9 porad jak zarezerwować taniej hotele!

Niskobudżetowe wakacje all inclusive, czy fancy wypad na własną rękę?

Ekskluzywne wakacje kojarzą się z popularnymi influencerami. Tanie wakacje na all’u kojarzą się z emerytami, i wrzeszczącymi dzieciakami. Ale… jak kto lubi.
 
tańsze wakacje

Dla niektórych, wakacje na all inclusive to synonim kiczu i obciachu. To nic innego jak zorganizowanie wczasów za nas – w tym transportu, noclegu, no i jedzenia. A nawet wieczornych rozrywek i animacji, na terenie hotelu. W zasadzie przy odrobinie wysiłku moglibyśmy sami sobie to wszystko ogarnąć, ale to wygodna opcja dla leniwych.

Obecnie jednak zdecydowanie górę biorą tak zwane city break, albo po prostu, wyjazdy na własną rękę. Taka tendencja zauważalna jest głównie u młodych, ciekawych świata ludzi. Decyzja na jakie wakacje się zdecydujemy zależna jest od wielu czynników – wspomnianej wcześniej wygody, jak i budżetu, ale także formy wypoczynku, jaką preferujemy.

Ostatnio popularnymi kierunkami są egzotyczne wakacje – prym wiedzie Tajlandia, Indonezja, Wietnam, albo Japonia. To kierunki , które zazwyczaj ogarniamy na własną rękę, ale umówmy się – są one do ogarnięcia przy większym budżecie. Do tańszych wypadów należą wakacje w Europie – tutaj z kolei prym wiedzie Grecja. W tej opcji są to zazwyczaj wakacje na allu. Ja przetestowałam już wszystkie z opcji tripowania po świecie. Każda z nich ma swoje plusy, i minusy.

Czy wakacje na all’ u to faktyczne taki kicz i horror?

Czego można się spodziewać w tej opcji? Mało ciekawych, wygodnych, często wulgarnych ludzi, tłumów wokół baru, rozwydrzonych dzieciaków, krzyczących we wszystkich językach świata, pijanych rodziców, i sporo ojczystego języka na leżaku obok. W biurze podroży wakacyjne oferty prezentują się bajkowo – piękne, czyste i nowe hotele… Pod tymi nieskazitelnymi zdjęciami niejednokrotnie jednak czytamy komentarze, od osób, które już miały okazje zaliczyć wakacje w danym miejscu. Nie ukrywajmy – zazwyczaj są to negatywne komentarze. W końcu taka u nas tendencja, że głównie mówi się o tym, co jest złe. Na miejscu jednak, na tych tanich wakacjach wcale nie jest tak źle… Poza tymi emerytami, dzieciakami i pijanymi ludźmi, pokój jest względnie czysty, może niezbyt fotogeniczny – podobnie jak dania, nakładane przez nas samodzielnie na stołówce, na którą przybywamy 3 razy dziennie, żeby się najeść do oporu. Umówmy się – na tanim all inclusive nie jest szczególnie ładnie… Zresztą, poza palmami, błękitnym niebem, i gorącym słońcem, chyba nie chodzi o to by było ładnie, ale o to by było względnie tanio, by mieć dostęp do baru, tematyczną kuchnię z całego świata, swój leżak nad basenem, swoje planszówki i inne gry zespołowe, czy wieczorki taneczne, orgranizowane co wieczór. Wbrew pozorom, wakacje na allu już raczej nie kojarzą się z luksusem – jak było jeszcze kiedyś. Pod tym względem czas naprawdę bardzo się zmieniły. Sama złapałam się na takim myśleniu. Turcja, Egipt, czy Tunezja na allu kojarzy mi się z moimi… niezbyt górnolotnymi znajomymi. Których priorytetem na wakacjach jest picie i tańczenie do czwartej nad ranem, następnie spanie do południa, objadanie się do oporu (to samo tyczy picia %%%, ale o tym już chyba wspominałam), spędzenie całego dnia na leżaku i przywiezienie do Polski miliona podróbek – koszulek, perfum i butów. Dla takich osób faktycznie hotel w Egipcie jest wystarczający – to co poza nim niespecjalnie ich ciekawi. To opcja typowego polskiego Janusza i Haliny.

Moje wspomnienia z all’a nie są jednak takie złe. Pokoje były całkiem ok, otoczenie równie przyjemne. Oczywiście irytowały mnie te wszystkie dzieciaki, pijani i mało kulturalni Anglicy, i te dziwne wieczorki, które wcale mnie nie interesowały. Nie były wcale zabawne – no chyba, że po xx dolewce czerwonego wina. Irytowała mnie powtarzająca się kuchnia, rozcieńczone napoje i drinki z automatu, jak i bardzo ograniczony wybór co do alkoholi. Ale najbardziej irytowało mnie przywiązanie do hotelu – bo posiłki w konkretnych godzinach, przez co nie mogłam pojechać gdzieś dalej, i poznać innych miejsc tak jak chciałam – bo przecież kolacja… Dlatego już wiem, że na takich wakacjach warto pogodzić się z drobnymi niedogodnościami, jak i estetyką… pozostawiającą wiele do życzenia.

Wakacje na własną rękę z kolei kojarzą się z przygodą, jakimś wyzwoleniem, ciekawością i… luksusem. Właśnie, role się odwróciły. Kiedyś wakacje na all’u były synonimem luksusu – dziś są raczej kiczem. Podobnie ma się sprawa w przypadku wypadu na własną rękę. W tych czasach nie mówimy już o przedzieraniu się przez dżungle, z wielkim plecakiem na plecach, spaniu z tubylcami, i jedzeniu po kosztach, a raczej o luksusowej – i drogiej, opcji podroży na własną rękę. Takie podróże teraz to ciekawy streetfood, woda kokosowa, prosto z kokosa, i zero komerchy. I tak jak w przypadku Janusza i Haliny, ta opcja może się kojarzyć z ludźmi, którzy za wszelką cenę chcą zaznaczyć swoją… niezależność, i… stan konta bankowego.

Skąd anty-moda na wakacje na allu, przy jednoczesnym trendzie na wakacje na własną rękę?

Może to wszystko jest zasługą instagramowego świata, w którym, chcąc czy nie – żyjmy. W końcu tam – na Instagramie, najwięcej serduszek zbierają dzikie widoki z końca świata, puste, olbrzymie baseny z jedną osobą w środku – właścicielem Instagrama, którego właśnie z zazdrością przeglądasz. A bądźmy szczerzy – niskobudżetowe wakacje na all’u takie nie są. Nie uświadczysz na nich dzikich, opustoszałych miejsc, o tym basenie już nie mówiąc. A więc czy chodzi tutaj o modę i kwestie estetyczne? Być może. Bo w końcu wakejki na allu za 1500 w Tunezji, to nie to samo co instagramowy widok, na końcu świata, na który skład się luksusowy domek na wodzie, gdzieś tam na Malediwach, albo w dżungli na drzewach – gdzie spędzenie jednej nocy będzie nas kosztować tyle, ile cały tydzień wakacji na allu. 

Należy zaznaczyć, że wielu młodych i nowoczesnych ludzi nie zadowoli SIĘ już typową, wypoczynkową infrastrukturą, którą mają nam do zaoferowania biura podróży. Nasze oczekiwania rosną – wraz z popularnością portali społecznościowych i pięknych zdjęć na Insta. W dobie tych zdjęć i estetyki – nasze oczekiwania są skierowane właśnie na takie wartości. W związku z czym wybierając wakacje, wybieramy miejsca, które pasują do nas, naszego stylu życia, i… naszego contentu na Instagramie. Nasuwa się więc pytanie, czy faktycznie chodzi tutaj o te zdjęcia, udowadnianie coś sobie i światu, czy o wypoczynek?

Która z opcji jest najlepsza?

Ciężko stwierdzić, czy taka w ogóle jest… Wszystko zależy od tego, czego oczekujemy – co innego da nam wypad do mekki influencerów, znajdującej się na końcu świata, zupełnie co innego city break, a jeszcze coś innego wakacje na allu, w Turcji. Warto zadać sobie pytanie – czy aby na pewno warto wydać mega dużo hajsu za weekend w modnej i popularnej dzielnicy, gdzieś w Paryżu? Czy warto odkładać cały rok na miesięczny trip po Azji, oraz czy warto zaoszczędzić na wakacjach, a potem zamiast wypoczywać, narzekać i wkurzać się na tych pijanych Anglików obok… Zresztą – przecież nikt nam nie każe wybierać. Po ciężkim i mega zapracowanym roku, naturalnym jest, że możemy nie mieć głowy, siły, energii i ochoty na samodzielne panowanie wakacji od A do Z. Dlatego wolimy wybrać opcję na all’u, gdzie ktoś zaplanuje wszystko za nas. A my przylecimy na gotowe – by robić typowe nic. Inna sytuacja będzie, w momencie w którym jesteśmy znudzeni i znużeni codziennym życiem, i potrzebujemy przeżyć przygodę, z dala od rodaków – wtedy szukamy opcji na własną rękę. Jeszcze inna sytuacja ma miejsce w momencie, w którym potrzebujemy szybkiego, miejskiego naładowania baterii, wtedy idealny może się okazać szybki wypad, typu city break. 

Ostatecznie chyba jednak liczy się – święty spokój, wypoczynek i poznawanie świata i innych kultur – a nie to czy nasz hotel będzie wystarczająco Instagramowy – chociaż ja osobiście, jako mega-estetka, nie miałabym zupełnie nic przeciwko temu!

Zobacz także:

ZOSTAW ODPOWIEDŹ