa. Sprowadza się do twierdzenia – sztuki nie da się już zważyć ani zmierzyć z powodu braku kanonów (stała się umowna i cyfrowa), jej nadmiar i zalew powoduje utratę wartości, a gorsza sztuka wypiera lepszą. Więc pytam, nie oczekując odpowiedzi – czym zapłacimy za bogate życie duchowe?

 

Michał Mościcki

ZOSTAW ODPOWIEDŹ