Rysunek na ciele
Tatuaże od zawsze budziły skrajne emocje – dla jednych były symbolem i miały moc, dla innych reprezentowały środowiska kryminogenne. Dziś już nikogo nie dziwi, ani nie bulwersuje widok wytatuowanego od stóp do głów człowieka. Wiele osób bardzo chciałoby zrobić sobie tatuaż, ale z powodu licznych wątpliwości nie decyduje się na to. Postanowiłam je rozwiać i zapytałam jednego z najlepszych warszawskich tatuatorów, Artura Szolca co jest prawdą, a co mitem w dziedzinie tatuażu.
Paulina Ostapiuk: Jak długo zajmujesz się tatuowaniem i skąd taki pomysł na życie?
[moduleplant id=”1019″ id_article=”8587″ ]
Od zawsze pracowałeś u siebie, czy był czas kiedy ktoś Cię zatrudniał?
Były krótkie epizody mojej pracy w studio tatuażu jako „gość”. Było to bardzo dawno temu – w Nowym Jorku i Kolonii. Nie do końca mi się podobało. Wolę być niezależny i pracować na swoje konto. Chyba mam na tyle trudny i silny charakter, że nie zniósłbym wydawania mi poleceń przez kogoś innego. Dlatego zawsze wiedziałem, że pierwszy i ostatni tatuaż zrobiony przeze mnie będzie wykonany w moim własnym salonie. Uczyłem się podglądając pracę innych tatuatorów, szkoliłem swoje umiejętności pod okiem mojego kolegi, Bazyla z Olsztyna, ale pracowałem na własną rękę.
Wspomniałeś o tym, że parę lat temu w pewnych środowiskach tatuator był kimś w rodzaju mentora. Ja odnoszę wrażenie, że w ogólnym pojęciu społecznym kojarzył się raczej nie najlepiej – mówiło się, że ten kto ma tatuaż na pewno jest kryminalistą. Dziś to zupełnie spowszedniało, posiadanie tatuażów stało się obowiązującym trendem. Uważasz, że to dobrze?
Trudno jednoznacznie odpowiedzieć, czy to jest dobrze czy źle. Na pewno ze względów komercyjnych dla tatuatorów jest to bardzo dobrze, bo dzięki temu zarabiają pieniądze. Natomiast dla samego mistycyzmu tatuażu i takiej aury artystycznej, to nie jest dobrze. Kiedyś posiadanie tatuażu i proces wkłuwania farby pod skórę postrzegane było jak dostąpienie zaszczytu, bo tatuaż był zwierciadłem duszy tego, który go miał. W tej chwili tatuujemy sobie piórka i rozdmuchane dmuchawce i inne znalezione w Internecie drobnostki, bo tatuaż stał się raczej biżuterią, a nie czymś głębszym i magicznym. Na pewno jest to dobre zarówno dla tych, którzy się tym zajmują, jak i dla tych, którzy z tego korzystają, bo konkurencja jest większa, dzięki czemu podnosi się również poziom salonów tatuaży. Na szczęście 90% ludzi, którzy do mnie trafiają to osoby, które mają dużo większe wymagania zarówno wobec siebie jak i mnie. Na takich klientach zależy mi najbardziej.
Czym powinien kierować się klient wybierając salon tatuażu?
Przede wszystkim jakością pracy tatuatora. Ale to nie jest jedyny czynnik, który powinno się brać pod uwagę. Zwłaszcza, że żeby być dobrym tatuatorem nie wystarczy być dobrym technikiem. Dobry tatuator, to dobry psycholog. Osoba, która przychodzi do mojego salonu musi czuć do mnie stu procentowe zaufanie. Wchodząc do studia kwestie komercyjne powinny być na drugim planie, zarówno dla klienta, jak i dla mnie. Najważniejsza jest ta więź, która tworzy się w momencie poznania klienta, bo to ona zadecyduje o tym jak będzie wyglądała nasza współpraca. Dobry tatuator, to taki który umie słuchać, wyczuć potrzeby klienta, ale przede wszystkim musi być wszechstronny, balansujący na granicy różnych stylów tatuowania, czyli potrafiący zrobić wszystko. Wszechstronność, dobra technika i umiejętne podejście psychologiczne – to jest gwarancją sukcesu.
Łatwiej tatuuje się osobę świadomą, wiedzącą czego oczekuje, posiadającą dużą wiedzę na temat tatuowania, czy kogoś mało doświadczonego w tym zakresie?
To jest bardzo indywidualna kwestia. Wszystko zależy od człowieka. Nie zawsze osoby doświadczone, wiedzące czego chcą są łatwiejszymi klientami. Zdarza się, że doświadczony klient określa mi swoją wizję tatuażu, upierając się, że tak ma być i koniec, a ja widzę, że ten pomysł skazany jest na porażkę. Wtedy trudniej znaleźć porozumienie. Natomiast bardzo często niedoświadczeni klienci podrzucają mi swój pomysł, jednocześnie dając wolną rękę, bo ufaj mi na tyle, że mają pewność, że efekt będzie dokładnie taki jak chcą. Wtedy dużo łatwiej się pracuje, bo interakcja między mną a klientem przebiega płynnie. Tak naprawdę każdy klient jest inny, nie ma na to jednego oklepanego schematu. Bardzo często komunikuję się z ludźmi za pomocą obrazków, to znaczy, że proszę ich, by zamiast opowiadać mi o tym co chcieli by sobie wytatuować, przesłali mi zdjęcie, zamieszczając na nim opisy poszczególnych detali. Na podstawie takiego zdjęcia robię swój autorski projekt tatuażu. Nigdy nie projektuję na kartce. Moje wszystkie projekty powstają na ciele klienta. Najpierw rysuję flamastrem, a potem tatuuje, przez co klient do ostatniego momentu nie zna efektu końcowego.
Zdarzyło się kiedyś, że klient powiedział : nie tego oczekiwałem, nie tak miało być?
Nie, absolutnie. Staram się mieć zarówno uszy, jak i inteligencję jak słoń. Naturalnie klient bierze czynny udział w projektowaniu tatuażu, więc jeśli przez cały czas tworzenia współpracujemy ze sobą, to nie ma szansy, żebyśmy się nie dogadali. Najważniejszymi etapami jest poznanie potrzeb klienta i szkic flamastrem na jego ciele. Kiedy przez to przebrniemy, ja zamieniam się w technika i w dobrego rzemieślnika, a wtedy cała energia wszechświata działa na moją korzyść (śmiech).
Zdarzają się trudni klienci, tacy z którymi nie możesz się dogadać?
Oczywiście, ale staram się nie dopuszczać do sytuacji, w których nie jestem w stanie się z kimś dogadać, bo wtedy uznałbym to za swoją porażkę. Wręcz nie mogę sobie na to pozwolić. Uważam, że z każdym można się dogadać, trzeba tylko wiedzieć jak. Mogę się z kimś nie porozumieć w momencie, w którym dzwoni do mnie pierwszy raz, bo na przykład potencjalny klient odniósł wrażenie, że jestem niemiły. Ja jestem po prostu bardzo konkretny i nie mam czasu na rozwodzenie się. Pierwszy telefon polega na udzieleniu informacji dotyczącej czasu oczekiwania na tatuaż, a biorąc pod uwagę, że jest on długi, bo aż rok i trzy miesiące, oczekuję deklaracji czy nadal jest zainteresowany, czy nie. Ale jeśli ktoś już się ze mną umówi, przyjedzie do mnie, to staram się tak prowadzić rozmowę, żeby nie dopuścić do sytuacji, w której nie możemy się porozumieć. W ciągu 15 lat pracy, chyba miałem dwie takie sytuacje, że naszkicowałem projekt, a ostatecznie nie wytatuowałem go, bo klient wyszedł. Wtóruję zasadzie „mój cyrk, moje małpy”, więc jeśli ktoś w moim salonie traktuje mnie w sposób, który mi się nie podoba, to na tym etapie pracy mogę podjąć decyzję, czy chcę nadal z nim współpracować.