Bilet za 200 funtów do… Hollywood
Gdzie szukasz inspiracji, jeśli chodzi o Twoje produkcje?
Na pewno wpływ na to mają filmy, które oglądam i książki lub pisma, które czytam. Staram się w miarę możliwości nie przekładać własnych doświadczeń życiowych na scenariusze. Bardzo dużo dają mi obserwacje, które non stop czynię. Analizuję zachowania ludzi, zawsze staram się zachować zimną głowę i patrząc na danę sytuację zastanawiam się „co by było gdyby”. Większość pomysłów rodzi się w głowie, i nie jestem w stanie sprecyzować co dokładnie ma na to wpływ, niemniej czasem udaje mi się wydestylować tą jedną, malutką kluczową rzecz, która pcha mnie w ten a nie inny kierunek czy temat.
Na jakim poziomie według Ciebie znajduje się polskie kino?
Bardzo doceniam Pasikowskiego i Smarzowskiego. Ciężko określić poziom polskiego kina, ponieważ nie możemy porównywać go do na przykład amerykańskiego, chociażby ze względu na różnicę w budżetach, o których rozmawialiśmy wcześniej. Tak samo nie można porównywać „Węży” (statuetki przyznawane za najgorsze polskie produkcje filmowe – przyp. red.) do „Złotych Malin”, ponieważ w Stanach Zjednoczonych, mając te 200 milionów dolarów budżetu, stać ich na dobry film, najlepszych aktorów i efekty specjalne – u nas tego nie ma! Przyznawanie „Złotych Malin” ma sens, ponieważ amerykańscy producenci mają nieograniczone możliwości, a sprzeniewierzają to na coś beznadziejnego. W Polsce, ekipa filmowa wkłada bardzo dużo w to, żeby zrobić coś z niczego, bo u nas tych pieniędzy zwyczajnie nie ma. Dlatego takie porównania nie są dobre. Uważam również, że jesteśmy za bardzo hermetyczni i monotematyczni. U nas powstają same wątpliwej jakości pseudo-komedie romantyczne, filmy wojenne na które z reguły brakuje nam budżetu – co świetnie moim zdaniem podsumował Jacek Braciak u Kuby Wojewódzkiego – bądź też dramaty, które wychodzą nam relatywnie dobrze, ale ciągle traktują o tym samym. Boli mnie, że twórcy chcący zaoferować polskiemu widzowi coś świeżego i oryginalnego na tym rynku giną gdzieś między ekranizacjami lektur szkolnych a kinem dla inteligenta. Brakuje nam odwagi by czerpać garściami chociażby z popkultury. W Stanach na topie teraz jest kino superbohaterskie, u nas ciągle tematy wojenne, historyczne bądź nieudolnie-komediowe.
Czym w dzisiejszych czasach zainteresować widza?
Myślę, że podstawą dobrego filmu jest przede wszystkim dobry scenariusz. Każda historia może być opowiedziana w ciekawy sposób, nawet ta najbardziej banalna. Przykładem niech choćby będzie „Artysta” – zdobywca wielu Oscarów. Żyjemy w ciekawych czasach, gdzie wybitnych aktorów jest na pęczki, technika jest szalenie zaawansowane i wręcz cały film można stworzyć w komputerze używając CGI (generowane komputerowo efekty – przyp. red.) tak jak choćby „Avatara”, a dobrych, porywających historii jest jak na lekarstwo. Ciężko we współczesnym kinie o świetny scenariusz, który wbiłby widza w fotel, czegoś co zrobiłoby furorę na miarę „Memento” Christophera Nolana albo „Matrixa” Wachowskich. Jedyne co mi przychodzi do głowy to „Atlas chmur”. Mnie osobiście się bardzo podobał.
Mimo młodego wieku, jesteś już laureatem wielu nagród filmowych. Z którego swojego dzieła jesteś najbardziej dumny?
Wielu to zdecydowanie za wiele powiedziane, bo więcej mam na koncie nominacji niż samych nagród. A najbardziej dumny jestem z filmu „Lucky”, za którego otrzymałem dwie nagrody (najlepsza reżyseria, najlepszy film – przyp. red.) podczas studenckiego konkursu filmowego na BAFTA. Lubię też swoją reklamę, którą zrobiłem na konkurs KODAKA (reklama banku Lloyds i Igrzysk Olimpijskich w Londynie w 2012 r. – przyp. red.) za którą otrzymałem drugą nagrodę w Wielkiej Brytanii. A na najniższym stopniu podium – chyba „Przesłuchanie” bo mijają już cztery lata, a końcowy zwrot akcji ciągle zaskakuje osoby, które widzą ten tytuł po raz pierwszy.
Do tej pory wszystkie Twoje filmy były krótkometrażowe. Teraz przygotowujesz się do produkcji pierwszego, pełnometrażowego filmu „Drake Walker”. Jak Ci idzie?
To projekt, za który zabrałem się kilka ładnych lat temu. Początkowo tytuł nosił nazwę „Facet z ogłoszenia” i miał pojawić się w języku polskim. Później stwierdziłem, że historia, którą staram się przedstawić jest bardziej amerykańska niż polska, bo w stylu Davida Lyncha. Uznałem więc, że poszukam producenta za granicą i przełożę scenariusz na język angielski. Historia opowiada o mężczyźnie o imieniu Luke, który jest rysownikiem i porusza się na wózku inwalidzkim. Pewnego dnia, wyznaje miłość kobiecie, w której jest zakochany. Ona go odrzuca, po czym bohater w akcie desperacji, zamieszcza ogłoszenie, że zamieni się z kimś życiem. Po kilku dniach, w jego domu pojawia się tajemniczy, bogaty i przystojny facet, który twierdzi, że chętnie się tego podejmie. Następnego dnia Luke budzi się w ciele wspomnianego mężczyzny. Wydaje się, że Luke ma teraz wszystko – odzyskaną sprawność, luksusowy samochód i apartament w centrum miasta, jednak okazuje się, że facet z ogłoszenia nie powiedział o sobie wszystkiego… Na światło dzienne zaczynają wychodzić co raz bardziej szokujące fakty i nasz bohater w pewnym momencie zostaje zmuszony do rozwiązania zagadki pewnego morderstwa. Będzie to thriller z silnie zarysowaną zagadką kryminalną i elementami zjawisk nadnaturalnych. Zainteresowanie tekstem jest spore i na razie trwają rozmowy z potencjalnymi producentami z UK i USA.
Obecnie producenci i reżyserzy coraz częściej opierają swoje produkcje jedynie na efektach specjalnych, popisach kaskaderskich i technologii trójwymiarowej. Myślisz, że to dobra droga?
Myślę, że to droga jaką obrali widzowie. Producenci opierają się na danych statystycznych, zatem stąd wynika rodzaj i tematyka produkcji filmowych. Widzowie idą do kina, żeby się rozluźnić i widocznie chcą widzieć te wybuchy, spadające helikoptery i płonące wieżowce. Kino to dla producentów biznes. Jeśli słupki pokazują, że 80% widzów kupiło bilet na „Batmana” a nie „Lincolna”, wtedy z urzędu więcej będzie komercji niż sztuki. Kino jest dla widzów, to widz decyduje co chce oglądać teraz, i jakie tytuły będzie miał do wyboru w przyszłości.
Pamiętasz jakąś kuriozalną sytuację związaną z Twoją karierą?
Jakiś czas temu, zgłosiłem mój film, o którym mówiliśmy wcześniej – „Lucky” – na festiwal „Piękni dwudziestoletni”, który miał mieć miejsce w Kinie Femina. Wcześniej też wysyłałem tam swoje filmy, które zdobywały liczne nominacje na tym festiwalu. W tym roku, przy formularzu zgłoszeniowym, była rubryka na wpisanie nagród, jakie ten film już otrzymał. Wpisałem więc, że otrzymałem za „Lucky’ego” stosowne nagrody, po czym dostałem wiadomość od organizatorów, że film niestety się nie zakwalifikował. Jest to bardzo ciekawe doświadczenie, ponieważ moje wcześniejsze filmy, które w gruncie rzeczy były słabsze przynajmniej od strony technicznej, takie jak „Odludzie” czy „Przesłuchanie”, były na tym festiwalu bardzo pozytywnie odbierane, natomiast „Lucky”, który jest na znacznie wyższym poziomie, nawet się nie zakwalifikował. Natomiast najbardziej kuriozalną sytuacją, która miała miejsce podczas pracy na planie filmowym był pożar samochodu, który wiózł oświetlenie. Z perspektywy czasu wydaje mi się to szalenie zabawne. Wtedy nie było mi do śmiechu. Jak tak teraz myślę, to w ogóle powstanie „Przesłuchania” było kuriozum w czystej postaci. Film powstał za 20 funtów, a całość została przeznaczona na pizzę dla aktorów i ich bilety na londyńskie metro (śmiech).
Jakie jest twoje największe marzenie związane z zawodem reżysera?
Wbrew pozorom nie jest to Oscar. Nagroda za film to rzecz bardzo względna i subiektywna, czego przykładem jest „Grawitacja” – uważam, że ten film jest świetny i zasłużenie wygrał kilka statuetek, ale niektórzy moi koledzy po fachu uważają ten film za tragiczny. Natomiast co jest moim największym marzeniem? Najbardziej na całym świecie chciałbym wyreżyserować film o Jamesie Bondzie – szczególnie z Danielem Craigiem w roli głównej.
Dziękuję Ci serdecznie za rozmowę i życzę samych sukcesów! Trzymam kciuki za „Drake’a Walkera”.
Również życzę wszystkiego najlepszego! Dziękuję uprzejmie! J
Rozmawiała: Joanna Łuszczykiewicz