Od krawcowych do secondhandów

Moda z czasów PRL-u nie kojarzy się dobrze. Przychodzi na myśl szarość i ujednolicenie. Ile błędu w tej ocenie! Trudno to sobie wyobrazić, ale moda w tamtych czasach miała wiele wspólnego z tą teraźniejszą. Z jednej strony było uniwersalnie i nieciekawie, a z drugiej strony kreatywność przeżywała swoje szczyty.

longredthread.wordpress.com

Popatrzmy na teraźniejszą ulicę dużego miasta – większość ludzi wkłada ciuchy znane wszystkim z wystaw sieciówek. Są i oryginalniejsze postaci, które, jako że mają większe fundusze, ubierają się fantazyjnie u młodych bądź prestiżowych projektantów. Za PRL-u ubrania były przydziałowe (czyli z zasady wypuszczano sort identycznych swetrów czy płaszczy, które zostały stworzone zgodnie z zaleceniami partii), co bogatsi mogli sobie pozwolić na ubrania z kolekcji Barbary Hoff, najbardziej liczącej się w tamtych czasach projektantki.

Na szczęście, w związku z problemami pieniężnymi i brakiem dosłownie wszystkiego w sklepach, kreatywność kwitła. Czy ktokolwiek z nas potrafiłby w takiej sytuacji politycznej poradzić sobie tak dobrze, jak radzono sobie wtedy? Mimo, że nie było materiałów, nici, igieł, gumek, guzików – niemal niczego, z czego można by uszyć sukienkę czy koszulę – bardziej zaradne osoby potrafiły ubrać się oryginalnie i z klasą, a na dodatek zarobić na krawiectwie.

Sposobów było wiele – można było spruć dziadkowe swetry i w ten sposób uzyskać włóczkę. Można było uszyć świetną spódnicę, mając niewiele więcej niż starą, poplamioną firankę. W ruch szły nawet takie materiały jak pokrowce z foteli czy dywany.

Gdy o tym myślę, od razu przypomina mi się bohaterka jednej z książek z „Jeżycjady”, a konkretnie Kreska. Młoda dziewczyna, przeżywająca swoją młodość bodajże pod koniec lat siedemdziesiątych, była znana z tego, że miała własny, powiewny i kolorowy styl, zawsze coś się za nią ciągnęło, coś zwisało, coś frunęło na wietrze. Styl ten był wypracowany przez nią samą – zarówno dla siebie, jak i dla znajomych robiła swetry, kamizelki, czapki i szaliki. Potrafiła przerobić i przefarbować letnią sukienkę tak, żeby nadawała się na wyjście do opery. Wszystko to wynikało z wiecznego braku pięniędzy w portfelu Janki Krechowicz. Czy nasze pokolenie potrafiłoby poradzić sobie w takiej sytuacji i stanąć na wyżynach kreatywności po to, żeby zachować oryginalność?

Teraz oryginalni są ci, którzy dobierają do siebie ubrania w niestandardowy sposób, specyficznie się malują czy pokazują na sobie innowacyjne kroje coraz to nowych projektantów. Wynika to jednak z faktu wymiany pieniężnej – ktoś wymyśli i uszyje, ja zapłacę i włożę. Oczywiście to też jest jakaś forma budowania stylu, jednak polega ona na pewnej współpracy i konsumpcjonizmie.

Pamiętam z dzieciństwa ostatnie strony „Poradnika domowego”. Na nich to zawsze były umieszczone szablony ubrań do samodzielnego uszycia. Absolutnie nie rozumiałam tego reliktu czasów komunizmu, bo czemu ktoś miałby szyć sobie ubrania, skoro można je kupić w sklepie?

Nadeszły czasy, których Janka Krechowicz by nam pozazdrościła – wystarczy pójść, znaleźć, kupić. Ale co, jeżeli teraz też panoszą się po stolicy takie Kreski, które nie mają grosza przy duszy, a też chcę dobrze wyglądać? Czy potrafią sobie poradzić w czasach konsumpcjonizmu, odrzucenia samodzielności i gloryfikacji wymiany pieniądz – produkt?

Myślę, że ten typ ludzi chodzi teraz do lumpeksów, co też jest swego rodzaju wyzwaniem – niełatwo jest znaleźć coś na siebie, co na dodatek dobrze wygląda, pasuje do osoby i nie ma żadnych mankamentów. Ciuchlandy są tanie, można znaleźć w nich nietypowe ubrania. I to chyba właśnie te sklepy są kreatywną odpowiedzią na sieciówkową uniformizację. Może więc warto  porzucić panujące standardy i pokazać własny styl właśnie w ten sposób?

Małgorzata Szpak

ZOSTAW ODPOWIEDŹ