„Trema świadczy o tym, że mi zależy”

Małgorzata Zajączkowska – polska aktorka filmowa i teatralna. Występowała u boku światowych gwiazd jak Gleen Close czy Meryl Streep. Otarła się o nominację do Oscara za rolę w dramacie „Wrogowie”. Nam opowiedziała o wyjątkowej współpracy z Woody’m Allenem i Agnieszką Holland oraz o tym dlaczego woli mieszkać w Warszawie niż w Nowym Jorku.

galeria.trojmiasto.pl

Ada Koperwas: Spędziła Pani 16 lat w USA. Jak wyglądały Stany Zjednoczone z perspektywy młodej aktorki?

Małgorzata Zajączkowska: Zaczęłam tam pracować przez przypadek, dlatego że pojechałam tam za głosem serca, żeby wyjść za mąż, urodzić dziecko i prowadzić spokojne życie. Wtedy Agnieszka Holland dowiedziała się od Paula Mazurskiego, że chce on zrobić film, w którym zaproponowała mi rolę. Od tej pory zaczęła się moja praca w Stanach. Miałam dużo szczęścia, bo po tym filmie zgłosili się do mnie agenci, więc mogłam sobie wybrać kogoś, kto pomoże mi się rozwijać. Pracowałam też z ludźmi, od których dużo sie nauczyłam, na przykład Woody’m Allenem, Christopherem Walkenem, Angeliką Huston.

Było tam miejsce dla tak młodej dziewczyny?

Okazuje się, że Stany są bardzo otwarte. Oczywiście grałam ciągle osoby ze wschodnim akcentem, co mnie denerwowało.

Nie żałuje Pani powrotu?

Absolutnie nie. Przy wszystkich mankamentach Polski, czuję się tu bardzo u siebie, nawet jako aktorka. Andrzej Saramonowicz napisał na Facebooku przepiękny tekst o tym, jak kocha Warszawę. Ja też kocham to miasto, to jedyne na świecie miejsce, gdzie mogę żyć jak u siebie. Chociaż kocham Nowy Jork i też czuję się tam dobrze, ale jest on jak „dalsza rodzina”.

Przywiozła Pani trochę Ameryki ze sobą?

Przywiozłam wyposażenie całego swojego mieszkania. Kiedy przychodzą do mnie znajomi, to mówią, że to mieszkanie w stylu amerykańskim, czego ja nie widzę. Oprócz tego, przyswoiłam również pewne style zachowania. Kiedy wchodzę do windy uśmiecham się do innych i chociaż wydaje się to „plastikowe”, to wolę ludzi którzy też się uśmiechną, zamiast burknąć „dzień dobry” lub nic nie mówią.

Czekali na Panią w Polsce?

Towarzysko było fantastycznie, ale zawodowo nikt nie czekał. Zaczęłam więc sama organizować sobie zajęcia. Przetłumaczyłam sztukę „Kocham O’Keeffe, w reżyserii Krzysztofa Kolbergera, w której zagraliśmy oboje, miałam epizodyczne role w teatrach, a później zrobiłam monodram „Matematyka miłości”. To nie było jednak to, na co liczyłam wracając. Z kolei Ameryka nauczyła mnie, żeby nie siedzieć z założonymi rękami, więc działałam. Wróciłam w grudniu, a na lipiec miałam jeszcze podpisaną umowę na zagranie w jednym filmie. Poleciałam tam i wróciłam na zawsze do kraju.

Mówiła Pani o współpracy z Woody’m Allenem. Podobno jemu sie nie odmawia?

Nikt mu nie odmawia. Sharon Stone całowała w jego filmie szybę przez 6 sekund. Allen wszystkim aktorom płaci po równo, niezależnie od nazwiska i roli. To bardzo przyjemne, kiedy patrzymy na wielkie gwiazdy i wiemy, że wszyscy zarabiają tyle samo 🙂

Na czym według Pani polega jego fenomen?

Jego filmy powstają na stole montażowym, więc nie wiadomo, czy scenariusz, który powstał, zostanie zrealizowany. Allen ma niezwykły urok, jest otoczony swoim „dworem”, legendą i pracuje tylko z ludźmi, którzy go uwielbiają. Jest przewodnikiem, który robi filmy, a my mu służymy i czerpiemy radość, że możemy w tym uczestniczyć – zaczynając od człowieka, który nosi kable na planie, kończąc na największych gwiazdach.

Zdradzi Pani najciekawsze „smaczki” z planu?

Po pierwsze na zdjęciach próbnych dostałam świstek papieru, który nie przypominał niczego poważnego. Okazało się, że musiałam na nim podpisać oświadczenie, że nie będę rozmawiać o pracy z mediami. To były wyrwane zdania, więc i tak za bardzo nie było o czym rozmawiać. Po drugie mój casting. Weszłam do ciemnej sali, gdzie paliło się małe światełko i czytałam swoją kwestię. Nagle usłyszałam głos Allena, który powiedział: „Tak, tak, słyszę ten głos, do zobaczenia na zdjęciach”. Wtedy wyłonił się z ciemności. Juliet Taylor, która jest jego asystentką od castingów uprzedziła mnie, że nasze „spotkanie” będzie dziwne, krótkie i niczym mam się nie przejmować.

Dlaczego zdecydowała się Pani na prowadzenie warsztatów miękkich i na czym one polegają?

Pracowałam z wieloma ludźmi, również prywatnie uczyłam ich zachowań aktorskich, pomagałam przygotować się do wystąpień publicznych. Zauważyłam, że ludzie najbardziej boją się kompromitacji przed innymi. Jest zapotrzebowanie na uczenie się zachowań, które mają pomagać w zwiększeniu pewności siebie. Przy okazji ćwiczeń, które sama też wykonuję z uczestnikami warsztatów „Być sobą w najlepszym wydaniu”, widzę, jak zmienia się ich stosunek do siebie. Potrafią się otworzyć, wiedzą, że jeśli ktoś przyłapie ich z głupią miną to nie jest koniec świata. To wszystko polega na tym, że strach zamieniamy w swojego sprzymierzeńca, wydzielającego pozytywną adrenalinę, przez co lepiej czujemy się sami ze sobą. Jak ten strach opanować? Czasem wystarczy pójść do toalety i zrobić kilka ćwiczeń oddechowych, nauczyć się operować głosem. Lubię pracować z ludźmi w różnym wieku, bo wtedy nikt nie wie kto jest kim i odbieramy się po prostu jako zwykłe osoby.

Od dawna Pani się tym zajmuje?

Prowadzę warsztaty od niedawna, teraz będzie trzecie spotkanie. Ludzie którzy biorą w nich udział mówią, że są niezwykłe. Wykorzystuję tam techniki teatralne, których sama się uczyłam. Są to na przykład: mówienie pełnym głosem, a nie drżącym. Wszystkim aktorom na scenie drżą kolana, ale potrafimy to ukryć i sprawić, żeby strach nie był blokadą.

Ma Pani jeszcze tremę przed wyjściem na scenę?

Tak, bo to taka trema, która świadczy o tym, że mi zależy. Nie taka, czy pamiętam tekst, bo jak się gra sztukę kilka razy to trudno go zapomnieć. Mi zależy, żeby moja praca została zaakceptowana.

Pamięta Pani swój pierwszy casting?

To był casting do filmu Agnieszki Holland „Zdjęcia próbne”. Później miałam też inną propozycję, za którą podziękowałam, bo wyjeżdżałam po raz pierwszy na plan. Wróciłam wtedy ze Szwecji w nowych jeansach i chodakach i zagrałam u Agnieszki.

To pozwoliło Pani poczuć pewność siebie?

Oczywiście! Pamiętam w ogóle pierwszy zapach Zachodu. Tego nie można opisać słowami, ale mam go w głowie. Różnił się bardzo od tego, który znałam w Polsce. Teraz nie ma żadnych granic. Ostatnio mój syn grał w piłkę z chłopakiem z Nowej Zelandii przez Internet.

Rozmawiała Ada Koperwas

ZOSTAW ODPOWIEDŹ