Praca – dzieciństwo kontra rzeczywistość!

Jak wyobrażaliśmy sobie siebie za xx lat, a gdzie ostateczne wylądowaliśmy?

Oczekiwania wobec życia mamy spore – szczególnie wtedy gdy jesteśmy, niczego nieświadomymi, beztroskimi dzieciakami. Wszystko wydaje się łatwe i na wyciągnięcie ręki. Świadczy o tym chociażby fakt, jak często słyszymy stwierdzenie, z ust dzieciaków – jak będę dorosły to będę … I tutaj wyobraźnia nie zna granic. Wtedy wydaje na się, że możemy być każdym, kim tylko zapragniemy. Zresztą to okres przebieranek i zabawy w – lekarza, sklep, nauczycielkę, modelkę, weterynarza i co tylko chcemy. Ponadto, wtedy – w wieku 6 lat, wydaje nam się, że w wieku 20 lat, będziemy mega dorosłymi. Nasze życie będzie uporządkowane. Będziemy mieć swój dom (no dobra, to chociaż mieszkanie), swojego męża, psa i ogródek. Jak jest w rzeczywistości? W rzeczywistości wiek 20 lat, to wiek wciąż szczeniacki. Taki w którym niby musimy podejmować pierwsze poważne decyzje, a tak naprawdę błądzimy we mgle. Próbujemy być dorosłymi, którymi tak bardzo chcemy być, ale w głowie mamy jeszcze melanże i inne niepoważne sprawy, które wtedy wydają się nam istotą życia. Wtedy też łapiemy pierwsze prace, które jednak nie są tymi, o których marzyliśmy, będąc dzieciakami.

Tak naprawdę nasze pojęcie o pracy, w dużym stopni determinuje dzieciństwo i to czym, i w jaki sposób, zajmowali się nasi rodzice. W momencie gdy nasza mama jest businesswomen, która codziennie o 8 pospiesznie, w nowej garsonce i obcasach, wybiega z domu, by wrócić po 16, a tata pracuje na budowie, i wraca co wieczór wykończony, wydaje nam się, że tak wygląda dorosłość i pracowanie. Gdy ktoś z rodziców ma firmę, i całe dnie jest w rozjazdach, i nawet w weekend musi być pod telefonem, który dzwoni jak szalony – myślimy w przyszłości, że to normalne. Może nam się to podobać, i możemy chcieć być w dorosłości jak rodzice. Równie dobrze może nam się to nie podobać, i właśnie w tej sytuacji snujemy swoje dziecięce scenariusze. 

Ja wiedziałam, że w przyszłości, nie chcę, jak rodzice, mieć swoich firm, bo widziałam z jaką pracą się to wiąże – nieustanną. Miałam natomiast swoje marzenia. Od zawsze byłam artystyczną duszą. Od zawsze chciałam być aktorką – pamiętam jak dziś, jak wymyślałam scenariusze na każdą możliwą okoliczność. Wystawiałam przedstawienia, w których oczywiście byłam główną aktorką (w sumie jedną z trzech, razem z moją siostrą, i kuzynką). Jeździłam na obozy teatralne i mocno się udzielałam w życiu kółka teatralnego. Od dziecka też odkryto we mnie talent plastyczny – malowałam wszędzie gdzie się dało, a jadąc na wakacje zabierałam ze sobą niezbędnik artysty – mnóstwo papierów, farb i kredek. Patrzyłam na góry, na tarasie w domu w górach, i je malowałam. Podczas gdy inne dzieci biegały i taplały się w błocie. Pamiętam gdy dostałam swoją pierwszą sztalugę, i był to turbo-udany prezent. Malowanie przerodziło się w projektowanie, i chciałam wyznaczać modowe trendy. W międzyczasie miałam zajawkę na poezje, i pisałam na potęgę. Chciałam też być archeologiem. A w późniejszym etapie też weeding plannerem, projektantem wnętrz, czy instruktorką fitness i tak dalej i tak dalej… Jedno jest jednak spójne – wszystkie moje wyimaginowane zawody mają wspólny mianownik – należą do zawodów dosyć kreatywnych, artystycznych, i wolnych! Jeszcze wtedy tego chyb nie wiedziałam – ale sugerując się logiką, chyba chciałam wykonywać wolny zawód. Pracować wtedy kiedy chcę (ewentualnie mam wenę), a nie wtedy kiedy muszę. Co mniej-więcej oznacza, że chciałam uniknąć wstawania w barbarzyńskich godzinach (5 rano – a zdarzyło mi się mieć pracę, do której właśnie tak wstawałam). Uniknąć rutyny, typu 8-16, czyli etatu. Robienia codziennie tego samego. Odkładania na urlop i bycia uzależnionym od szefa. Zdalna praca z miejsca, w którym czuję się najbardziej komfortowo – z domu, wydawała się spoko opcją.  A co za tym idzie – brak przymusu codziennego pindrzenia się o 6 rano, by wyglądać odpowiednio „do ludzi”, i zakładania na siebie niewygodnego uniformu – styl oficjalny, marynarki, szpilki i sztywna stylówa, to zdecydowanie nie moja stylówa. 

Jak jest ostatecznie? Ciężko mi stwierdzić – nie czuje żebym już się ostatecznie określiła i zakotwiczyła w jakiejś pracy, związała z jednym zawodem i chciała go wykonywać do końca życia. Raczej staram się, mniej lub bardziej skutecznie, łączyć wszystkie swoje największe zajawki – media, tv, pisanie, social media, i trochę grafiki. Jakoś wychodzi. Choć łatwo nie jest połączyć te wszystkie czynniki w taki sposób, by spełniły moje powyższe oczekiwania. Pracować zdalnie, robić to co lubię, i mieć z tego dobry hajs. Jak już wybiorę ostatecznie „kim jestem”, to Wam na pewno powiem. Na chwile obecną powiem wam tylko tyle, że moje obecne życie nie ma nic wspólnego z moimi oczekiwaniami z dzieciństwa. Nie jestem malarką, nie jestem archeologiem, nie jestem też weeding plannerką, ani fitnesiarą. Czy jestem spełniona? Jeszcze nie. Czy jeszcze nie jest za późno by w pełni zdecydować się na któreś z powyższych? Nie wiem. Z coachingowej gadki wynika, że nigdy nie jest za późno. Z życia wynika – że to nieprawda. 
Chcąc robić cokolwiek z wyżej wymienionych, musiałabym mieć odpowiednie, kierunkowe wykształcenie. Mam plastyczne i medialne. Gdybym chciała jeszcze pójść na AWF i projektowanie – zabrakłoby mi życia. Praca w social mediach w dużej mierze łączy się z pracą w korpo, której nie lubię. Praca na planach filmowych to nie kontrakty za kokosy, a ciężka praca, czasem 12 godzin, za psie pieniądze. I to się nazywa – rzeczywistość. Fajniej byłoby zostać dzieckiem. 

No bo w pewnym stopniu sprawdziło się to przerażające wyobrażenie o najgorszej  pracy. Przymus codziennego chodzenia do niej, przy jednoczesnym dorabianiu przez inne źródła. No i fakt, że wakacje to nie dwa miesiące, a dwa tygodnie. A Boże Narodzenie i Wielkanoc, kończą się, nim poczujesz, że masz wolne – bez ostrzeżenia i znienacka. To nie fair. 

 
Spełnienie jest fajne, ale zastanawiam się wciąż – czy ktoś jeszcze miał podobnie? Czy nasze wyobrażenia i marzenia z dzieciństwa, w ekspresowym tempie są zniszczone i weryfikowane przez rzeczywistość? Przejrzałam kilka historii z neta, i wychodzi na to, że macie tak samo jak ja. A oto kilka z nich

„Jako dzieciak chciałem być archeologiem (filmy dokumentalne o dinozaurach z Krystyną Czubówną) no ale ups, zostałem chirurgiem. Trochę nie wiadomo kiedy i dlaczego. Gdzieś w liceum wymyśliłem, że to nie najnudniejszy pomysł i tak zostało.”

„Ojciec, jak wielu Polaków na początku lat 90., wyjeżdżał do pracy do Niemiec. Bywał tam każdym, a zarazem nikim, bo praca była na czarno. Pracował jako budowlaniec, kucharz, różnie… Odwiedzał dom na parę dni, a potem znikał na trzy miesiące. Mama zajmowała się wszystkim na miejscu. Byłem wychowywany w rodzinie robotniczej, więc moje marzenia o przyszłej pracy też takie były. Chciałem być stolarzem, strażakiem, spawaczem. Imponowali mi rzemieślnicy – ludzie którzy potrafili zrobić coś własnymi rękami. Będąc robotnikiem w Niemczech można czuć się bezpieczniej w kwestii wypłaty, ubezpieczenia i całego zaplecza socjalnego. W Polsce nie jest to już takie oczywiste. Kiedy dorosłem, zaczęła mnie pociągać sztuka przejawiająca się w wielu dziedzinach życia. Na co dzień jestem hydraulikiem, ale jest to raczej efekt różnych zdarzeń i decyzji niż świadomy i przemyślany wybór. Jakaś wypadkowa pragmatyzmu wpojonego w dzieciństwie i fascynacji rzemiosłem. Rok temu zdecydowałem się na przeprowadzkę do Berlina. Nie odczuwam dużej różnicy w samej pracy, ale będąc robotnikiem w Niemczech można czuć się bezpieczniej w kwestii wypłaty, ubezpieczenia i całego zaplecza socjalnego. W Polsce nie jest to już takie oczywiste.”

„Przez chwilę chciałam być lekarką, jak Doogie Howser z serialu. Rysowałam przekroje kości, skóry i koślawe łańcuszki DNA. Potem chciałam być jeszcze milionem innych osób i rysowałam miliony innych rzeczy. Rysowanie ze mną zostało i jestem graficzką. Rodzice mieli firmę i z zawodu byli szefami. Często zabierali mnie do pracy, więc raczej nie wyobrażałam sobie czegoś, co w dorosłym życiu okazałoby się nieprawdą. Wiedziałam, że bycie szefem to ciężka praca, poważne ubrania, nudne spotkania, nudne i poważne rozmowy, nudne i trudne dokumenty, poważne i ciężkie i nudne i trudne rzeczy. Kocham swój zawód, tylko chciałabym się czasem wyspać. Nie jestem szefową, ale zanim zaczęłam robić to, co lubię, musiałam zrobić milion nudnych i trudnych rzeczy, które uparcie wklejałam w portfolio (lub nie). Brałam za nie kasę na bułkę (lub nie). Na początku swojej pracy myślałam, że po milionowym projekcie za darmo, wszyscy moi klienci wrócą do mnie z brawami, zleceniami i etacikami. No i jednak nie. Sprzedawałam chińskie breloczki za pięć złotych, pracowałam w punkcie ekspresowych pieczątek, gdzie za moimi plecami stało akwarium z piraniami, a za drzwiami zakładu biegały kury. Noc zapychałam sobie zleceniami dla baronów kiełbasek, aż któregoś pięknego dnia dostałam pracę w agencji reklamowej, potem pierwsze zlecenie na plakat dla klubu Chłodna 25. Wszystko zaczęło mieć sens, a w tle zaczęła grać jakaś całkiem fajna ścieżka dźwiękowa. Pracuję od prawie 10 lat, ale chyba dopiero od 3 robię fajne rzeczy, a od 2 tylko fajne. Jako dziecko nie przewidziałam, że będę pracować w ratuszu, że będę miała swój projekt na ścianie w pałacu (kultury i nauki) albo na wielkiej ścianie w metrze. Jednak gdzieś tam pod skórą zawsze czułam, że wstawanie rano to przemoc, a drugie zło świata dorosłych to telefon, ten bez kabelka, włączony całą dobę. Kocham swój zawód, tylko chciałabym się czasem wyspać i nie przesuwać kropki na projekcie 2 mm w prawo oraz w dół.”

„Ogólnie pojętym transportem, w szczególności kolejowym interesowałem się od zawsze. W rodzinie nigdy nie było samochodu, jest to pewnie jedna z przyczyn mojego zainteresowania transportem publicznym. W przedszkolu organizowałem zabawy związane z podróżą koleją, w podstawówce rysowałem hipotetyczną sieć kolejową z zaczątkami rozkładów jazdy. Później dołączyło zainteresowanie sprawami technicznymi i fotografia służąca zapisowi graficznemu elementów, których może zabraknąć w przyszłości. Moja pasja nie spotkała się nigdy z akceptacją rówieśników, częstą reakcją był śmiech lub pogarda dla tak niszowej sfery zainteresowań. Z wiekiem coraz lepiej rozumie się pewne elementy zawarte w filmach reżysera Barei. Rodzice są informatykami, więc w dzieciństwie zdarzało mi się spędzać czas w ich biurze. Miałem też dzięki temu styczność z komputerami, o co nie łatwo było we wczesnych latach 90. Pamiętam „zebrania” na które chodzili. Dziś szczęśliwie mogę powiedzieć, że osiągnąłem upragniony cel – przyczyniłem się do stworzenia rozkładu jazdy 2015/16 spółki PKP Intercity. Czułem się, obserwując kursujące po szynach pociągi, kiedy sam miałem w tym udział. Z wiekiem coraz lepiej rozumie się pewne elementy zawarte w filmach reżysera Barei. W filmie Co mi zrobisz jak mnie złapiesz, gdy główny bohater wraca z „zaprzyjaźnionej republiki Węgier” do swojej firmy, okazuje się, iż nie ma już po co wracać. Jego najlepszy podwładny zajął jego miejsce i scenę kwituje słowami: „zmiany, zmiany, zmiany”. Takie rzeczy dzieją się naprawdę.”

„Wychowałem się w Erbie na północy Włoch. Tata był dyrektorem poczty a mama nauczycielką. Rodzice bardzo kochali swoją pracę i poświęcali się jej bez reszty. Przesiadywałem często na poczcie, pamiętam z niej zapach tuszu do pieczątek i wiecznie uśmiechniętego ojca, a wieczorami w domu mamę z niebieskimi i czerwonymi długopisami nad stosami prac jej uczniów. Moje dzieciństwo było całkowicie podporządkowane ich harmonogramowi. Podziwiałem ich zaangażowanie i szacunek do wykonywanego zawodu, traktowanie swojej pracy jako część większej całości. Sam byłem raczej jednym z tych dzieci, które w mgnieniu oka zmieniają jeden plan na zupełnie inny. Rozpocząłem od wizji siebie w roli piłkarza, później archeologa, dziennikarza aż skończyłem na aktorstwie. Przypuszczalnie dlatego, że akurat ten zawód daje mi możliwość wcielania się we wszystkie pozostałe. Pozwala mi to wciąż zawzięcie obserwować i poznawać specyfikę innych ludzi, dzięki czemu w jakimś dobrym sensie mogłem pozostać dociekliwym dzieciakiem. Od dziecka wolałem raczej nomadyczny styl życia więc dużo podróżowałem aż po paru latach wylądowałem w Polsce. Pracuję jako aktor i reżyser teatru, który założyłem. Szczerze mówiąc ta droga wciąż mnie zaskakuje i wciąż nie mam pojęcia, kim zostanę jak dorosnę.”

Szczerze mówiąc – ja też wciąż nie mam pojęcia!

ZOSTAW ODPOWIEDŹ