Uzależnienie – najlepsze, co mnie spotkało

Ilona Felicjańska to pierwsza znana Polka, która otwarcie mówi o swoim problemie z alkoholem i wykorzystywaniu seksualnym. Czy nowa miłość pomogła jej w wyjściu z nałogu? I czy jest szczęśliwą, spełnioną kobietą? Premiera jej najnowszej książki „ Jak być niezniszczalną? O uzależnieniu, depresji i przemocy” była doskonałą okazją do rozmowy.

 ilonkalid




Patrycja Ceglińska: Pani Ilono, czy napisanie tej książki było dla Pani pewnego rodzaju oczyszczeniem?

Ilona Felicjańska: W tej książce dużo poważniej potraktowałam problem przemocy. Ten temat podczas pisania mojej poprzedniej książki siedział mi w głowie – już zaczynało do mnie docierać, że to przemoc odegrała dużą rolę w moim życiu, ale nie wiedziałam jeszcze jak dużą. Jest to dla mnie temat najtrudniejszy. Pamiętam, że jak szłam na pierwsze spotkanie do Centrum Praw Kobiet, płakałam jak bóbr. Nie zdawałam sobie sprawy z tego, że i mnie to dotyka. Jeszcze przed rozwodem zadzwoniła do mnie koleżanka, która doznawała przemocy domowej, a teraz prężnie działa w różnych fundacjach „przemocowych”. Zapytała mnie, czy ja przypadkiem nie jestem ofiarą przemocy. Odpowiedziałam jej, że absolutnie nie. Owszem, mam problemy z alkoholem, ale nigdy nie doświadczyłam przemocy. I ona wtedy już wiedziała to, czego ja długo do siebie nie dopuszczałam. Wszystko to jest zawarte w tej książce. Zdecydowałam się o tym mówić głośno, dlatego że w naszym kraju wciąż widoczne jest społeczne przyzwolenie na przemoc. Myślę, że poruszanie tych tematów tabu, że mówienie o wspomnianych problemach może spowodować, że inne osoby też się otworzą i pozwolą sobie pomóc.

Jest Pani pierwszą znaną Polką, która otwarcie mówi o swoim uzależnieniu i przemocy. Czy ciężko było otworzyć się przed światem i podzielić się swoim sekretem?

Tak, choć nie bałam się nagonki na mnie, bałam się tego, co może spotkać moje dzieci. W związku z tym, bardzo dużo z nimi rozmawiam. Tłumaczę im na czym polega życie, że są pewne problemy i one mają świadomość pewnych zachowań. Oczywiście był moment po tym, jak pierwszy raz mówiłam o przemocy, że chłopcy powiedzieli: „Mamo, a do taty dzwonią ludzi i pytają, dlaczego o nim tak źle mówisz?”. Wtedy wytłumaczyłam im, że ja nie mówię źle o ich tacie, a jedynie mówię prawdę. I to chyba powinno otworzyć oczy innym ludziom: nie mogę o nim mówić źle, ale on może robić źle. Czyli ludzie dają takie przyzwolenie, stają po stronie kata, a nie ofiary. Ja jestem tak zaawansowana w terapiach, że nie obwiniam nikogo, bo dzięki wszystkim – złym i dobrym doświadczeniom – jestem teraz w tym miejscu i zrozumiałam, że to ja jestem kowalem własnego losu. Już nie pozwalam nikomu na mnie pluć, a jeżeli ktoś to robi, to nie ja czuję się tą gorszą. Czuję, że to on jest gorszy.

Czy nowa miłość pozwoliła się Pani na nowo otworzyć?

Yossarian zaakceptował mnie, wiedząc że jestem osobą niezależną i szczerą do bólu. Bardzo pomogło nam to, że on z jednej strony jest nieroztropnym artystą, ale z drugiej – bardzo inteligentnym mężczyzną, buddystą. Wiele godzin spędziłam na rozmowach z nim, o tym, że się obraziłam na mojego Boga, bo za bycie dobrą dostałam tyle złego. On mi pokazał, że mogę inaczej patrzeć na kwestię wiary, że buddyzm mówi, że nie warto w odbierać tego co złe, jako kary boskiej. Warto nadal szukać swojej drogi i dążyć do szczęścia.

Na blogu napisała Pani, że za każdym razem chce się Pani płakać, kiedy zagląda Pani do książki. Żałuje Pani czegoś, co zostało w niej zawarte?

To nie jest tak, że ja płaczę nad sobą, choć może w pewnym sensie tak. Kiedyś wstydziłabym się płakać nad sobą, teraz już się nie wstydzę. Kiedyś w ogóle wstydziłabym się płakać. Teraz już wiem, że wszystkie emocje są ważne i potrzebne. Ja nie chcę ich ukrywać. Jak chce się śmiać, to się śmieję. Ta książka to moje życie i jest to smutne i przykre. Mój płacz to łzy oczyszczenia.

W książce pojawiają się wypowiedzi ekspertów, którzy zapewne pomogli Pani wyjść na prostą.

To jest szalenie ważne. W tej książce nie ma wypowiedzi Pani Alicji Szowy, a to ona była moim aniołem, który trzymał mnie za rękę. Za to są słowa Pana Woronowicza, który był dla mnie zawsze guru od uzależnień. Tak jak wspomniałam, kiedyś po prostu się go bałam. Bałam się dr Woronowicza, bo bałam się siebie. Pan Woronowicz zaufał mi i uwierzył we mnie, wypowiedział się również w mojej książce, co jest dla mnie bardzo istotne. I przede wszystkim jest mocnym poparciem moich słów.

Uzależnienie to najlepsze co Panią spotkało?

Wcześniej nie byłam sobą, byłam zamknięta w „więzieniu życia”, a dzięki terapii uwolniłam się od tego. Terapia mnie wzmocniła, podniosła moje zaniżone poczucie własnej wartości – zaufałam sobie i pokochałam siebie na nowo. Zrozumiałam, że zawsze na pierwszym miejscu muszę stawiać swoją osobę.

Czy jest Pani szczęśliwa?

Jestem bardzo szczęśliwa, co nie znaczy, że nie mam problemów – one zawsze będą. Dzięki temu, że są, możemy w pełni docenić czas, gdy ich nie ma.

Rozmawiała Patrycja Ceglińska, fot. materiały prasowe

ZOSTAW ODPOWIEDŹ