Just Edi – po prostu magik!

Nazywa siebie komikiem-ekwilibrystą i od kilku lat występuje na ulicach największych miast Polski i Europy. Co go wyróżnia? Swoją charyzmą i niezwykłymi zdolnościami potrafi przyciągnąć tłumy! Żonglerka, akrobatyka, sztuka iluzji i duża dawka poczucia humoru nie są mu obce. Just Edi to artysta, który z pewnością Was zaczaruje!

Źródło: Facebook/JustEdiShow

Joanna Łuszczykiewicz: Masz na imię Adrian, ale Twój pseudonim artystyczny to „Just Edi”. Skąd ten pomysł?

Just Edi: Ksywa „Just Edi” sięga genezą mojej przygody z życiem artysty ulicznego, a potem estradowego. Artysty, który żyje z pokazów. Gdy wyszedłem na ulicę i zacząłem występować, spotkałem pewnego performera, który zainspirował mnie tym, w jaki sposób potrafi przyciągać widzów. Nazywał się Todd Various, pochodził z Detroit i mieszkał w Edynburgu w Szkocji, gdzie również występował. Zapytał o moje imię, więc odpowiedziałem, że nazywam się Adrian, ale wszyscy mówią do mnie Adi. On wtedy przywitał mnie w Edynburgu i powiedział, że na lotnisko mówią tutaj „EDI”, więc ja będę od tej pory nazywany „po prostu Edi” (ang. just Edi). Ksywa mi się spodobała, jednak wtedy jeszcze nie myślałem, że będzie to mój pseudonim, pod którym będę występował, jednak z czasem znajomi zaczęli tak do mnie mówić i zostałem Just Edi.

Ile lat już występujesz?

Solowo występuję od 5 lat, jednak zaczynałem od występów w grupie pokazów akrobatyczno-ogniowych. Łączyliśmy elementy tańca i akrobatyki, występując razem przez około 2 lata. To było amatorskie działanie. Podczas występów staraliśmy się zdobywać środki pieniężne, aby rozwijać naszą pasję i kupować nowe rekwizyty. Jednak z perspektywy czasu wiem, że to nie był jeszcze ten etap, gdzie artystycznie czułem się spełniony.

Swoją przygodę z pasją zaczynałeś od żonglerki. Teraz zajmujesz się również między innymi akrobatyką i iluzją. Jak to wszystko się zaczęło i skąd Twoje dosyć nietypowe zainteresowanie?

Od zawsze czułem potrzebę poszukiwania nowych umiejętności i pasji. Byłem bardzo aktywnym dzieciakiem i lubiłem indywidualny rozwój. Zaczęło się od tego, że kiedyś chciałem pobić rekord świata w żonglowaniu piłką do nogi. Udało mi się podbić piłkę ponad 3 tysiące razy, a zajęło mi to ponad pół godziny. Później dowiedziałem się, że rekord to 35 tysięcy, więc stwierdziłem, że jednak nie uda mi się spełnić tej ambicji. Po jakimś czasie, całkiem przypadkowo spotkałem człowieka, który kręcił ogniowymi łańcuchami i bardzo mi się to spodobało. Zacząłem więc trenować taniec z ogniem, połykanie ognia, żonglowałem piłkami, potem pojawiło się diabolo, czyli rekwizyt żonglerski, devilstick i flowerstick, jeździłem na jednokołowym rowerze, chodziłem po linie i miałem przeróżne cyrkowe zajawki.

 

{youtube}Pu_Ww4wDG1M|600|450|0{/youtube}

Twoje numery akrobatyczne wyglądają dosyć niebezpiecznie. Pamiętasz ile razy się poturbowałeś?

Ręce miałem połamane 4 razy, jedno złamanie miałem otwarte. Cały czas zaliczam jakieś upadki, ale w tym momencie w wielu rzeczach, które wykonuję nauczyłem się po prostu upadać i asekurować, więc już nie mam poważniejszych złamań.

W Twoich numerach często udział bierze publiczność. Nie obawiasz się, że narażasz tych ludzi na niebezpieczeństwo?

Jeden z moich numerów ulicznych, które wykonuję z udziałem publiczności, to żonglowanie maczetami nad leżącym na ziemi człowiekiem. Zanim po raz pierwszy wykonałem to na ulicy, przedtem przećwiczyłem to przynajmniej kilkadziesiąt razy z zamkniętymi oczami. Na występie robię to oczywiście z otwartymi oczami, zawsze jestem całkowicie świadomy, a także w dobrej kondycji psychicznej i fizycznej. Staram się nie występować, gdy jestem zmęczony lub przeziębiony. Co więcej jestem bardzo pewien swoich sił i te numery przeprowadzam bezpiecznie. Nazywam się profesjonalistą, bo profesjonalistom pomyłki się nie zdarzają. W tym wypadku pomyłka nie może mieć miejsca.

O ile jesteśmy w stanie nauczyć się sztuki akrobatycznej samodzielnie, o tyle z iluzją jest chyba trudniej. Skąd czerpałeś swoją wiedzę na ten temat?

Iluzja towarzyszyła mi już od momentu, gdy zacząłem trenować żonglerkę. Wtedy przebywałem w gronie akrobatów i żonglerów, a każdy z nich potrafił pokazać jakąś iluzję. Jeździłem również na festiwale i od wielu lat obserwowałem to środowisko, a obserwując ich, poznawałem ich sekrety. Na drodze obserwacji, sam po jakimś czasie zauważałem jak coś jest zrobione, albo udawało mi się podpatrzeć to za kulisami, więc kiedy 2 lata tematu zacząłem trenować iluzję dość intensywnie miałem już łatwiejszą ścieżkę, bo musiałem jedynie opanować technikę.

Iluzja to nabieranie widza. Czy kiedyś to ci się nie udało i podczas sztuczki zostałeś zdemaskowany?

Tak, zdarzały się różne potknięcia, wynikające z jednej z podstawowych zasad iluzji: „Nigdy nie rób sztuczki, póki nie opanujesz jej perfekcyjnie!”.

Podczas swoich występów świetnie bawisz się razem z publicznością. Co sprawia Ci największą radość?

Największą radość sprawia mi to, gdy podczas pokazów odczuwam, że publiczność jest ze mną, nie tylko fizycznie, ale gównie mentalnie. Widzę to, kiedy ludzie są w zasięgu emocji, wrażeń i humoru, które tworzę. Są w stanie ze mną popłynąć myślami, załapać dialog i śmiać się z moich żartów.

Jak gromadzisz tak dużą publiczność na ulicy?

Pamiętam swój pierwszy występ. Byłem za granicą, więc musiałem mówić po angielsku, zatem oprócz zwyczajnego stresu dochodziła do tego jeszcze bariera językowa. Jakieś 15 minut zajęło mi podjęcie motywacji, by stanąć na walizce i zacząć zwoływać ludzi. Cały czas starałem się zaczepić masę osób, jednak nikt nie chciał się zatrzymać. To były okropne momenty. Wyobraź sobie, że stoisz na tej walizce, mówisz do ludzi, a oni przechodząc, patrzą się na Ciebie jak na jakiegoś idiotę. Robiłem się cały czerwony i było mi bardzo ciężko. Miałem jednak szczęście, bo jak zaczynałem to poznałem artystów, którzy też przechodzili przez ten najtrudniejszy, początkowy etap, ale w efekcie kończyli pokaz z kilkuset osobową publicznością i ja też teraz powoli to osiągam, robiąc swoje pokazy. Dlatego bardzo cieszę się, że nie zwątpiłem.

Czyli teraz nie masz już problemu z zebraniem publiki?

Teraz już nie. Myślę, że podstawą jest pokazanie pewności siebie. Jeśli ktoś jest pewny swojej wartości, ludzie to zobaczą. Widzę również to, że z roku na rok trochę zmienia się moja osobowość – bardziej nabieram sceniczności czy może nawet „uliczności” (śmiech) i charakteru. Ludzie to widzą i czują.

Nazywasz siebie również komikiem. Jak myślisz, czy Polacy mają poczucie humoru i co ewentualnie śmieszy ich najbardziej?

Najpierw musimy obalić mit, że Polacy nie mają poczucia humoru i nie lubią się śmiać. Nie mogę się z tym zgodzić, bo wtedy zaprzeczyłbym temu wszystkiemu co robię, natomiast na dobrych pokazach potrafię zebrać nawet 500 osób lub więcej i ci wszyscy ludzie bawią się w najlepsze, a przede wszystkim śmieją się! Ludziom zależy na dobrej zabawie i humorze. Zatem Polacy lubią się śmiać, a zwłaszcza lubią się śmiać z innych ludzi. Niekoniecznie z siebie, ale z innych ludzi owszem. Dlatego na pokazie staram się tworzyć elementy czasami kontrolowanej improwizacji, a czasami spontanicznej. Gdy widzę na przykład niezainteresowanych ludzi przechodzących na tyłach mojego występu, gdy jeszcze tam nie sformuje się publiczność, to staram się w jakiś sposób werbalnie opisywać ich zachowanie i wygląd albo zaczynam ich naśladować i opisywać fizycznie.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ