„Najtrudniej być po prostu sobą”

Śpiewanie ma w genach. Wdarła się szturmem na polską scenę muzyczną z debiutancką płytą „Mój Big-Bit”. Jej drugi krążek „Genesis” swoją tematyką nawiązuje do tego, co pierwotne, bliskie natury. Uwielbia nowe etapy w życiu, festiwale i swój vintage’owy sprzęt.  Jak sama przyznaje, woli być hipiską, niż hipsterką. Ania Rusowicz, bo o niej mowa, to jedna z barwniejszych postaci polskiej sceny muzycznej.

materiały prasowe

Katarzyna Mierzejewska: Pochodząc z tak muzykalnej rodziny ścieżka przyszłej kariery była chyba dla pani oczywista ?

Ania Rusowicz: Otóż, tak mogłoby się wydawać. Po śmierci mojej Mamy, zabrała mnie rodzina mojej cioci, która  nie miała nic wspólnego z muzyką. Ciocia nauczycielka , wujek lekarz. Do świata muzycznego dobijałam się sama, bez żadnych koneksji.

 

Pani pierwsza płyta „Mój Big Bit” okazała się strzałem w dziesiątkę. Miłość do big bitu zawdzięcza pani mamie?

Ciężko powiedzieć. Każda osoba zawdzięcza swej matce wiele. Ale wiele z moich zainteresowań było zupełnie osobistymi dążeniami. Właśnie dlatego, że moja mama była wokalistką bigbitową, nie słuchałam tego gatunku, czyli zupełnie na odwrót.

 Nie bała się pani porównań do mamy?

Porównania do mojej mamy są zupełnie naturalne. Tak też do tego podchodzę. Do kogo w sumie mam być podobna, jak nie do niej. Gdybym była podobna do jakiejś zachodniej gwiazdy, byłoby to stylizowanie się na kogoś, kim nie jestem, a tak mogę być w pełni sobą. Każdy jest, w jakiejś mierze, podobny do swoich rodziców. Ten, kto się temu dziwi, musi być nie z tego świata. A w tym wymiarze panują dokładnie takie reguły. Każde zwierzę , czy roślinka wydaje podobne potomstwo do siebie.

 Czerpie pani z tradycji rocka i bluesa. Na Zachodzie, w Stanach sporo grup idzie tym śladem, jak chociażby Jack White czy The Black Keys. Skąd czerpie pani inspiracje?

W Polsce taki powrót do starych brzmień jest ciągle mało popularny. Do Polski wszystko przychodzi z 10letnim opóźnieniem. Ale to nie oznacza, że nie może się to rozwinąć. Potrzebujemy więcej czasu, żeby się z tym oswoić. W związku z tym, że Polska bardzo zapatruje się na to co zachodnie, ciężko jest artystom w naszym kraju od razu wstrzelić się z tematem. Wolimy zaufać  komuś obcemu niż  naszym rodakom. Ale jestem pozytywnej myśli. Na moje koncerty przychodzi mnóstwo ludzi, więc czuję, że musi być taka potrzeba w narodzie. Wiadomo, że disco polo i inni komercyjni artyści są „na wierzchu”, ale nie oznacza to, że jest to wyznacznik polskiej muzyki. Ktoś, kto szuka czegoś innego – znajdzie.

Druga płyta musiała być dla pani trudna. Część słuchaczy liczyła pewnie na kolejny album z piosenkami Ady Rusowicz. Pani zaproponowała jednak coś zupełnie innego. Jak przebiegały prace nad drugą płytą? Co chciała pani przez nią przekazać?

Ktoś, kto uważa, że jestem Adą Rusowicz albo jej kontynuacją ograbia mnie z tożsamości. Jest moim osobistym mordercą. To, że przypomniałam o mojej mamie jest naturalną córczyną miłością i podziękowaniem za to, że dała mi życie i pokochała mnie kosmiczną miłością. Ale ona chciała, żebym miała swoje życie, żebym przeżyła je po swojemu, według swego planu. Ona miała swoją szansę, ja mam swoją. Wszyscy dostajemy takową i tragiczne byłoby, gdyby człowiek pragnął doświadczać życia, według pomysłów innych ludzi. Jeśli nie masz pomysłu, jak chcesz żyć, musisz się liczyć z tym, że zawsze znajdą się tacy, którzy maja gęby pełne frazesów i powiedzą ci, co powinieneś robić, kim powinieneś być. Jakby znali receptę na życie. A takiej nie ma. Trzymam się z daleka od takich ludzi.

Przy drugiej płycie jest prościej niż przy debiucie?

Za każdym razem jest trudno. W tym kraju nie jest ważne, którą płytę wydajesz. Za każdym razem debiutujesz.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ