Hipnoza w Teatrze Ludowym

 

 

Ostatnio było trochę o teatrze alternatywnym, dzisiaj na celowniku Teatr Ludowy w Krakowie oraz spektakl muzyczny „Zahipnotyzuj mnie – Piosenki Zygmunta Koniecznego”. To inscenizacja, która znajdzie swoje miejsce w sercu każdego miłośnika twórczości Zygmunta Koniecznego, a także zakochanego w malarstwie. Dowiecie się, że można zostać zahipnotyzowanym nawet bez czarodziejskiego wahadełka

 

"Zahipnotyzuj - piosenki Zygmunta Koniecznego"/
Fot. Michał Ramus

 

Dylemat pierwszy: Czy warto wejść drugi raz do tej samej rzeki?

 

Mówią, że nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki. Kilka lat temu po obejrzeniu jednego ze spektakli w Teatrze Ludowym, postanowiłam nigdy więcej tam nie wracać. Jednak pewnego niedzielnego wieczora zaryzykowałam i pozwoliłam mu się zrehabilitować. Stało się to wskutek romansu tego teatru z Zygmuntem Koniecznym, twórcą, który jest bardzo bliski mojemu sercu i którego jak dotąd nie mogłam posłuchać poza domowym zaciszem i kilkoma kameralnymi koncertami. Nie wiem, czy hipnoza może być jednym z narzędzi teatru, ale tej niedzieli zostałam zahipnotyzowana i wiecie co? Nie żałuję.

 

https://www.instagram.com/p/BirgU0khuZI/?taken-by=teatrludowy

 

Dylemat drugi: Spóźnić się czy być na czas?

 

Kiedy pisałam o Teatrze Mumerus,

(http://bit.ly/TeatrBezKijaWTylku),

chwaliłam swobodę bycia sobą, domową atmosferę oraz brak jakiegokolwiek „wypadałoby”. Teraz wsiadam do tramwaju tylko po to, żeby w hucie czekać godzinę, bo zawsze mogę utknąć w korku, a przecież wypada być przynajmniej kwadrans wcześniej. Ci, którzy mnie trochę znają wiedzą, że od dziecka jestem uczulona na słowo „wypada”, tak bardzo, jak na „musisz” oraz „przeczytaj sobie w regulaminie”. Hipokryzja? Przypuszczam, że już wtedy byłam pod działaniem owej hipnozy, bo po prostu nie byłam sobą.

 

Dylemat trzeci: Czy pożyczyć nieznajomej krzesło?

 

Okazało się, że drzwi teatru są zamknięte. Na szczęście urocza Pani bileterka skierowała mnie prosto do kawiarni, która jest rajem dla każdego pracoholika. Hamak wynagrodził mi te pół godziny. A to dopiero początek. Podekscytowana siedzę przed wejściem do sali. Jakaś nieznajoma pyta, czy może pożyczyć ode mnie krzesło. Zgodziłam się i to nie dlatego, że krzesło było własnością Teatru Ludowego. Uwielbiam tę aurę przed spektaklem. Te pozorne konwenanse oraz używanie ukulturalnionego języka, który jest zarezerwowany tylko dla tych okoliczności. „Czy byłaby Pani łaskawa odstąpić mi to krzesło”, „Czy nie będzie Pani miała mi za złe, jeśli się przysiądę”. Moim faworytem jest zdecydowanie sytuacja, kiedy ktoś wykupi sobie miejsce na widowni, ale jeszcze zapyta, „Czy to miejsce obok Pani jest wolne” Kocham to poczucie jedności w widzach zarówno przed, jak i po spektaklu. Jest to coś, czego nie da się opisać. Rozmawiasz swobodnie z sześćdziesięciolatką o pogodzie, wartościach, poczuciu estetyki i w tym momencie nie ma między wami żadnego „młoda jesteś i życia nie znasz” ani „ty żyłaś w innych czasach”. Każda kobieta jest damą, a mężczyzna kawalerem bez względu na wiek.

 

"Zahipnotyzuj mnie - piosenki Zygmunta Koniecznego"/
Fot. Michał Ramus

 

Dylemat czwarty: Czy piosenki Koniecznego można śpiewać pod prysznicem?

 

Poczułam się jakoś swojsko. W pierwszych minutach spektaklu jedna z aktorek, nie wychodząc z postaci, stanęła przed publicznością w koszuli nocnej i całkowicie prywatnie zaczyna przedstawiać zespół muzyczny, który w tak wielu inscenizacjach jest prawie niewidzialny. Nie mogło się tak jednak zdarzyć w przypadku tego przedsięwzięcia, gdzie głównym tworzywem jest właśnie muzyka Zygmunta Koniecznego. Natychmiast rozpoznałam większość muzyków Piwnicy Pod Baranami, nieocenionego Konrada Mastyło (fortepian), Tomasza Górę (skrzypce), Michała Braszaka (kontrabas), Krzysztofa Oczkowskiego (gitara) oraz Michała Peikera (perkusja).

 

"Konrad Mastyło"/
Fot. Michał Ramus

 

Już po chwili wiedziałam, że czeka mnie prawdziwa uczta ducha. Pierwsze dźwięki utworu „Groszki i róże” wykonane z delikatnością przez dziewczęce trio, sprawiły, że cała niepewność nieodłącznie związana z drugą szansą zniknęła. Ciekawa interpretacja sprawiła, że nawet te lekkie niedociągnięcia impostacyjne nie zaburzyły mojego odbioru. Przeciwnie stwierdziłam, że mogły być zastosowane celowo, aby nadać tej sytuacji scenicznej dodatkowej naturalności. Miałam okazję usłyszeć Koniecznego w zupełnie innym wydaniu. Wskrzeszono piosenki, które dotąd były zamknięte dla dość specyficznej grupy odbiorców. Tutaj widzimy wiejskie kobiety, które śpiewają „Groszki i róże” podczas pieczenia chleba i umilają sobie tym czas. Do każdego utworu Małgorzata Bogajewska dopasowała sytuację sceniczną, która sprawiła, że piosenki otrzymały nowe życie. Przestały być estradowymi reliktami, niedostępnymi dla zwykłego „zjadacza chleba” i stały się naszą naturalną historią, codzienną czynnością. Zaczęły towarzyszyć nam oraz opisywać nasze życie.

 

"Zahipnotyzuj mnie - piosenki Zygmunta Koniecznego"/
Fot. Michał Ramus

 

Dylemat piąty: Czy to musical, czy może teatr plastyczny?

 

Bogajewska na scenie zestawiła ze sobą dzieła muzyczne z ich plastycznymi dopełnieniami. Kiedy wreszcie moja uwaga ze zmysłu słuchu przeniosła się na wzrok, dostrzegłam, że aktorzy kreują obrazy ze słynnych dzieł, na przykład „Lekcja Tańca” Edgara Degasa, które było tłem do „Grande Valse Brillante”, a sama Barbara Szałapak wykonująca ten utwór, wcieliła się w „Pomarańczarkę” Aleksandra Gierymskiego.

 

Fot. Michał Ramus

 

Nie została zachowana żadna kolejność utworów. Każde stanowiły indywidualną historię, a przejście do kolejnego wątku było bardzo płynne i naturalne. Nie umiem odpowiedzieć na pytanie, dlaczego reżyserka zastosowała taki dobór obrazu do piosenki, ale muszę przyznać, że pobudziło to moją wyobraźnię i zostałam zahipnotyzowana. Te przejścia wydawała mi się tak tożsame z moją wyobraźnią, że po chwili nie byłam pewna, czy to jeszcze realizacja jej ciągu skojarzeń, czy ja sama tworzę sensy i skojarzenia. Widziałam między innymi „Martwą naturę” Caravaggia, „Macierzyństwo” Stanisława Wyspiańskiego, „Rozpłatanym Wołem” Rembrandta. Gdzieś między czasie Konrad Mastyło odskoczył od fortepianu, aby zabić wyimaginowaną muchę, która zleciała się do mięsa – pojawiającego się w scenie drugiej. Przenikanie się teatru plastycznego z musicalowymi wykonaniami moich ukochanych utworów, sprawiły, że całkowicie zatraciłam się w spektaklu.

"Zahipnotyzuj mnie - piosenki Zygmunta Koniecznego"/
Fot. Michał Ramus

 

Dylemat szósty: Który utwór najbardziej mi się podobał?

 

W tym miejscu nie mogę nie wyróżnić Weroniki Kowalskiej, która w „Zahipnotyzuj. Piosenki Zygmunta Koniecznego” wykonała bardzo wymagające wokalnie: „Karuzelę z Madonnami” oraz „Żywą Wodę”. O jej niezwykłym talencie mogliśmy się już przekonać w wielokrotnie nagradzanym „Do DNA”, ale tego niedzielnego wieczora aktorka przeszła samą siebie.

 

"Zahipnotyzuj mnie - piosenki Zygmunta Koniecznego"/
Fot. Michał Ramus

 

Inspiracją do stworzenia scenicznej sytuacji „Żywej Wody” był obraz „Kolejka trwa” Andrzeja Wróblewskiego. Każdy z bohaterów opowiadał swoją historię i czekał w kolejce do szamana lub innego lekarza duszy. Natomiast jeżeli chodzi o „Karuzeli z Madonnami”, to przyznaję, że nie jestem do końca pewna, jakie były intencje reżyserki. Wyłączyłam wszystkie swoje zmysły i skupiłam się tylko na postaci kreowanej przez Kowalską. W zasadzie denerwowałam się razem z nią. Odtwórczyni ustawiła się w rogu sceny. Miała na sobie strój z elementami góralskimi, a całe jej ciało imitowało jazdę konną. W pewnym momencie zaczęła śpiewać głosem, imitującym styl góralski. W swoją kreację weszła całkowicie, a obraz jazdy konnej, który stworzyła w swojej wyobraźni poprzez doskonałą pracę jej ciała oraz oddechu stał się dla mnie namacalny. Na szczególne uznanie zasługuje również wykonanie utworów „Oczy tej małej” oraz „Kołysanka”. Jednak muszę przyznać, że mam spory problem z wyróżnieniem kilku utworów, gdyż każdy był dla mnie fenomenalny. W tym miejscu nie sposób nie wspomnieć o świetnej scenografii i kostiumach w wykonaniu Barbary Ferlak. To one pozwoliły aktorom upodobnić się do bohaterów dzieł plastycznych. Moja hipnoza nie dokonałaby się całkowicie bez nastroju, wykreowanego poprzez doskonałą grę świateł oraz wizualizację, czyli dzieło Dawida Kozłowskiego.

 

"Zahipnotyzuj mnie - piosenki Zygmunta Koniecznego"/
Fot. Michał Ramus

 

Dylemat siódmy: Czy to już koniec?

 

Minęły dwie godziny. Wstaliśmy i śpiewamy „Grajmy Panu na harfie”. Nie mogę uwierzyć, że to już koniec. Wyjście z hipnozy okazało się dla mnie wyzwaniem, któremu do dziś nie podołałam. Wprowadzano mnie do niezwykłego świata, a teraz miałam tak po prostu wyjść, iść do toalety, złapać tramwaj i do domu. Myślę, że wiele osób siedzących wówczas na publiczności miało ten sam problem. Próbowaliśmy jeszcze bić brawo, aby odsunąć ten moment, ale w końcu przyszedł czas, żeby opuścić tę cudowną przestrzeń, którą tworzyliśmy razem z artystami.

 

"Zahipnotyzuj mnie - piosenki Zygmunta Koniecznego"/
Fot. Michał Ramus

Dylemat ósmy: Co jeśli sparzymy się po raz kolejny?

 

Ilość łez wzruszenia, które przelały się tego wieczora, sprawiły, że postanowiłam napisać ten tekst. Czasem warto komuś dać drugą szansę, bo przecież mógł mieć gorszy okres. Tym bardziej, że tak naprawdę niczego nie tracimy. Najwyżej utwierdzimy się w swoim przekonaniu. Spróbujcie wrócić choćby do jednej rzeczy, w której kiedyś zmoczyliście swoje stop i się sparzyliście. Jeśli coś się zmieniło to macie powód, aby wejść do pozostałych rzek po kilka razy. Nie ma czego się bać, zawsze można wziąć ze sobą kalosze.

 

Klaudia Oleksińska

1 KOMENTARZ

ZOSTAW ODPOWIEDŹ