Nie tylko „Słoneczniki”

„Ten, który obciął sobie ucho” lub „Ten od Słoneczników”- tak najczęściej charakteryzuje się Vincenta van Gogha, holenderskiego malarza, który zasłużone uznanie zyskał dopiero po samobójczej śmierci. Za jego fenomenalnymi obrazami kryje się jednak trudne, pełne odrzucenia i rozczarowań życie. Jedynym ukojeniem dla jego regularnie ranionych uczuć była właśnie sztuka.

www.njartscouncil.org

Vincent van Gogh przyszedł na świat w 1853 roku w Groot-Zundert, niewielkiej wiosce położonej na południu Holandii. Od początku był dzieckiem odrzuconym i niekochanym. Miał być substytutem swojego zmarłego brata – urodził się nawet tego samego dnia i otrzymał od rodziców identyczne imię. Nie spełniał jednak kryteriów, które w głowie mieli jego ojciec i matka. Rude włosy, zamyślone, nieobecne oczy i poważne podejście do życia nie były tym, czego od niego oczekiwano. Już od najmłodszych lat żył zatem z piętnem bycia niekochanym, odtrąconym i „nie takim jak trzeba”.

Vincent malowaniem zajął się dopiero w ostatnich dziesięciu latach swojego życia – stworzył wówczas około 800 płócien. Zanim to jednak nastąpiło, bardzo długo podejmował się różnych zajęć szukając odpowiedniej dla siebie życiowej drogi. Od dziecka uważał się za osobę uduchowioną i w 1879 roku dostał nawet tymczasową posadę jako misjonarz w malutkiej wiosce Petit Wasmes. Podczas prowadzenia nauk zrezygnował ze swojego ogrzewanego pokoju i spał na słomie w niedużym baraku na zapleczu piekarni. Jedzeniem dzielił się z myszami, a bezbronne owady wyplątywał z pajęczych sieci. Jego zachowanie uznane zostało za stanowczo odbiegające od normy i „podważające godność kapłaństwa”, w wyniku czego został zwolniony. Był to dla niego bardzo duży cios i kolejny sygnał, że swoją osobą rozczarowuje innych ludzi.

Również życie miłosne artysty nie układało się najlepiej. Pierwszym poważnym uczuciem obdarzył swoją bliską kuzynkę, Kee Vos-Stricker. Vincent zaproponował jej nawet małżeństwo, mimo jasnych, kazirodczych relacji. Oczywiście spotkał się z odmową, co nie zniechęcało go do dalszych prób zdobycia jej względów. W końcu swój stanowczy sprzeciw wyrazili wuj i ciotka van Gogha, pisząc do niego w jednym z listów, że jego natarczywość „jest odrażająca”.

Kilka lat później Vincent ponownie się zakochał, tym razem w prostytutce i alkoholiczce Clasinie Marii „Sien” Hoornik. Zotała ona jego muzą i kochanką. Mimo, że van Gogh zaczął w końcu zarabiać na skromne życie, Sien nie rezygnowała z wykonywania zawodu, a klientów przyjmowała nawet w ich wspólnym mieszkaniu.

Malarstwo van Gogha rozwijało się stopniowo, a jego wyrazisty, szokujący jak na ówczesne czasy (i dlatego niedoceniony) styl dojrzewał powoli. We wczesnych etapach twórczości często parafrazował znane obrazy, umieszczając w nich swój własny autoportret. Najczęściej utożsamiał się z osobami cierpiącymi, niezrozumianymi i potrzebującymi pomocy. Na obrazie „Pieta” z 1889 roku widzimy Matkę Boską opłakującą śmierć swojego syna, który bez wątpienia posiada twarz Vincenta.

Słynna historia obciętego ucha van Gogha urosła już do rangi legendy. Badacze biografii malarza doszukują się coraz to nowszych wyjaśnień tego czynu – obecnie hipotez na ten temat jest już ponad dziesięć. Jedna z wersji mówi, że wzburzony Vincent obciął zaledwie kawałek płatka lewego ucha w afekcie, podczas kłótni z przyjacielem Paulem Gauguinem. Alternatywne wyjaśnienie zakłada, że van Gogh chciał zapłacić obciętym w całości uchem za usługi prostytutce o imieniu Rachel.

Stan zdrowia psychicznego Vincenta systematycznie się pogarszał. Zdaje się, że największe szczęście osiągnął w swoim słynnym Żółtym Domu w Arles. Mieszkańcy tej malowniczej  miejscowości bali się jednak nieobecnego wzroku van Gogha i w efekcie artysta został wygnany z miasteczka za „przejawianie symptomów obłędu”.

Wciąż nawracające ataki depresji, paranoi i manii prześladowczej stopniowo wyniszczały malarza i zazwyczaj kończyły się hospitalizacjami w szpitalach psychiatrycznych. W 1890 roku Vincent popełnił samobójstwo, strzelając do siebie na tyłach kościoła w ukochanym Arles.

Kultowe współcześnie „Słoneczniki” za życia van Gogha uznane zostały za absolutną herezję. Nikt nie malował wówczas jasnych elementów na jasnym tle, a tym bardziej żółtych kwiatów na tle żółtej ściany i w żółtym wazonie. Podobnie jak sam artysta, obraz został odrzucony i uznany za dziwaczny. Na geniuszu Vincenta za jego życia poznali się jedynie ukochany brat Theo, z którym van Gogh przez lata nieustannie pisał listy, oraz Paul Gauguin – postimpresjonistyczny malarz francuski.

Obecnie Arles, którego mieszkańcy w przeszłości odtrącili przecież i wygnali van Gogha, żyje wyłącznie legendą holenderskiego malarza. Akcesoria z motywem „Słoneczników” kupimy tam dosłownie wszędzie. Podkreśla to tylko smutną historię życia artysty, którego wrażliwość i geniusz zostały docenione dopiero kiedy już go zabrakło.

Joanna Bochnia


ZOSTAW ODPOWIEDŹ