Pijana Sypialnia znowu zachwyca!

Spotkałam się z nimi dokładnie rok temu przy okazji przeprowadzenia wywiadu. Zobaczyłam w nich młodych i zapalonych do pracy pasjonatów teatru. Udowodnili, że ciężka harówka się opłaca. Chcą nadal tworzyć i realizować swoje projekty. W swoich spektaklach potrafią zachwycić, rozbawić, ale i namówić widza do refleksji. Teatr PIJANA SYPIALNIA wraca z podwójną siłą! Co nowego? Nowe twarze, nowe pomysły i nowa premiera!

Fot. Katarzyna Tulej

Joanna Łuszczykiewicz: Od naszego ostatniego spotkania minął rok. Co zmieniło się w Pijanej Sypialni od tego czasu?

Sławomir Narloch (Dyrektor Naczelny Teatru Pijana Sypialnia): Przede wszystkim nasz zespół cały czas się rozrasta. W tej chwili pracuje już u nas 30 osób i budujemy stały skład. Powiększa nam się również nasza orkiestra i cały czas dochodzą do nas nowe, bardzo fajne osoby, które zaczynają w naszym studiu aktorskim. Cieszymy się, że ten zespół się rozwija i przyciągamy cały czas nowe osoby, świeża krew jest zawsze potrzebna. Zaczęliśmy również odczuwać, że stajemy się znani w Warszawie, a stało się tak przede wszystkim przez cykl „Teatr na Leżakach”, który odbywał się latem ubiegłego roku nad Wisłą i w parku na Żoliborzu. Przychodziły tam setki, a nawet tysiące osób. Zaowocowało to także tym, że teraz mamy swoje stałe miejsce reprezentacyjne, najlepsze jakie do tej pory nam się zdarzyło, a mianowicie Skwer – Filia Centrum Artystycznego Fabryka Trzciny przy Krakowskim Przedmieściu. Czyli samo serce miasta. Fajnie jest zapraszać naszych widzów do takiego miejsca, co więcej mamy tam duże ułatwienie techniczne. I z nowości jeszcze premiera. „Wodewil Warszawski” premierowaliśmy już prawie 2 lata temu, więc wszyscy czekali aż Pijana Sypialnia zrobi coś nowego. Gdy widzieliśmy się rok temu, to już wtedy zaczynaliśmy pracę i odkopywanie starych tekstów oraz nut, jak to w naszym przypadku bywa, i przez ten czas w zasadzie powstał scenariusz i muzyka. Miesiąc temu mieliśmy premierę.

Z 15 aktorów w Pijanej Sypialni zrobiło się już 30! Szybko powiększacie swoje szeregi. Czy nadal szukacie nowych twarzy?

Tak! Kolejny projekt, nad którym siadamy, potrzebuje jeszcze większej obsady. My cały czas zauważamy, że w teatrze jest „odwrót” od zespołowości. Wydaje mi się, że jest to spowodowane kwestiami czysto przyziemnymi, czyli na przykład finansowymi. Aktorzy muszą cały czas wędrować za projektami, mają liczne nagarnia, wyjazdy na spektakle i pełno innych obowiązków, czyli ta sytuacji zmusza żeby cały czas gdzieś podróżować i być w ruchu. Nie ma czasu, żeby gdzieś zakotwiczyć i pracować w stałym zespole. My staramy się cały czas podkreślać, że jesteśmy teatrem „antygwiazd” – chciałbym żeby do nas się przychodziło na zespół, a nie na gwiazdy. Bo często jest tak, że spektakl jakiegoś dużego teatru w Warszawie zbiera same tragiczne recenzje i nie da się tego oglądać, ale na plakacie jest znana twarz i to wystarczy, żeby tłumy waliły do tego teatru. Ja chciałbym, żeby te tłumy do nas waliły, ale dlatego, że zobaczą świetny zespół. Cały czas regularnie odbywają się castingi żeby się do nas dostać. To też spełnia funkcję zabezpieczenia dla nas i dla naszej pracy wewnątrz, żebyśmy się nie stali towarzystwem wzajemnej adoracji i żebyśmy za dobrze się nie poczuli w tym co robimy, bo myślę, że to pierwszy krok żeby zabić w sobie chęć poszukiwania czegoś nowego.

Waszym głównym celem zawsze było wychodzenie z teatrem do ludzi. Graliście w barach, parkach, na skwerach, a nawet w tramwajach! Czy mimo zmian, o których mówiłeś, i rosnącej popularności nadal jesteście wierni tej idei?

Tak. To jest coś, co nam przyświecało od samego początku. Pijana Sypialnia zawsze chciała uciekać od sztywnych sytuacji i cały czas to podkreślamy. Ludzie przyzwyczaili się do tego, że gramy na zewnątrz. Teraz przymierzamy się głównie do drugiej edycji „Teatru na Leżakach” i wcale to nie jest takie łatwe jakby się wydawało, bo popularność tego projektu jest bardzo duża i sukces był wielki. U nas pojawia się jedynie problem zaplecza technicznego, które jest niezbędne w przypadku naszych sztuk i niestety nie w każdym miejscu da się to zrobić, ale obecnie jesteśmy na etapie planowania tego, i wszystko wskazuje na to, że będziemy grać w Warszawie, ale także w innych miejscach Polski. To dla nas kolejny krok na przód.

Rok temu również powiedziałeś, że staracie się łączyć kicz ze sztuką wartościową. Czy z perspektywy czasu nadal byś się pod tym podpisał?

Tak, pewnie. Możemy nawet nawiązać do naszej ostatniej premiery, w której na warsztat wzięliśmy muzykę i tańce ludowe. Myślę, że ludowizna źle kojarzy. A my uważamy to za coś niesamowicie pięknego i prawdziwego. Obecnie teatr ciągle szuka eksperymentów – wyznaje się zasadę, że im dziwniej, tym lepiej. My znowu odwrotnie – czyli im prościej, tym lepiej. Bierzemy na warsztat to, co już kiedyś wymyślono i co się sprawdzało przez wieki. Jednak wiadomo, że będąc młodymi ludźmi, którzy chcą zaistnieć, nie możemy odtwarzać tego w skali 1:1. Nie chcemy robić skansenu, tylko dorzucić do tego współczesne elementy. To jest właśnie pogranicze kiczu i czegoś bardzo współczesnego.

„Łojdyrydy” to wasza nowa premiera, o której już wspomniałeś. Możesz przybliżyć nam, o czym jest spektakl?

Znowu wzięliśmy na warsztat całkowicie błahą historyjkę. Dwie wsie toczą bój o świątka (drewniana rzeźba o tematyce religijnej – przyp. red.) nieznanego pochodzenia, ale wiadomo, jak to w Polsce, świątek stoi na środku, a te dwie wsie kłócą się do kogo on należy. W sztuce pojawia się wiejski świat, który łączymy z Warszawą. Kolejny raz dużą rolę odgrywa muzyka na żywo. Myślę, że to nasz pierwszy spektakl, w którym bardzo odważnie mówimy o Polsce i Polakach. Zawsze o tym odpowiadaliśmy, ale za pomocą metafory, a tym razem pewne rzeczy mówimy dosyć ostro, żeby prowokować. Ten spektakl może nawet niektórych bulwersować, ale właśnie o tym on jest. Warto wspomnieć o twórcach „Łojdyrydy”. Scenariusz – Karolina Lichocińska, trochę Jej pomagałem. Choreografia Izabela Massalska, muzyka i przygotowanie wokalne zespołu: Daniel Zieliński, reżyseria Stanisław Dembski.

Warszawa jest często obecna w waszych sztukach i widać, że czerpiecie z niej inspiracje. Co kochacie w niej najbardziej?

Przede wszystkim Warszawa nas zebrała, skupiła. Większość z nas przyjechała tutaj żeby studiować. My uważamy, że nie da się żyć i pracować w mieście, którego się nie oswoi i nie pokocha, tak jak nam to się udało. Warszawa jest dosyć trudnym miastem, szczególnie dla młodych ludzi, którzy przyjeżdżając tutaj mają wielkie oczekiwania, a rzeczywistość dosyć szybko okazuje się brutalna. Co więcej, tworząc w Warszawie, chcemy opowiedzieć widzowi jak my to miasto widzimy. Lubimy też wyjeżdżać ze spektaklami „warszawskimi” do innych miast w Polsce, chociaż bardzo często już na wejściu spotykamy się z negatywnymi komentarzami. Ale my czujemy, że jesteśmy trochę takimi ambasadorami hasła „Zakochaj się w Warszawie” i staramy się zmieniać te stereotypy.

Stworzyliście Pijaną Sypialnię od podstaw. Zrobiliście coś z niczego. Czy młodym teatrom trudno się przebić i zaistnieć w tym mieście?

Koszmarnie trudno (śmiech)! My nabraliśmy już trochę rozpędu, nie mniej jednak cały czas trzeba dokładać do tego pieca, który zaczął się rozpalać. Faktycznie, przebicie się jest bardzo trudne. To jest totalna harówa. Pijana Sypialnia jest dla tych, którzy chcą się temu poświęcić absolutnie. Przez te 3 lata mieliśmy bardzo wiele trudnych momentów, ale myślę, że to jest cena sukcesu. Jesteśmy dowodem na to, że jeśli się haruje to można osiągnąć wiele.

Zatem mieliście sporo momentów zwątpienia, czy cała wasza praca ma sens?

Takie momenty są zawsze, nie tylko u nas. Myślę, że są obecne we wszystkich twórczych dziedzinach. Kiedy myślę, że jest ciężko, to zawsze sobie przypominam taki moment, gdy graliśmy „Osmędeuszy” w 5 osób, a na widowni siedziały dwie osoby. Spektakl był biletowany po 10 zł, a jeszcze tą kwotą musieliśmy podzielić się z właścicielem lokalu. To był totalny upadek (śmiech). Ale nie poddaliśmy się. I teraz zawsze, gdy mamy chwile zwątpienia, namawiam wszystkich w zespole, aby przypomnieli sobie ten występ.

Nie lubisz słowa „artysta”, zatem jakbyś się nazwał? Aktorem?

Tak. Nie lubię „słowa” artysta, bo kojarzy mi się z czymś napuszonym. Aktor dla mnie to nazwa zawodu, który chcę wykonywać. Dla mnie to jest to samo co ogrodnik, ślusarz czy architekt. Zawód jak każdy inny, do którego trzeba mieć po prostu pasję.

Wiele razy słyszałam opinie aktorów, że jeden spektakl można zagrać nawet 100 razy, a on za każdym razem będzie zupełnie inny. Wasz wielki hit „Wodewil Warszawski” nie schodzi ze sceny od prawie dwóch lat. Nie jest wam trudno cały czas wcielać się w tę samą postać?

To jest bardzo trudne. Musimy uważać, żeby nie wpaść w rutynę. Cały czas się tego uczymy. „Wodewil Warszawski” faktycznie jest naszym hitem i przychodzą na niego setki ludzi, a nawet ci, którzy znają go już na pamięć. Zatem to jest faktycznie trudne, ale ten zawód polega też właśnie na tym . Moment premiery jest dopiero pierwszą konfrontacją, a potem spektakl trzeba cały czas rozwijać, w innym wypadku widz odczuje, że robimy zwykłą kalkę.

Wasz nowy projekt to „Wiosenna szkoła aktorska dla dorosłych”. Czego można się u was nauczyć?

Zauważyliśmy, że jest wiele zajęć i szkół teatralnych dla dzieci i młodzieży, jednak często zapomina się o dorosłych. Fakt, jest sporo kursów, jednak nie zawsze te kursy są dobre, a poza tym są one cholernie drogie. Natomiast my, tworząc ten projekt, chcieliśmy potraktować tych ludzi bardzo poważnie. Chcemy, żeby świetnie się bawili, ale również żeby się czegoś nauczyli i zrozumieli ten zawód. Wszystko robimy bardzo szczerze i niczego nie udajemy. Uczestnicy zajęć wiedzą, że mają wysoko postawione wymagania i że faktycznie mogą się czegoś nauczyć, a my traktujemy ich poważnie. Myślę, że to się udaje. Przychodzą do nas osoby w różnym wieku, począwszy od studentów, skończywszy nawet na starszych osobach, które zwyczajnie chcą… odpocząć od swoich wnuków.

Prowadzicie także Workshopy Pijanej Sypialni, na których uczycie teatru po angielsku. Skąd taki pomysł?

Jeden z naszych aktorów, Sebastian Słomiński jest pasjonatem języka angielskiego. Podsunął nam pomysł, abyśmy stworzyli warsztaty teatralne dla studentów z wymiany zagranicznej. Takie zajęcia odbywały się w zimie i pojawiali się na nich ludzie z różnych krajów. Teraz z naszymi Workshopami ruszamy w połowie kwietnia. Chcemy, żeby to była grupa międzynarodowa, ale jak najbardziej ludzie z Polski również mogą do niej należeć. Głównym celem jest nauka teatru i aktorstwa.

Już w czerwcu Wasza nowa premiera. Co tym razem zaoferuje widzom Pijana Sypialnia?

Chcemy w dużej mierze postawić na taniec i ruch. Bardzo intensywnie współpracujemy z naszym drugim choreografem, Mariuszem Żwierko. Tym razem punktem wyjścia będą „obrzędy sobótkowe”, jednak nie będzie to ich odtworzenie, a jedynie inspiracja. Będziemy starali się poruszyć temat sacrum i profanum, lub odpowiedzieć na pytanie, czy istnieją współczesne „sobótki”. Znowu sięgamy do zapomnianej muzyki i obrzędów. Słowo, które zawsze było dla nas ważne, zejdzie trochę na dalszy plan, a głównym środkiem przekazu będzie muzyka i taniec. Przy tym projekcie współpracujemy również z zespołem „Woda na Młyn”, który posiada fantastycznych tancerzy. Myślę, że premiera odbędzie się podczas kolejnej edycji „Teatru na Leżakach”, a spektakl roboczo nazywa się „Projekt: sobótki”.

Rok temu, gdy zapytałam o wasze plany, powiedziałeś, że chcielibyście otworzyć filie Pijanej Sypialni w innych miastach Polski. Pomysł nadal aktualny?

Tak, nadal chcemy stworzyć filie naszego teatru, jednak jest to projekt bardzo trudny do realizacji. Jak na razie dużo podróżujemy po Polsce. Coraz częściej jesteśmy zapraszani na festiwale i przeglądy teatralne. W czerwcu weźmiemy udział w bardzo prestiżowym wydarzeniu, którym jest Międzynarodowy Festiwal Teatrów Ulicznych w Krakowie. Wystawimy tam „Wodewil Warszawski” i zagramy go 4 razy w plenerze. Dla nas to bardzo ważne wydarzenie, ponieważ pojawią się tam najlepsze teatry tego typu z całego świata.

Nie trudno zauważyć jak bardzo angażujecie się w waszą pracę. Pijana sypialnia musi być dla was już jak drugi dom! Jak znajdujecie na to wszystko czas?

Musimy zrobić z tego swój nadrzędny cel. Czasami jest ciężko. Niektórzy z nas jeszcze studiują. Z tego powodu musimy godzić różne obowiązki. Nie ukrywam, że wymaga to ogromnego poświęcenia. Mamy szczęście, że nasz zespół składa się z ludzi, którzy dla teatru bardzo dużo poświęcają. Pijana Sypialnia istnieje tylko dlatego, że tworzą ją fantastyczni ludzie.

Macie coraz więcej imponujących osiągnięć na swoim koncie. Zdobywacie również pozytywne recenzje, a na waszych spektaklach pojawiają się setki, lub nawet tysiące widzów. Czy chwile sukcesu motywują was jeszcze bardziej?

Tak, jednak na pewno nie możemy sobie zakładać, że sukces jest momentem, do którego chcemy dążyć. Sukces jest pewnym cudownym dodatkiem. Teatr to nasza pasja i to, co daje nam satysfakcję; robimy go dla publiczności. Setki ludzi na widowni to cudowne uczucie, ale czasami wystarczy, że po spektaklu przyjdzie do nas jedna osoba i powie, że robimy dobrą robotę.

Gdzie można was zobaczyć w najbliższym czasie?

Teraz gramy regularnie w skwerze przy Krakowskim Przedmieściu. A lada dzień będziemy ogłaszać repertuar „Teatru na Leżakach”, więc wszyscy, którzy chcą nas oglądać często i regularnie, muszą się szykować na lato. Przygotowujemy nową premierę i nadal będziemy podróżować po Polsce z poprzednimi spektaklami. Wszystkich zainteresowanych odsyłamy na naszego Facebooka, gdzie można śledzić informacje na bieżąco. Czeka nas bardzo dużo ciężkiej pracy, ale trzeba trzymać kciuki za to, aby wszystko się udało.

W takim razie ja trzymam kciuki i mam nadzieję, że spotkamy się za kolejny rok przy okazji nowego wywiadu!

Dziękuję!                           

Rozmawiała: Joanna Łuszczykiewicz

Jeśli chcecie dowiedzieć się więcej o Pijanej Sypialni, zapraszam na fanpage’a:

https://www.facebook.com/TeatrPijanaSypialnia?fref=ts

Zapraszamy także do przeczytania naszego pierwszego wywiadu z Pijaną Sypialnią:

https://life4style.pl/life4style/wywiady-i-publicystyka/336-wywiady/8701-sypialnia-z-problemem-alkoholowym.html

ZOSTAW ODPOWIEDŹ