Mr. Pancake – Królestwo Pornfooda

pankejk tekst life4styleNa Powiślu, najmodniejszej i najbardziej hipsterskiej dzielnicy Warszawy, pomiędzy sklepem z krawatami, a małym monopolowym, 3 lata temu wyrosła miejscówka, której brakowało na mapie „młodej” stolicy. Utrzymana w hip-hopowym, streetowym stylu, z głośnym rapem w głośnikach naleśnikarnia „Mr. Pancake”, serwująca amerykańskie pancakes. Pomysłodawcy to dwóch młodych chłopaków, bracia Maciek i Piotrek Śliwa. Niewielki, ale klimatyczny lokal stał się miejscem kultowym dla całej Warszawy, ale jak się okazuje „fejm” o Pankejku rozniósł się i poza stolicę. Jak się wszystko zaczęło, skąd pomysł, jak rosła i nadal rośnie „zajawka” na naleśniki opowiedział Maciek Śliwa.

Olga Kowalczyk: Na początek standardowe pytanie – skąd pomysł na biznes i  dlaczego akurat naleśniki?

Maciek Śliwa: Skąd idea i czym się inspirowaliśmy? Wracając kiedyś z bratem, z wyjazdu na Węgry, bardzo zmęczeni (śmiech), stwierdziliśmy, że fajnie byłoby coś zrobić razem. Ja pracowałem już kiedyś w firmie gastronomicznej, we francuskiej naleśnikarni na Ursynowie. Już od dawna myśleliśmy, żeby wystartować z jakimś własnym biznesem, więc wpadliśmy na pomysł, by zrobić coś innego niż wszyscy i otworzyć knajpę z amerykańskimi naleśnikami.

Wiadomo, podróż trwała kilka godzin, więc mieliśmy trochę czasu, żeby dłużej to przemyśleć – między innymi, by wymyślić nazwę, czyli zamerykanizowaną wersję „Pana Naleśnika“- „Mr. Pancake”. Od tego się zaczęło.

A jak z tą drugą stroną zakładania własnego biznesu, biznesplanem i kasą na rozkręcenie?

Zaczęliśmy śledzić możliwości dofinansowania – pożyczki, różne dotacje, które pozwoliłyby nam otworzyć Pankejka. No i od momentu samej idei, samego pierwszego pomysłu, przeszliśmy do tego, że udało nam się wziąć dotacje z Unii Europejskiej, do tego pożyczkę nisko oprocentowaną z funduszu europejskiego. Można powiedzieć, że zaczynając „od zera” zdobyliśmy środki na otwarcie działalności. Cała procedura, przed otwarciem, trwała jakieś pół roku, jest to czasochłonny proces. Po tym czasie, wiadomo, że trzeba było zaplanować całą strategię marketingową, napisać biznesplan...

Żeby dostać samą dotację, trzeba mieć juz to wszystko chyba przygotowane

Tak. Dotację to w ogóle jest odrębny temat – pół roku różnych działań, rozmaitych szkoleń, gruba papierologia. Później, jak już sie dostanie to dofinansowanie, trzeba się oczywiście ze wszystkiego rozliczyć.

A jak z samym miejscem, z wystrojem?

Udało nam się znaleźć fajną lokalizację, właśnie na Powiślu, na Solcu. Wtedy nie wiedzieliśmy jeszcze, że to będzie takie modne miejsce. Zatrudniliśmy architektów, żeby zaprojektowali wnętrze lokalu. Chcieliśmy, żeby wystrojem nawiązywał troszkę do klimatu amerykańskiego, a jak wiadomo, to było małe pomieszczenie i staraliśmy się je tak zaaranżować, żeby jednak był fajny, przytulny. Poszliśmy więc w drewno OSB. Każdy kto był, widział jak to mniej więcej wygląda.

Pewnie, udało się! Przejdźmy do najlepszej części – pancake’ów i naleśników, kto obmyśla menu?

Jeśli chodzi o wszystkie przepisy, to sami tak naprawdę je wymyślaliśmy. Znajomi również podpowiadali nam różne opcje, bo naprawdę wielu przyjaciół wspierało nas w tej inicjatywie. Ale większość pomysłów, to te które opracowaliśmy sami, z Piotrkiem. Zajęło nam to dużo czasu i wiele pomysłów powstało, że tak powiem, w trakcie. To jest właśnie ta fajna akcja, że wielu rzeczy się nie spodziewaliśmy i nie myśleliśmy o nich zakładając Pankejka. Nie myśleliśmy na przykład, że jeszcze będziemy mieć burgery, czy gofry, które też są teraz u nas w menu. Jednak wszystko tak się rozwinęło, że stwierdziliśmy: warto! Wszystko poszło w sumie jeszcze bardziej w tę amerykańską stronę, choćby dzięki burgerom, bo jednak francuskie naleśniki troszkę „odstają”, ale to też takie fajne uzupełnienie.

Ale od początku mieliście w menu pankejki amerykańskie, nikt jeszcze tego nie robił, a juz na pewno nie na takie sposoby.

Dokładnie. Może na początku te pankejki nie przyjęły sie jakoś super na rynku, z tego względu, że ludzie przychodzili do nas i jeszcze nie doceniali tego jedzenia, może nie byli do niego przekonani.

Pewnie nie byli przekonani do tych kontrowersyjnych, niespotykanych smaków…

pankejk tekts 2 life4stylePewnie nie i dlatego na początku woleli brać te bardziej sprawdzone pozycje, francuskie naleśniki, które są sycące, większe i bardziej klasyczne w smakach, takie „obiadowe”. Mamy je w menu z różnymi farszami mięsnymi, wegetariańskimi.

Ale udało się Wam przekonać do tego ludzi, w końcu to pankejki robią teraz największą furorę.

Z czasem udało nam się to naprawdę dobrze rozpromować. Szczególnie na Facebooku, Piotrek się tym dosyć mocno zajmuje. Obaj jesteśmy z resztą po studiach, które nam w tym pomogły – po reklamie, po marketingu, więc z tą częścią nie było zupełnie problemu. Jednak nie ukrywam, że Facebook nam bardzo pomógł, bo w dzisiejszych czasach inne portale społecznościowe nie są tyle warte co sam „fejs”, naprawdę przyniosło nam to wymierną korzyść. Wystarczy spojrzeć na nasz profil, na to ile mamy fanów. Fajne jest też to, że niby taki mały lokalik na Powiślu, a przyjeżdżają do nas ludzi z całej Polski, z innych miast. Często mamy gości z zagranicy, nie mówię, że specjalnie przyjeżdżają do Pankejka, ale przy okazji, zawsze wpadną ze znajomymi.

Facebook Facebookiem, ale znajomość z chłopakami z PLNY Tekstylia też była chyba niezłą dźwignią, w dobrym momencie?

Tak, zdecydowanie, kiedy otwieraliśmy lokal, zapoznaliśmy się właśnie z ludźmi z PLNYów, marki odzieżowej, która jak wiadomo, od wielu lat była już na rynku bardzo znana. Oni z kolei dzięki Tedemu byli świetnie rozpromowani. Stwierdzili, że też mogą nam pomóc ruszyć, zareklamować Pankejka, więc postanowiliśmy połączyć jedzenie posiłków z możliwością kupowania ich ciuchów.

Macie nawet specjalne „PLNY-owe menu”, w którym widnieją nazwy nadruków z ich koszulek, ze zniżką dla tych, którzy przyjdą w ciuchach z ich logiem.

Mamy „Grubego Grubasa”, „Rakjet Fjuel”, które mają już swoje własne znaki towarowe. Fajne, śmieszne nazwy, a oprócz tego chwytliwe.

Dodatkowo jeszcze wszystkie imprezy, które organizowaliście w Pankejku razem z PLNYami.

Dokładnie. Chociażby odsłuchy płyt, premiery mixtape’ów, można było tego u nas posłuchać jeszcze przed wypłynięciem na rynek i do sieci, spotkać Tedego. Ale również premiery kolekcji odzieżowych „PLNYów”, które można było również kupić u nas w lokalu. I to też działało świetnie marketingowo. To było fajne i dla nas i dla nich. Świetna współpraca i bardzo się cieszymy, że chłopaki nam pomogli, tym bardziej, że znamy się do tej pory i w wielu kwestiach sobie pomagamy. Rok temu zaproponowali nam wyjazd do Francji, cateringowy. To wszystko razem tworzy bardzo fajny wizerunek.

Poza tym klimat u Was tez jest taki hip-hopowy, muzyka, wystrój i ludzie, którzy tu przychodzą, tworzą go chyba najbardziej.

Właśnie juz otwierając Pankejka planowaliśmy go utrzymać w takiej konwencji. Chcieliśmy, żeby w głośnikach cały czas leciał rap, zwłaszcza, że mało jest, a właściwie wcale nie ma takich knajp w Warszawie. Imprezownie z taką muzyką – ok, ale restauracji nie ma. Może na początku muzyka budziła trochę kontrowersji, ale staraliśmy się puszczać w większości amerykańskie kawałki…

żeby nikt nie rozumiał tekstów (śmiech)?

Dokładnie! „Fuck” inaczej brzmi po angielsku niż po polsku… To chyba właśnie to, ten klimat, plus kolejny czynnik – współpraca z PLNYami, no i przede wszystkim wprowadzenie nowego produktu były najważniejsze. Nie oszukujmy się – w tamtych czasach to była bardzo nowatorska rzecz, skoro nikt tego nie robił.

Generalnie, wydaje mi się, że zapoczątkowaliście dobry nurt, alternatywę dla sieciówek, jakiś fastfoodów czy innych chińszczyzn dookoła. Proponujecie naprawdę dobre jakościowo i smaczne jedzenie, w dobrych cenach.

Właśnie. Jeśli chodzi o hajs, to ceny, które są u nas w menu, też są w porządku. Nie są ani wysokie, ani niskie, myślę, że dla normalnych ludzi są do przejścia. Nie są jakieś zawyżone, zwłaszcza jeśli chodzi o adekwatność do tego, co się za nie dostaje. Każdą pozycją można się tak naprawdę najeść.

A co z tymi najbardziej „pornfoodowymi” opcjami? Te wszystkie hardcorowe pozycje, których zdjęcia wrzucacie ciągle na Facebooka, powodując płytki oddech u każdego, kto lubi zjeść grubo i mega słodko (śmiech). „Pornfood” stał się w Internecie właściwie ideologią, a jeśli chodzi o realnych dostawców – zdecydowanie staliście się prowodyrami. Siedzicie i wymyślacie te konfiguracje  w domu, czy ich powstawanie to raczej spontan?

Wiesz co, to był raczej pomysł Piotrka, który poznał chłopaków, zajmujących się sprowadzaniem tych amerykańskich słodyczy ze Stanów, więc stwierdziliśmy, że z nimi tez możemy podjąć całkiem fajną współpracę i to oni zachęcili nas do używania stricte amerykańskich słodyczy do robienia pankejków. Zwłaszcza, że znowu w Polsce jest bardzo słaba dostępność tych rzeczy, a sam pamiętam, jak byłem jeszcze dzieciakiem i jak babcia przywoziła te słodycze z Ameryki. Były mega fajne i każdy się tym jarał. My wiemy, gdzie to można dostać, mamy swoje źródła, ale może nie do końca będziemy zdradzać (śmiech). Na pewno warto wspomnieć też o wartości wizualnej, otrzymując porcję Panejków. Najpierw zjada się ją oczami, jest bardzo efektowna, co widać z resztą na zdjęciach. To również jest fajne, że zupełnie nie trzymamy się trendów rynkowych, tylko sami je tworzymy. Nasze jedzenie jest kaloryczne, mocno kaloryczne i to się nie zmieni.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ