Sypialnia z problemem alkoholowym

pijanna life4styleSą młodzi, energiczni, utalentowani, a ich największą pasją jest teatr. Ze sztuką wychodzą do ludzi. Dwa lata temu stworzyli niezależny projekt artystyczny, w którym mają szansę realizować swoje marzenia. O tym, jak czerpać przyjemność z teatru rozmawiam z aktorami Pijanej Sypialni – Sławomirem Narlochem i Jakubem Pawlakiem.

Joanna Łuszczykiewicz: Teatr Pijana Sypialnia to projekt artystyczny, który działa od dwóch lat. Opowiedzcie jakie były Wasze początki i skąd się wziął pomysł na tak oryginalną nazwę?

Sławek: Pomysł na Pijaną Sypialnię zrodził się podczas warsztatów Staszka Dembskiego. Pięcioosobowa grupa stwierdziła – „Dobra, rzucamy wszystko i tworzymy najlepszy teatr na świecie!”. Postanowiliśmy założyć niezależny projekt artystyczny. A skąd pomysł na nazwę? Kiedy wpadliśmy na pomysł żeby założyć coś swojego, pracowaliśmy nad tekstem „Fabrykant Torped”, Anatola Sterna. W sztuce, jeden z bohaterów przedstawia się w rozmowie telefonicznej: „Halo? Tu mówi Kicz, aktor Teatru Pijana Sypialnia.” Nazwa spodobała nam się przede wszystkim dlatego, że ma „pazur” i jest zadziorna. Z drugiej strony zwróciliśmy uwagę na ten „kicz”. Interesuje nas cienka granica między sztuką wartościową, a zwyczajnym kiczem.

Zatem, staracie się połączyć te dwa nurty?        

Sławek: Tak, i myślę, że to co robimy, niektórzy mogą nazwać kiczem, ale staramy się również odnaleźć w tym coś wartościowego.

Możecie przybliżyć to, czym dokładnie jest Pijana Sypialnia?

Sławek: Teatr powstał wczesną wiosną 2012 roku. Bardzo szybko zaczęliśmy się rozwijać. W tym momencie mamy już 15 aktorów, którzy występują w spektaklach, ale mamy również tak zwaną „grupę stażową”. Cały czas organizujemy castingi, bo świeża krew jest bardzo potrzebna. Są to ludzie, którzy pod naszym okiem przygotowują się do wyjścia na scenę. Pracujemy bardzo intensywnie, mamy zajęcia aktorskie, wokalne i choreograficzne.

Teatr to muzyka, śpiew, taniec i gra aktorska. Skąd wzięło się Wasze zainteresowanie tym, w czym się realizujecie?

Kuba: Można powiedzieć, że muzyka jest u nas podstawą. Śpiewamy na cztery głosy. Ja i Sławek jesteśmy tenorami. Złapaliśmy bakcyla od naszego szefa muzycznego, Daniela Zielińskiego. Właśnie on pokazał nam świat muzyki i wokalu. Dwa razy w tygodniu mamy próby muzyczne, podczas których ćwiczymy solfeż, czyli czytamy nuty, mamy dyktanda pamięciowe i interwałowe.

Sławek: Powstała również nasza szkoła teatralna, czyli studio artystyczne, które działa właśnie przy naszym teatrze. Co za tym idzie, staramy się walczyć z podziałem na aktorów zawodowych i tak zwanych amatorów. Według nas takiego podziału nie ma. Po pierwsze to, co dzieje się we współczesnym teatrze nie zawsze jest wartościowe, po drugie widzimy teatry podobne do naszego, które wystawiają niesamowite sztuki, godne wielkich scen. Między innymi dlatego postanowiliśmy, że przy Pijanej Sypialni będzie działało takie profesjonalne studio aktorskie, w którym mamy szansę kształcić młodych ludzi do zawodu aktora.

Co Was wyróżnia?

Sławek: Bardzo ważna jest dla nas muzyka na żywo. Myślę, że właśnie to nas wyróżnia, bo aktorzy nie zawsze śpiewają, tym bardziej nie zawsze śpiewają na głosy. Co więcej, prawdopodobnie jesteśmy jedynym niezależnym projektem teatralnym, który ma swoją orkiestrę.

„Wodewil Warszawski” to Wasza najnowsza produkcja, która już zdobyła świetne recenzje. O czym opowiada sztuka?

Kuba: To nasze „dziecko”. Premiera odbyła się 4 lipca zeszłego roku, podczas Festiwalu Teatralnego WrzAWA. „Wodewil” jest bardzo odjechanym pomysłem, bo to wielki wehikuł czasu. Przemieszczamy się z okresu przedwojennej Warszawy, tętniącej życiem, do czasów współczesnych. Pojawiają się tajemnicze postacie, takie jak Hańdzia Walczyk, Joanna Dark-Roomowska czy Gaga Esler. Parodiujemy je i w ten sposób przenosimy się do teraźniejszości, w której rządzą media i dominuje warszawski popłoch.

Sławek: Zawsze staramy się połączyć teatr tradycyjny, wręcz klasyczny i zderzyć go z tym, co dzieje się tu i teraz. „Wodewil” jest chyba kwintesencją tego. To Warszawa romantyczna, rozśpiewana, wręcz wyidealizowana, zderzona z miastem współczesnym. Spektakl powstał na skutek obserwacji miasta, ponieważ Warszawa jest dla nas bardzo inspirująca.

W Waszej twórczości zdecydowanie widać ten wpływ i  inspirację Warszawą.

Kuba: Bo my kochamy Warszawę!

Sławek: O stolicy często źle się mówi. Przewija się pewien stereotyp cwanego warszawiaka z wyniosłym ego. My chcemy z tym stereotypem walczyć i w naszych spektaklach pokazujemy Warszawę bardzo ludzką. To nie jest tak, że człowiek mieszkający w tym mieście zarabia kupę kasy i ma cudowne życie. Tutaj też jest ciężko i ludzie też mają problemy.

Na początku rozmowy powiedzieliście, że w swoich produkcjach staracie się połączyć kicz z teatrem tradycyjnym. Nie myślicie, że ta granica jest bardzo cienka?

Sławek: Pierwszym projektem, który łączył ten kicz z czymś wartościowym, były „Osmędeusze” Mirona Białoszewskiego. To poetycka sztuka, również opowiadająca o Warszawie. Akcja dzieje się na Powązkach. Właśnie tam przy cmentarzach, w okresie Wszystkich Świętych, kiczu jest pod dostatkiem. Brokat, światełka, kwiatuszki… niczym festyn. I my w tym „festynie cmentarnym” staramy się opowiedzieć bardzo poważną historię.

W ogóle Białoszewski jest nam bardzo bliski, ponieważ tworzył we własnym domu z przyjaciółmi teatr. Stąd wzięła się u nas taka zespołowość. Cały czas staramy się podkreślać to, że w naszym teatrze, gwiazdą jest właśnie zespół – każdy z nas ma tutaj bardzo ważne i odpowiedzialne zadanie. Białoszewski nie potrzebował wielkiej sceny, kurtyny i sprzętu, a mimo to, na jego spektakle przyjeżdżali ludzie z całej Europy. To idea robienia teatru blisko ludzi. My również uważamy, że w każdej przestrzeni da się zrobić teatr. Jeśli ma się coś do powiedzenia, można to zrobić wszędzie.

Kuba: U Białoszewskiego, kostiumy i scenografię tworzyli jego przyjaciele. Tak samo jest u nas. Wszyscy staramy się sobie pomagać. Myślę, że właśnie to odróżnia nas od teatrów profesjonalnych, w których nie ma tej zespołowości, tam są już tylko gwiazdy.

Jak Waszym zdaniem wygląda dzisiejszy teatr?pijanaa life4style

Sławek: Czasy, w których żyjemy wywarły wpływ na to jak wygląda dzisiejszy teatr. Aktorów jest coraz więcej, ale muszą po prostu jeździć „za rolą”. Tworzy się projekt, przeprowadza casting, zbiera ludzi i wystawia daną sztukę raz czy dwa. Później zdarza się, że trzeba jechać na drugi koniec Polski, żeby zagrać zupełnie inny spektakl. W teatrze zanikło coś bardzo ważnego, co my staramy się odtworzyć, czyli właśnie zespołowość. Aktor należy do pewnego zespołu, w którym wszystkich coś łączy.

Czyli mam rozumieć, że nie ma pomiędzy Wami rywalizacji?

Kuba: Nie powiedziałbym tego, ale jest to bardzo zdrowa rywalizacja. Jedną z naszych zasad jest dawanie sobie nawzajem przydatnych uwag. I zaznaczamy, że nie jest to żadne podkładanie nogi, tylko serdeczna i przyjacielska rada.

W stronę którego gatunku chcielibyście iść, jeśli chodzi o Wasze kolejne produkcje?

Sławek: To co zrobiliśmy do tej pory, jest bardzo zróżnicowane. Spektakl „Osmędeusze” był typowo dramatyczny, „Wyjowisko” to komedia, w której śpiewamy pieśni Stanisława Moniuszki i Fryderyka Chopina, no i „Wodewil Warszawski”, który również w jakimś stopniu zahacza o tę formę estradową. Możemy sobie pozwolić na poszukiwania różnych form, a takim wspólnym mianownikiem dla wszystkich naszych sztuk będzie zawsze muzyka. To nas inspiruje i uruchamia całą produkcję.

Kiedy zaczęliście się interesować muzyką i teatrem?

Kuba: Od dzieciństwa miałem taki dryg artystyczny. Już w gimnazjum interesowałem się teatrem, tylko, że wtedy traktowałem to bardziej jako hobby. Gdy przeprowadziłem się z Puław do Warszawy zobaczyłem, że tutaj mam dużo większe możliwości rozwoju, przede wszystkim wokalnego i tanecznego. Zacząłem myśleć wtedy o tym bardzo poważnie. Z resztą każdy z nas się w to niezwykle angażuje.

Sławek: To jest coś więcej niż hobby, bo nie da się robić teatru na „pół gwizdka”. Albo podchodzisz do tego poważnie i chcesz mieć najlepszy teatr na świecie, albo nie.

Skąd czerpiecie pomysły na kolejne spektakle? Wszystko skrupulatnie planujecie czy wychodzi to raczej spontanicznie?

Sławek: Zazwyczaj z propozycjami tematów, które warto poruszyć w naszych sztukach, wychodzą nasi szefowie artystyczni. Oni „zarażają” nas tańcami ludowymi czy pieśniami Chopina i Moniuszki, bo my jako dwudziestoparoletni ludzie pewnie na to byśmy nie wpadli. Tym samym odkrywają przed nami nieznane dla nas światy. Natomiast to, że jesteśmy projektem niezależnym, pozwala każdemu z nas coś do niego wnosić. Ktoś może wpaść na dobry pomysł, ale ostateczna koncepcja jest pracą całego zespołu.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ