Jak moi ulubieni autorzy, stali się tymi, przez których jestem smutna.
Uwielbiam czytać, prawie tak samo jak pisać. Od dłuższego czasu, z racji na częsty brak czasu, zamiast 34567 stronicowej książki, skupiałam się na różnego rodzaju blogach. Co z tego wynikło? Sami przeczytajcie.
Trend blogowania przyszedł do nas z zachodnich krajów. W naszym kraju rok tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiąty siódmy, uznaję się za rok rozpoczęcia blogowania. Wtedy też w polskim Internecie zaczęły pojawiać się strony, które były prowadzone na zasadzie dzienników czy pamiętników autorów. Wtedy też, portale internetowe (onet.pl, wp.pl czy Interia), w odpowiedzi na zapotrzebowania internetowych użytkowników, udostępniły odpowiednie narzędzia, które pozwoliły na blogowanie, bez konieczności znajomości obsługi serwerów czy kodowania HTML. Pierwsze blogi nie funkcjonowały jak te, które znamy obecnie. Kierowane były raczej do ograniczonej ilości odbiorców – zazwyczaj do znajomych czy rodziny autorów. Niektóre blogi szybko jednak zyskały na sławie, zyskując przy tym nowych czytelników. Wtedy też taki blog stawał się przestrzenią publiczną, a autor takiego bloga pełnił funkcje opiniotwórcze. Wtedy też trendem stały się blogi tematyczne. Blogerzy podzielili się więc na fachowców w swojej, konkretnej dziedzinie.
Tym sposobem powstały blogi dotyczące konkretnych dyscyplin sportowych, wszelkiego rodzaju rzemiosła, sztuki, rękodzieła, podróży po Polsce, jak i świecie, literatury, komiksu, wydarzeń kulturowych, muzyki i wielu innych. Dzisiejsze blogi to w głównej mierze blogi modowe, urodowe, czy po prostu, lifestylowe. Tak naprawdę blog może być o wszystkim – szydełkowaniu, pieczeniu chleba, sadzeniu kwiatków czy programowaniu – wszystko zależy tylko i wyłącznie od pomysłu i wyobraźni autora. Miejsce w blogosferz znajdzie się dla każdego. Dzisiejsza blogosfera w Polsce, ma się całkiem dobrze. Od długiego już czasu jest nieodłączną i integralną częścią Internetu. Początkowo – prowadzone jedynie przez prawdziwych zajawkowiczów – zapaleńców, z czego większość z nich, było nastolatkami. Dziś natomiast, najbardziej wpływowi blogerzy, na swoich blogowych kontraktach zarabiają bardzo wysokie, pokaźne sumki, sięgające kilkuset tysięcy złotych, za jeden wpis. Obecnie więc, cele wielu blogów są po prostu komercyjne, i czysto zarobkowe. Nic też dziwnego, że blogować chcę (i może) każdy. Pomimo tego, że największe w Polsce, bum na blogi już dawno za nami, a dzisiejsi blogerzy korzystają z wszelkich innych, dostępnych środków komunikacji i wyrazu, jak YouTube, Instagram, Facebook, czy mikroblogowy Twitter, te blogi wciąż funkcjonują i są chętnie czytane.
Sama pamięta, moich kilka, a może kilkanaście, prób pisania bloga. Zaczynałam, nie kończyłam, zabrakło mi wtedy zawzięcia, a może pomysłu (ale czego tu oczekiwać od nastolatki, która chce coś tworzyć, ale nie do końca jeszcze wie jak). Z czasem przerzuciłam się więc na inne formy wyrażania siebie, w których już byłam znacznie bardziej konsekwentna. Blogowy świat jednak wciąż był mi bliski. Gdy się nim zajarałam, pamiętam jak odkrywałam coraz to nowszych twórców, obdarzonych lekkim piórem i charyzmą, przez których zarywałam nocki i nie mogłam się oderwać od laptopa czy smartfona. Wtedy też, poza tymi najpopularniejszymi blogami pokroju, blogów Maffashion (Julii Kuczyńskiej), Jemerced (Jessicki Mercedes Kirschner), Macademian Girl (Tamary Gonzalez-Perea), czy DEYNN (Marity Surmy), odkryłam kilka blogów, które śledzę do dzisiaj. Niektóre z nich, jak „Krótki poradnik jak ogarnąć życie” – o tym jak… ogarnąć życie,, czy „AnetaNIEZając” – stricte podróżniczy, niestety już nie funkcjonują, jak kiedyś. Kilka moich prywatnych perełek – na tamten czas, natomiast ma się dobrze. I funkcjonuje do dziś. Tylko jakby zmienił się mój stosunek do nich. Ale od początku.
Pierwszy z nich to blog Malviny Pe. Autorka przedstawia się w następujący sposób: „Nazywam się Malwina Pająk. Jestem humanistką, człowiekiem, więcej etykiet nie potrzebuję. Myślę. Obserwuję. Słucham. Komentuję. Czasem bawię, choć częściej wsadzam kij w mrowisko. Nie mówię, jak żyć. Mówię, że można inaczej”. Malwinę czytam dobrych kilka lat, wydaje się ona być naprawdę równą babeczką. Jakoś ją lubię – o ile można lubić kogoś, kogo osobiście się nie zna. I chociaż mało typowej prywaty w jej wpisach, to czuję jakbym ją znała prywatnie. Ale to chyba domena „śledzenia” kogoś od kilku lat. Malwina ma swoje zdanie – które czasem zmienia i głośno o tym mówi, ma swoje poglądy, głosi tolerancje i można ją uznać za tą, która serio ma cięty język. Jej wpisy są naprawdę ciekawe. Teraz jednak, autorka wydała swoją pierwszą książkę, pod tytułem „Lukier”. Książki jeszcze nie czytałam, a więc nie będę się kusić o żadne ocenianie. Chodzi mi tylko o fakt, że w opisie od wydawcy czytam:
„Odważna i ekstrawagancka powieść. Julka ma 25 lat, trudne dzieciństwo za sobą, a przed sobą dużo cudzej kokainy, mało pieniędzy i transseksualną przyjaciółkę, z którą czasami sypia. Anka ma 36 lat, karierę, mieszkanie na kredyt w centrum miasta, sporo wina w lodówce i męża, który chyba jej nie kocha. Każda z nich żyje w innej stolicy według innych reguł. Dzień, w którym się spotkają, zmieni wszystko. Albo nic. Dwie bohaterki, dwa różne światy, a w tle Polska wijąca się białą kreską, tętniąca korpożyciem, kolorowa imprezownia, ale też szara ojczyzna bitych żon, zmarnowanych szans i fetoru ciasnych mieszkań. Malwina Pająk nie boi się krzyczeć. Z rozdziału na rozdział zdejmuje kolejne warstwy lukru, by dotrzeć do sedna, w którym tkwi bolesna prawda. Trochę śmieszno, trochę straszno, na pewno bez złudzeń”.
Książka zapowiada się naprawdę ciekawie – co do tego, że Malwina napisała ją w swoim specyficzny stylu, który lubię – nie mam wątpliwości. Co więcej, krytycy bywają bezlitośni, a Malwina zbiera jednak same pozytywne opinie. Między innymi:
„Malwinie Pająk udało się wyjść poza stereotypy i napisać coś prawdziwego o ludziach uwikłanych w późny kapitalizm. Do tego jest odważnie, seksownie, nienormatywnie i po prostu ciekawie. To, co nie wyszło dziesiątkom polskich autorów, w Lukrze w końcu się udało.” – Wojciecha Szota, Kurzojady
„Pełna pasji i gniewu, błyskotliwa językowo i tocząca się w zawrotnym tempie opowieść. O dwóch z pozoru całkiem różnych kobietach, które uświadamiają sobie, że gdzieś między kreską kokainy a karierą w korporacji ich życie straciło sens.” – Piotra Bratkowskiego, w Newsweeku
„Miasto moje, a w nim – pod warstwą warszawkowego lukru – kokaina do upłynnienia, prezentacja do zrobienia ASAP, niewierni mężczyźni, drag queen, kasa, kac gigant i jeszcze większa samotność. I dwie kobiety z różnych światów, które starają się to ogarnąć.” – Katarzyny Wężyk, w Gazecie Wyborczej
I nie ma się co dziwić. Malwina jest po prostu dobra w tym co robi. Książkę na pewno przeczytam. Ale w tym wszystkim, smuci mnie jedno – to, że po jej przeczytaniu zapewne będę jeszcze bardziej smutna. Potwierdzone info. Co do książki – padały stwierdzenia, że to damskie „Ślepnąc od świateł”. Znowu warszawka, znowu niewierność, znowu korposzczury i znowu ciemna strona tego miasta – białe kreski i szemrane kontakty. Wiem, że poza tym, jak czytamy z opisu – Malwina stara się pokazać głębsze tematy, jak, między innymi transseksualizm. I wiem, że pewną prawdę znajdziemy w tej książce – zresztą jak zawsze w tym co Malwina ma do przekazania, ale zastanawiam się… czy Warszawa serio jest taka zła i zniszczona i czemu pisze się tylko o tym?
Jeszcze bardziej smuci mnie to o czym, a raczej w jaki sposób, pisze Piotr.C w swoim „Pokoleniu Ikea”. Ten autor z kolei, mówi o sobie: „Cześć. Jestem Piotr C. Jestem blogerem, pisarzem i opowiadam historie.” Piotr faktycznie opowiada historie – ciekawe historie. Kiedyś należał do mojej absolutnej blogerskiej czołówki. Bo porusza damsko-męskie tematy. A ja takie lubię i takich jestem ciekawa. W związku z czym tego Pana też śledzę xx lat. Kiedyś trafność jego tekstów była dla mnie stuprocentowa! Niejednokrotnie podsyłałam jego wpisy swoim koleżankom, by szybko przeczytali, bo: wow, gość ma racje, bo trafione w sedno, bo skąd on to wszystko wie. Skąd tak dobrze zna psychikę kobiet, bo mężczyzn to wiadomo. Następnie Pan Piotr, jak to wypada w zawodzie blogera, napisał książkę – i to w sumie nie jedną. A opisy jego książek maj się następująco:
„Pokolenie Ikea to opowieść o ludziach, którzy pracują po to, aby spłacać kredyty, rozczarowani rygorystycznym, sprzedanym za namiastki szczęścia życiem. Jak zabawia się w piątkowy wieczór młody gwiazdor warszawskiej palestry? O czym śni Olga, grzeczna dziewczynka z dobrego domu, codziennie wbijająca się w garsonkę? Za czym tęsknią ludzie w szklanych wieżowcach? Co jeszcze można sprzedać? Czy życie trwa przez dwa tygodnie w roku?”.
„W czasach, gdy seks dostajesz szybciej niż hamburgera w fast foodzie. Gdy sukienki są krótsze niż wyrzuty sumienia. Gdzie nie ma niczego na stałe. Gdzie nikt nie mówi: kocham cię na zawsze. On ma 30 lat. Życie mija mu na piciu piwa i graniu na konsoli. Pragnie kobiety, ale zamiast niej ma prawą rękę i darmowe serwisy porno. Do tego pracę, której nie lubi i uczucie, że zawiódł wszystkich. Ona ma 30 lat. Jest samodzielna i piękna. Odnosi sukcesy zawodowe, ale według jej matki poniosła życiową klęskę, bo nie ma męża i dziecka. Nie chce już tłumaczyć, dlaczego jest sama. Urodzili się tego samego dnia. Mieszkają na tym samym osiedlu. Nigdy się nie poznali. To opowieść o miłości w czasach Tindera, Instagrama i Facebooka. Tragikomedia o szukaniu spełnienia w sieci, na ulicy i w klubie. Niepokojąca i drażniąca do bólu diagnoza współczesnych relacji. Dotknij. Przeczytaj. Oceń.”
„Prowokacyjna, pełna czarnego humoru, obrazoburcza kontynuacja bestsellerowej powieści Piotra C. „Pokolenie Ikea”, która – drukowana fragmentami w Angorze – wywołała wśród czytelników szereg skrajnych reakcji – od zachwytu po obrzydzenie. Ostry romans biurowy tylko dla dorosłych? Autobiografia? Powieść o marzeniach lemingów, życiu w korporacji i tęsknocie za anarchią? Satyra na społeczeństwo skupione na konsumpcji? Instruktaż dla mężczyzn, którzy nie rozumieją kobiet?”
Pamiętam jak w pewne wakacje, jadąc na szalony, ekipowy urlop do Grecji, pochłaniałam, na zmianę z przyjaciółką, wszystkie części. Gdy już byliśmy na miejscu, a ja nie zdążyłam doczytać jednej z książek, dajcie wiarę, że zamiast szaleć na plaży z butelką wina – chciałam tylko dokończyć książkę Piotra! No i zrobiłam to!
Niedawno Piotr stworzył darmowego e-booka o wymownym tytule: „Związki – instrukcja obsługi”. E-booka, oczywiście przeczytałam. Co też zainspirowało mnie do napisania tego felietonu. Bo po przeczytaniu zrobiło mi się… wyjątkowo przykro! I postanowiłam dojść do tego – dlaczego? Odpowiedź chyba już znam… Wyżej wymienione przykłady, czy ostatnie wpisy Pokolenia, o wymownych tytułach, doprowadziły mnie do odpowiedzi: „Mężczyźni zawsze woleli młodsze”, „Dlaczego nie powinieneś wysyłać zdjęcia swojego penisa kobiecie, której nie znasz”, „Dlaczego kobiety wolą dupków”, „Jak złowić frajera”, „Dlaczego mężczyźni nie chcą już kobiet. I ich właściwie nie lubią”, „Dlaczego on mnie zdradził? Dlaczego ona mnie zdradziła?” czy „Dlaczego ludzie w związku jadą po obie jak wściekłe psy?”.
Hmmm… No i podsumowując to wszystko, mówiąc bardzo ogólnie, wychodzi na to, że wszyscy pochłonięci warszawką, gonią za hajsem, pracują korpo, są z tego powodu bardzo nieszczęśliwi. Po godzinach są samotni, więc piją na baletach, albo ćpają, by dostarczyć sobie wrażeń. Mężczyźni patrzą tylko na wygląd, wysyłają swoje penisy, w zamian za zdjęcie cycków. Kobieta po 30-stce jest towarem zbędnym, bezużytecznym i niezauważalnym. Laki sypiają z kim popadnie – bo wolność, a faceci to wykorzystują, bo już nawet nie muszą się starać, bo by dostać seks, wystarczy wyjść do zepsutego klubu. Wszyscy są zepsuci, tak samo jak miasto w którym żyją. Nie istnieją dobre, udane związki, a gdy tak się wydaje to, masz racje – tak tylko się wydaje, bo każdy każdego zdradza. Wartości szuka się na Tinderze, bo każdy partner po kilku latach jest nudny, zresztą i tak nie będzie na zawsze, bo przecież nic nie jest na zawsze. Świat opanowało porno, hajs i Internet. Nie ma prawdziwych relacji, nie ma uczuć, wszystko się zużywa – Ty też.
… Czy ja powiedziałam o smutku? Błąd, czytając takie rzeczy powinnam powiedzieć o depresji. Bo jeżeli życie jest takie, jak opisują je niektórzy blogerzy, to ja takiego życia nie chcę. Zaczynam się zastanawiać – czy faktycznie tak jest, czy to nasza rzeczywistość? Czy to na potrzeby kontrowersji i dobrego sprzedania artykułu? Nie wiem. Ale wiem, że nie jestem odosobniona w swojej teorii smutku. Ostatnio na damskim wieczorze, przy dużej ilości czerwonego wina, poruszyłam ten temat z przyjaciółką. Okazuję się, że ona czuje to dokładnie tak samo jak ja!
Jednak mimo wszystko bardzo szanuje wyżej wymienionych blogerów, i pomimo mojego wewnętrznego smutku, pewnie dalej będę do nich zaglądać.