„Zepsute miasto Kocham Cię mocno. Inni to nazwą toksyczną miłością”. Warszawska, klubowa rozkminka
Warszawa to dosyć specyficzne miasto, pod wieloma względami. Z moich rozmów i obserwacji wynika, że albo się ją kocha albo nienawidzi. Jedni szybko przyjeżdżają tu z nadzieją na lepsze życie – i tak samo szybki uciekają. Drudzy, którzy mają więcej szczęścia – zaznają tego, lepszego życia, cokolwiek ono oznacza. Specyfikę tego miasta dobrze widać w nocnych klubach. Można tu zaobserwować naprawdę wiele. I tak samo mocno się zdziwić.
Klub to miejsce dobre do szaleństwa w gronie znajomych, lub… nieznajomych. Poznania nowych ludzi – tych na wieloletnie przyjaźnie, bądź na miłość do końca życia – chyba nie bardzo. Aczkolwiek tych do kieliszka – czemu nie. Jak byłam młodsza bywałam tam znacznie częściej. Przede wszystkim, miałam na to czas i… ochotę. Teraz? Nie mam ani jednego, ani drugiego. Nie mam także siły na takie miejsca – przytłaczające mnie tłumy… pijane tłumy. Unosząca się woń alkoholu, dymu papierosowego i przypadkowych pocałunków, już nie robią na mnie wrażenia. Zdecydowanie więcej funu sprawiają mi domówki, w bardzo ograniczonym gronie, moich dobrych znajomych, z którymi bawię się najlepiej. W klubach więc bywam sporadycznie. Natomiast – gdy już bywam, poza potrzebą wytańczenia się na następnych kilka miesięcy, odczuwam ogromną potrzebę przyglądaniu się, temu co dzieję, się wokół mnie. Pod tym względem kluby są dla mnie absolutnie fascynujące. A kluby Warszawskie okazały się być fascynujące jeszcze bardziej. Zastanawiające kiedyś było dla mnie, dlaczego tak wiele rapsów, prawi o nieciekawym i płytkim zachowaniu ludzi w clubach. Już wiem. Dlatego dziś dzielę się, trochę przerażającym, nocnym życiem stolicy.
„Yo, jak telefon dzwoni w piątek
To nikt się nie pyta co tam,
Tylko gdzie dziś robimy goudę.
Albo gdzie się wpie*dalamy na befora.
Tu do ziomka można wpaść (Cho na metro) …
Zaczynamy balet lepszy niż Czajkowski.
W miasto stołeczne wlatujemy dziś jak Hawking.
I na pewno pogadamy, tu nie ma tematu tabu ale są inne tematy
Ode mnie same wariaty, obcinają nas panny te fajne i szlaufy …
Leci BPS, nie obowiązują nas przepisy BHP
Albo żyjesz albo nie
Albo idziesz sam, albo ktoś cię niesie
I to tak już wygląda w balecie”.
Przychodzi wyczekiwany przez wszystkich „piątek, piąteczek, piątunio”, i większość młodego pokolenia uderza na kluby. Spodziewać więc, możemy się strasznych tłumów. Każdy przed wyjściem, na tak zwany clubing, lubi zrobić sobie zaprawę w postaci bifore. Imprezy przed imprezą. Po co? No wiadomo, żeby nie iść do klubu na sucho – na trzeźwo. Podczas, gdy wszyscy inni będą wstawieni. Po to, żeby poczuć się luźniej, od razu móc ruszać na parkiet, w poszukiwaniu nowych znajomości i przygód. No i może też po to, by oszczędzić – w końcu taniej wyjdzie kupione 0,5 na dwóch, zrobione na szybko przed klubem, niż jeden drink w klubie, w cenie całej sklepowej butelki. Po alkoholu w ludziach pękają pewne hamulce, w związku z czym zachowujemy się dużo swobodniej. Nie mamy oporów co do tego, by w sposób niewymuszony, czasem nietaktowny, zagadywać do obcych nam osób. Tego właśnie bardzo nie lubię. Nie tylko w clubach w Warszawie, ale wszędzie. Słabe teksty pijanych facetów, którzy nie ogarniają, że nie każda dziewczyna wpadała do klubu, by poznawać nowych ludzi i nie każda chce by jej stawiać darmowe drinki. Niektórzy serio idą do klubu, by potańczyć w gronie znajomych. Z tym zjawiskiem do czynienia mamy oczywiście wszędzie, nieważne czy jesteśmy w Warszawie czy Węgierskiej Górce. Natomiast, co najbardziej uderza w Warszawie to ilość obcokrajowców… Taka ilość, która zdecydowanie mnie przytłoczyła. Wiem już gdzie wieczorami podziewają się wszyscy ci, którzy znaleźli się u nas na wymianie, Erasmusach i innych i… to nie jest fajne. Wiem, że po alkoholu zdolności lingwistyczne wchodzą na wyższy level (często nawet nie zdajemy sobie sprawy z tego, że znamy takie słownictwo). Aczkolwiek mówienie kolejnemu obco wyglądającemu i obco brzmiącemu facetowi, że nie, nie chcesz drinka, i nie, nie zatańczysz, bywa męczące.
Niestety zachowanie facetów, determinowane jest tym, na co pozwalają sobie dziewczyny w klubach. A pozwalają sobie na, zdecydowanie zbyt wiele. Począwszy od słabych gadek, poprzez chamskie podrywy, nie na miejscu. Aż do niechcianych dotyków. Co więcej, byłam świadkiem, a może nawet w środku zdarzenia gdy jedna z imprezowiczek, dawała rady innym. Jak zdobyć jak największą ilość darowych drinków, co tej nocy zdecydowanie było jej priorytetem. Padły wtedy słowa takie jak: „łap kontakt wzrokowy z tymi, którzy wydają się zainteresowani, lub wyglądają na frajerów. Kiedy postawią drinki, chwilę pogadamy i spadamy, wiesz o co chodzi”. Tak… absolwentki dyskotek zdecydowanie bardzo lubią darmowe drinki. Kosztem sztucznych flirtów, uśmiechów, i nie chcę wiedzieć czego jeszcze. Aczkolwiek ten damski przewodnik po klubowej dżungli Warszawy – jak powiedział, tak zrobił. I tym sposobem widziałam ją z jakimiś 10 obcymi typami, którzy faktycznie, mniej, lub bardziej wyglądali na zainteresowanych, lub zainteresowanyh frajerów. Czy ona to nazywa dobrą zabawą? Wychodzi na to, że tak. Kiedy ja serio wole wydać 4 dychy na przeciętnego drinka, niż na siłę uśmiechać się, gadać a przez resztę nocy uciekać i ukrywać się po zakamarkach klubu, w poszukiwaniu kolejnych ofiar, z grubym portfelem. Koniecznie obcokrajowców – a najlepiej Szwedów, bo idąc tokiem myślenia naszej głównej bohaterki: „Polacy, to cebula. Nie mają własnych aut, mieszkań, wszystko w kredyt. Do tego, nawet gdy są dziani, to są skąpi. Nie ma sensu szukać w klubie, i w ogóle, Polaka. A już na pewno nie młodszego od ciebie, bo co taki może ci dać?!”. Oczywiście, jak tłumaczyła, to podejście nie tyczy się tylko nocnego prawa przetrwania w klubie, ale także, a może przede wszystkim, życia. Jak też twierdzi „nie chcę niczego w sobie zmieniać, bo jest idealna, ale na wszelki wypadek zwiążę się z chirurgiem plastycznym”. What’s she fucking up? Inna z kolei, nie mogła zrozumieć, jakim cudem została odrzucona przez kogoś w klubie, przecież „może przebierać w facetach, z najwyższej Warszawskiej ligi, jak w skarpetkach w swojej garderobie”. Takich jednostek, tej nocy, której postanowiłam wyjść potańczyć, poznałam i posłuchałam, znacznie więcej… Z mojej obserwacji facetów natomiast, wyniknęło, że gdy dostają kosza od jednej laski – automatycznie idą do innej – serio, potrzebują na to mniej, niż pięciu minut. I, że pod koniec imprezy, strasznie desperacko szukają, jakiejkolwiek typiary, „którą zawiną na chatę”, i co gorsza – znajdują je.
Z klubu, nazwy nie podam, choć gorąco chciałabym nie polecić, wróciłam bez mojej ulubionej ramoneski – bo w momencie, w którym próbowałam uwolnić się od jakiś obcokrajowców, ktoś zdążył mi ją ukraść. Facepalm milion. Jak się potem dowiedziałam, to normalka, bo jak stwierdziła pani w jednej z czterech szatni – „tu jest tyle narodów… a oni lubią przykleić sobie coś do ręki. Proszę się zgłosić w poniedziałek do biura rzeczy znalezionych, może ktoś odda. Choć nie liczyłabym na to”. Sad but true. Ramoneski oczywiście nie odzyskałam, a do clubu próbowałam się dobić telefonicznie od poniedziałku, do czwartku – zanim, ktoś łaskawie udzielił mi odpowiedzi. Dowiedziałam się wtedy, że jest milion skórzanych kurtek, zostawionych w weekendowe noce, ale mojej nie. I nie ma najmniejszej szansy na jej odzyskanie. Dzięki.
Oczywiście nie spodziewałam się niczego zaskakująco pozytywnego w warszawskich klubach i życiu nocnym stolicy, aczkolwiek to co zobaczyłam i usłyszałam, na dobre zniechęciło mnie do takich wypadów. Nie ma się zresztą co dziwić. Moja noc zamieniła się w ucieczkę przed natrętnymi typami, męczarnie z obcokrajowcami i szok oraz niedowierzanie, nad zachowaniem pewnych absolwentek dyskotek. Wróciłam, w plecy o jakieś 400 złotych, wymęczona i zażenowana, jak nigdy przedtem. Albo trafiłam na zły klub, albo złe towarzystwo. Ale na pewno, niestety, uświadomiłam sobie, że blogi Pokolenie Ikea, czy Malvina Pe, o damsko-męskich relacjach, z życia Warszawy, to nie naciągana fikcja. A rzeczywistość. I to zasmuciło mnie najbardziej. Pozostanę więc na wypadach do klubów, tylko w celu koncertów, i wyłącznie ze sprawdzoną ekipą znajomych, z którymi będę mogła potańczyć i wrócić wychillowana, z uśmiechem na twarzy, bez przypału. Aaa, i raczej będę unikać tych Warszawskich klubów. Sokół miał racje nawijając o tym mieście. „Zepsute miasto snów znów wita, wódka dla wielu jest tu jak biovita… Zepsute miasto.. niepokornych ludzi dom”.