Nowa karta podatników
Pod wpływem zmian cen biletowych, o których dużo się pisze w ostatnim czasie, ma wejść nowa karta przeznaczona dla mieszkańców Warszawy. Według propozycji Hanny Gronkiewicz-Waltz od stycznia płacący w Warszawie podatki zapłacą za bilety okresowe tyle co dziś lub niewiele więcej. Pozostałych obejmie planowana od kilku miesięcy podwyżka. A to oburza przede wszystkim dojeżdżających do pracy w Warszawie tuż zza granicy miasta.
Władze Warszawy uważają, że jeśli ktoś nie płaci podatków w danym mieście, to ma płacić drożej za lokalne usługi. Prezydent ogłosiła plan wprowadzenia Karty Warszawiaka, która przewiduje zniżki za komunikację dla rozliczających PIT w Warszawie. Dojeżdżający spod okolic stolicy są oburzeni. I nie ma się co dziwić, gdyż widzą bowiem, że nie są traktowani równo z warszawiakami.
Jeżeli mieszkasz w mieście, nie wypada podatków w nim nie płacić. Należy więc do tego nakłaniać warszawiaków przybyłych z innych województw, którzy wciąż nie zdecydowali się odwiedzić stołecznych urzędów skarbowych. Ale czy powinno to dotyczyć osób, które tu dojeżdżają z Pruszkowa czy Legionowa? Przecież oni się do stolicy nie przeniosą. I nie ma powodu, by karać ich za to wyższymi opłatami za bilety. Z setek wypowiedzi dojeżdżających do Warszawy wynika, że propozycją ratusza poczuli się oburzeni.
Miasto dopłaca do biletów osób dojeżdżających z okolicznych miejscowości 60 procent, podczas gdy samorządy jedyne 40 procent. Ale przecież dopłaca też we własnym interesie: dojeżdżający pracują w firmach odprowadzających stołeczne podatki, zostawiają pieniądze w warszawskich sklepach, kinach, u fryzjera.
Tak naprawdę, wysokość dofinansowania powinny negocjować ze sobą samorządy. A publiczna tabela cen biletów powinna być taka sama dla wszystkich, bez dzielenia na tych, co z miasta, i tych co zza jego granicy. Każde inne rozwiązanie, może wywołać konflikt. Taryfa opłat nie powinna różnicować pasażerów.
Tak jest w Warszawie dzisiaj oraz w setkach innych miast.
„Różnicowanie ceny biletu ma charakter najprawdziwszej dyskryminacji określonej grupy obywateli. Pomysł uderza ekonomicznie w tych, którzy i tak ponoszą nieproporcjonalnie wyższe koszta dojazdów do pracy, do szkoły, do miejsc wydarzeń kulturalnych” – napisała czytelniczka z linii otwockiej, która mieszka w Michalinie, 800 metrów od granicy Warszawy.
Nikt jakoś nie oburza się, że pod Warszawą niższe są opłaty za wywóz śmieci i podatki od nieruchomości. Ludzie uciekają pod Warszawę, licząc, że tam koszty życia są niższe. Ale za tańszy metr kwadratowy mieszkania płaci się godzinami w korkach na wylotówkach i krótszym czasem dla rodziny. Jeżeli ktoś nie chce ponosić kosztów dojazdu, może ewentualnie kupić droższe mieszkanie w Warszawie– część jego kosztu to właśnie m.in. niższe ceny dojazdu.
Nikt mieszkańcom spoza Warszawy możliwości korzystania z karty nie odbiera. Może o nią wystąpić każdy, kto płaci tu podatki.
M. Adamczyk, Źródło: gazeta.pl