Wolontariat, który odmienił moje życie
Brak ciepłej wody, wygodnego łóżka, można powiedzieć „brud, smród i ubóstwo”. W takich warunkach 20 letnia warszawianka spędziła prawie 7 tygodni wakacji. Może brzmi to jak najgorszy koszmar, ale dla niej wyjazd do Indii był marzeniem od dłuższego czasu. Udział w wolontariacie na drugim końcu świata nauczył ją cieszyć się życiem, był lekcją pokory, możliwością pomocy innym oraz okazją do poznania wspaniałych ludzi. O tym, jak wygląda praca wolontariusza oraz codzienne życie w Indiach, z perspektywy Europejki opowiedziała mi Agnieszka Sochoń.
Marlena Skrzypczyńska: Jak narodził się pomysł wyjazdu na wolontariat? To był twój pierwszy raz, prawda?
Agnieszka Sochoń: Tak, to był mój pierwszy raz! Pomysł wyjazdu na wolontariat narodził się już rok temu, kiedy przystąpiłam do organizacji Aiesec, która takie wyjazdy organizuje. Ale mówiąc zupełnie szczerze podjęłam decyzje o wyjeździe dopiero po rozmowie z jedną z wolontariuszek z Indonezji. Przyjechała do Polski na projekt, w którym uczestniczyłam. Opowiadała mi o tym, jak wygląda jej kraj, o swoich przeżyciach, o tym jak sama zdecydowała się w tak młodym wieku – miała zaledwie 18 lat – wyjechać w tak daleką podroż, do zupełnie obcego kraju.
W jaki sposób znalazłaś się w Indiach? Był to celowy wybór czy zupełny przypadek?
Musisz wiedzieć, że aby wyjechać na taki wolontariat niezbędne jest, aby skontaktować się z komitetem Aiesec np. na swojej uczelni i dostać dostęp do bazy danych projektów. Będąc członkiem Aisec ma się dostęp do bazy przez całą dobę, siedem dni w tygodniu. Zbiór projektów jest ogromny można znaleźć przeróżne propozycje prawie we wszystkich większych miastach na całym świecie. Od wolontariatu zajmującego się opieką nad zwierzętami w Ghanie, po prace z dziećmi w przedszkolach w Rio! Mnie najbardziej interesowała praca z dziećmi. Na początku myślałam o Indonezji, tyle słyszałam o tym kraju i miałam już stamtąd kilku znajomych. Niestety nie pasowały mi terminy projektów. Chciałam znaleźć taki projekt, by móc wyjechać w okolicy 1 lipca i wrócić mniej więcej w połowie sierpnia, ponieważ miałam inne zobowiązania. Taki projekt znalazłam właśnie w Indiach i spontanicznie zaaplikowałam na niego. 25 dni później siedziałam w samolocie do Bangalore, na południu Indii.
Twoje pierwsze wrażenia po wylądowaniu?
Moje pierwsze wrażenie z pobytu, no cóż… tak naprawdę nie wiedziałam czego się spodziewać. Wiedziałam jedynie, że Indie nie są tak rozwinięte jak kraje europejskie, ale niestety szok kulturowy mnie nie ominął. Pierwsze co mnie uderzyło to szaleni kierowcy na ulicach. Jeśli myślisz, ze Polacy jeżdżą jak wariaci i są agresywni za kółkiem, to się grubo mylisz (śmiech). Wszyscy cały czas trąbią nawet jeśli są na prostej drodze, gdzie nie ma innych samochodów. Na jezdni nie istnieje coś takiego jak pasy. Każdy prowadzi jak chce, nie zaprzątając sobie głowy przechodniami, przeciskając się miedzy świętymi krowami oraz wiecznie przestraszonymi bezdomnymi psami. Do tego wszędzie przeszywają cię wzrokiem ludzie, obserwują cię tylko dlatego, że masz jasną karnację.
Po dwóch godzinach od przylotu znaleźliśmy się razem z innym wolontariuszem w naszym domu. Cienkie materace, niezamykające się drzwi do łazienki, wiecznie zimna woda, dziury w ziemi zamiast toalet, karaluchy i pająki. A do tego ten smród i śmieci… Wszędzie! Dosłownie wszędzie! Patrzyłam na to wszystko po 18-godzinnym locie z Warszawy i nie mogłam uwierzyć, że dobrowolnie zdecydowałam się na coś takiego i że spędzę tu kolejne 6,5 tygodnia. Obudziłam się następnego dnia dopiero o 12, ale kiedy zaczęłam prace wszystkie wątpliwości zniknęły jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Przestała czuć obrzydzenie i dzięki temu odkryłam czar Indii!
Czym zajmowałaś się w ramach wolontariatu?
Moja praca była niesamowita. Wyglądała kompletnie inaczej niż ta, którą organizowałam w Polsce. Tutaj bardzo dbamy o wolontariuszy, którzy do nas przyjeżdżają. Dbamy o nich prawie jak o własne dzieci, zapewniając najlepsze możliwe warunki, płacąc za wyżywienie i zakwaterowanie. Tam za mieszkanie, jedzenie i transport do pracy musiałam zapłacić sama. W Indiach najważniejsze było to jak i gdzie będziemy pracować. Nie dziwi mnie to, gdyż jest tam naprawdę dużo do roboty. Mój projekt nazywał się „Your thoughts against society” i w opisie polegał na pracy z dziećmi od 6 do 14 roku życia. Był to projekt organizowany nie tyle przez Aiesec, co przez organizację z która Aiesec współpracuje- Farzz.
Pierwszego dnia mojej pracy organizatorzy naszego projektu zawieźli nas do szkoły i powiedzieli, parafrazując, mniej więcej tak: – Nauczcie ich tego, co sami wiecie. I tak zaczęła się moja praca w szkole. Stałam przy tablicy i uczyłam na zmianę, po trochu angielskiego, matematyki i fizyki. Była to najlepsza praca jaką kiedykolwiek mogłam wykonywać. Naprawdę pokochałam te dzieciaki. Na początku trochę były niepewne i przestraszne. Ale szybko się do nas przekonały. Uczyłam ich na zasadzie – mówię tyle, ile wiem, ale zawsze starałam się jakoś fajnie przygotować im zajęcia.
Jeżeli chodzi o same szkoły, nie ma tam praktycznie podziału na klasy, dzieci uczą się razem. Pięciolatki razem z czternastolatkami maja te same zajęcia. Najczęściej w szkole jest tylko jedna klasa i podwórko, czyli po prostu plac z ziemią. Dzieciaki biegają na bosaka, są nieposłuszne, oczywiście nie mówią po angielsku, ale musieliśmy sobie poradzić i z tym. Jeśli są nieposłuszne, nauczyciele po prostu je biją, nikt się za bardzo nie przejmuje bezstresowym wychowaniem. Przemoc widać nawet miedzy samymi dziećmi. Podczas kłótni, jeden potrafi drugiemu przyłożyć pięścią w twarz. Ale poza tym wszystkim, są to najbardziej empatyczne i urocze istotki jakie w życiu poznałam! A praca z tymi malcami dała mi tyle radości i poczucia satysfakcji, jak żadna inna na świecie!
Oprócz pracy w szkole jeździłam czasami do charytatywnego szpitala dla dzieci z cukrzycą. Rozmawialiśmy i zabawialiśmy chore dzieci, żeby na chwilę mogły zapomnieć o pobycie w szpitalu. Pracowałam również przy sprzątaniu ulic. Była to najcięższa praca, trwała po siedem, osiem godzin. Do tego smród, upał i robaki… ale zawsze mieliśmy przy tym dużo zabawy. W końcu pracowałam razem z przyjaciółmi. Najgorsze w sprzątaniu były szczury, które wychodziły ze swoich kryjówek, gdy zabieraliśmy śmieci z ulicy.
Czy okres prawie 7 tygodni jakie spędziłaś w Indiach był wypełniony wyłącznie pracą czy może miałaś czas na poznanie kraju?
Udało mi się odwiedzić sporo miejsc w Indiach. W każdy weekend jeździliśmy wraz z innymi wolontariuszami na wycieczki, które z reszta sami sobie organizowaliśmy. Byłam w Chikmangalore, gdzie pokonaliśmy największy szczyt górski na południu Indii wspinając się we mgle i deszczu. Pojechaliśmy także do Kerali, jednego z najpiękniejszych miejsc jakie w życiu widziałam. To raj na ziemi. Tam miałam możliwość pływania łódką o zachodzie słońca, jeździłam na wielbłądzie i na słoniu! A później spałam na dachu jednego z domów praktycznie w środku dżungli. Coś nie do opisania!
Spędziłam również weekend w Hampi, starożytnym mieście pełnym hinduskich świątyń. Oprócz tego byliśmy także na 10-dniowej wycieczce do złotego trójkąta Indyjskiego (Jaipur, Agra i Delhi). Po dwa dni na każde miasto i cztery dni spędzone w pociągu. Podróż była dość mecząca, ale nie żałuje, bo było warto! To co mnie najbardziej uderzyło podczas tej wyprawy to różnica miedzy północą a południem Indii. Myślałam, że tam gdzie na stałe mieszkałam, warunki są ciężkie… ale to nic w porównaniu z północą! Wszechobecna bieda, slumsy, okaleczone, chore dzieci, starsi ludzie, wszyscy żebrzący na ulicach. Naprawdę przykry widok. A do tego o wiele goręcej niż na południu. 47 stopni w Delhi!
Jakie możliwości dał ci ten wyjazd? Coś zyskałaś czy może straciłaś?
Podróż do Indii otworzyła mi oczy na to, jak naprawdę wygląda sytuacja w krajach rozwijających się. Dużo czyta się o tym jak straszna jest bieda i cierpienie milionów mieszkańców, ale dopiero w momencie, kiedy widzisz to na własne oczy, uzmysławiasz sobie jak ciężko żyć w takim kraju. Dzięki wyjazdowi wiem, że chce dalej działać charytatywnie i współpracować z organizacjami pomagającymi dzieciom z Indii i innych krajów rozwijających się. Uważam też, że ludzie powinni bardziej interesować się sytuacją tych państw. Każdy wkład materialny czy udział w wolontariacie to ogromna pomoc dla tych ludzi. Nie tylko pomagasz, ale również czerpiesz ogromna satysfakcje ze swojej pracy. Moim zdaniem to jest najważniejsze w życiu.
Myślisz, że była to jednorazowa przygoda czy chciałabyś to powtórzyć?
Jestem pewna, ze nie był to mój ostatni wyjazd na wolontariat. W przyszłym roku planuję pojechać do Afryki Południowej lub Ameryki Łacińskiej, jeszcze nie podjęłam ostatecznej decyzji. Wolontariat to najlepszy sposób na poznanie świata oraz okazanie pomocy innym. Nie można lepiej spędzić wakacji! Polecam go naprawdę wszystkim. Nawet nie zauważysz jak twoje życie się zmieni, w tak krótkim czasie…
Z Agnieszką Sochoń rozmawiała Marlena Skrzypczyńska