Prawo pracy a humanitaryzm, czyli jak traktują nas pracodawcy

Z psychologicznego punktu widzenia trzema najbardziej łamiącymi, kryzysowymi momentami w życiu są: zakończenie wieloletniego związku, zmiana miejsca zamieszkania oraz strata/ zmiana pracy.

 

Nic w tym dziwnego, wszystkie z wyżej wymienionych momentów to momenty znaczące, zazwyczaj nieoczekiwane. Każdy z nich wiąże się z pewnymi zmianami w życiu, a one nie zawsze łatwo nam przychodzą. Szybko przywiązujemy się do pewnych schematów, nawet jeśli nie są one idealne – są po prostu kwestią przyzwyczajenia. Możemy się przyzwyczaić do nie do końca satysfakcjonującego związku, do mieszkania w mieście w którym wcale nie czujemy się komfortowo. Tak samo możemy przyzwyczaić się do pracy której nienawidzimy, ale trwamy w niej bo – jest dochodowa, ma nam pomóc w zdobyciu doświadczenia, lub po prostu boimy się, że lepszej nie znajdziemy. A wiec tak trwamy w tym co sprawdzone i pewne. Dziś skupię się na ostatnim aspekcie – pracy. To w końcu ona zajmuję nam 3/4 życia.

Nie od dziś wiadomo, że nie wszystko można kupić, a kasa szczęścia nie daje, ale wiadomo, to ona wyznacza standard naszego życia. Póki jej nam pod dostatkiem możemy żyć „na poziomie”. Oczywiście każdy ten poziom wyznacza indywidualnie – mamy inne zapotrzebowania i inne możliwości. Jednak przyzwyczajamy się do pewnego stylu i standardu życia, mamy stałe wydatki jak i swoje zachcianki, na które gdy możemy – zazwyczaj sobie pozwalamy. Ale co się dzieje kiedy nagle te nasze przyzwyczajenia muszą być ograniczone do minimum, z przyczyn nie do końca zależnych od nas samych? Ano właśnie, dziś o tym jak i o przyczynach tego, co doprowadza nas do sytuacji gdy zostajemy postawieni pod ścianą a hajs przestaje płynąć?

Czy dziś możemy mówić o finansowej i zawodowej stabilizacji?

Stabilizacja? Nie mylić z rutyną, chyba każdy dąży do tego by w jakimś sensie ją osiągnąć. Pod względem finansowego zabezpieczenia na przyszłość ma nam to zapewnić oczywiście praca. Podobno żadna nie hańbi. Pracować trzeba. Zresztą – jakby wyglądało nasze życie gdybyśmy nie mieli żadnych zobowiązań? Co by było naszą motywacją by wstawać co rano? Ale do rzeczy.

Temat nasunął się mi po tym jaka tragedie – bo ciężko to inaczej nazwać, spotkała moją przyjaciółkę a następnie mojego znajomego. Ale wagę problemu poznałam dopiero gdy podobna sytuacja dotknęła mnie osobiście.

Utarło się, że pracując w korpo nie jesteś człowiekiem, jednostką, a narzędziem do zarabiania, wyrabiania targetu i miesięcznych celów. Ta sama sytuacja tyczy się sieciówek, gdzie zdarza się,  że ludzie to, o zgrozo, numerki, a nie imię i nazwisko. Marek przytaczać nie będziemy bo nie o to chodzi. Jednak jak się okazuje w firmach prywatnych gdzie teoretycznie jesteś indywidualnością i zazwyczaj pracujesz na samodzielnym stanowisku, może być równie nieprzyjemnie. Na bazie własnych doświadczeń mogę stwierdzić, że to co dzieję się w pewnych firmach, o czym się nie mówi na głos, w obawie o stratę pracy lub zarzut zniesławienia, jest co najmniej słabe. Zatrudniając się w prywatnej, zaryzykuję nawet słowa „rodzinnej” firmie, jesteś zapewniany o tym, że właśnie dostałeś stabilną prace. Nastawioną na lojalne i indywidualne traktowanie pracownika. Że w owej firmie możesz zagrzać miejsce i liczyć na wieloletnią i owocną współprace. A więc – oddychasz z ulgą, przestajesz się zamartwiać o finanse, bo w końcu zostałeś zapewniony co do cyklicznej, stabilnej wypłaty. Co wtedy robisz? Budujesz wcześniej wspominaną stabilizację. Pozwalasz sobie na wydatki, czasem może bierzesz kredyt czy w inny sposób zobowiązujesz się finansowo. Zresztą – takie zobowiązanie masz zawsze. Mieszkanie – wynajem lub jego utrzymanie, komunikacja miejska bądź samochód, cykliczne opłaty, takie jak media, telefon, internet czy życie codzienne. No i fajnie byłoby sobie odłożyć na przyszłe wakacje, albo coś kupić, no bo trzeba uzupełnić jesienną garderobę. Czasem fajnie też zjeść na mieście czy wyjść na koncert.

I nagle, pomimo zapewnień o stabilnej pracy, zostajesz zaproszony na rozmowę na której dowiadujesz się, że już nie jesteś pracownikiem ów firmy bo – działalność upada – brak funduszy na utrzymanie twojego działu, więc go zamykają – w zespole jest za dużo osób i cóż… padło na Ciebie. Powodów czy też pretekstów jest masa, ale skutki są zawsze takie same – dla Twojego pracodawcy to nic wielkiego a dla ciebie często przysłowiowy koniec świata. Zazwyczaj oczywiście nie rozumiesz i nie zgadzasz się z decyzją, która właśnie zapadła – w zasadzie bez Twojej wiedzy.  Co więcej – uświadamiasz sobie, że jutro już nie musisz rano wstać i przybyć do pracy, bo z dnia na dzień ją straciłeś. To w sumie już normalne, takie rzeczy się dzieją a rotacja na rynku pracy jest przerażająca. Co najgorsze według prawa wszystko jest ok. W końcu obowiązuje Cię okres wypowiedzenia – w zależności od stażu może on wynosić dwa tygodnie, miesiąc, bądź trzy miesiące. Pracodawca więc zostaje bezkarny bo miał prawo powiedzieć ci o zwolnieniu z dnia na dzień. Dlaczego jednak po ludzku nie uczynił tego wcześniej? Tutaj powodów również może być całe mnóstwo. Zazwyczaj jednak chodzi o prywatne bezpieczeństwo i wygodę. W obawie przed tym, że znajdziesz kolejną prace i za wcześnie zrezygnujesz z poprzedniej – co byłoby nie na rękę pracodawcy – o zwolnieniu dowiadujesz się ostatni. Ja na przykład o zamknięciu mojego miejsca pracy dowiedziałam się od klientów – nie od pracodawcy, nie od innych pracowników, którzy oczywiście byli tego świadomi. Zapewne gdybym wcześniej wiedziała o planach mojego szefostwa zaczęłabym się rozglądać za nową pracą – nie dopuszczając do zastoju finansowego, złożyła wypowiedzenie i opuściła lokal (z jakimkolwiek szacunkiem do tego miejsca, jego pracowników i właścicieli). W tej sytuacji jednak pracodawca mógł zostać bez pracownika na ostatnie dwa tygodnie i zmuszony byłby zatrudnić kogoś innego. Co byłoby zupełnie nieopłacalne, bo samo jego przeszkolenie trwa co najmniej dwa tygodnie – a wiec na stanowisku musiałyby być dwie osoby – a wiec wypłata od pracodawcy również podwójna. No ale jasne – jak nie wiadomo o co chodzi to chodzi o pieniądze, i to się chyba nigdy nie zmieni. Sugerując się powyższą historią pytam więc gdzie jakakolwiek etyka zawodowa? Gdzie ludzka życzliwość, empatia czy szacunek? Z przykrością stwierdzam, ze po ostatniej pracy został mi jedynie niesmak. 

Fakty są smutne, ale wychodzi na to, że by móc czuć się jakkolwiek stabilnie musisz założyć własną działalność i samym sobie być szefem bądź zwyczajnie – mieć znajomości. Utarło się, że ludzie, którzy mają gruby portfel zazwyczaj są bardziej skąpi niż Ci, którzy posiadają znacznie mniej. Podobno nie są też skorzy do pomocy, bo egoistycznie patrzą tylko i wyłącznie na swój interes i dobra materialne. Brałam to za stereotyp. Dziś jednak przekonałam się, że niestety coś w tym jest. I jeżeli tacy ludzie dochodzą do swojej fortuny kosztem innych ludzi to życzę im dużo szczęścia, które się przyda, bo niestety karma jest bezwzględna. Mówi się również, że w pracy znajomych się nie szuka, i to chyba prawda. Ale ostatecznie nic nie dzieję się bez przyczyny, więc może wszyscy Ci, którzy kiepsko trafili, teraz trafią lepiej.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ