Inspirację czerpię z życia
Do księgarni trafiła ostatnio książka o intrygującym tutule „Opowieści radiowe i telewizyjne. Alicja po drugiej stronie lustra” pióra Alicji Resich-Modlińskiej, znanej dziennikarki, felietonistki i autorki tesktów humorystycznych. Autorka opisała w niej swoje wspomnienia i spostrzeżenia obrazujące świat polskiego radia i telewizji, które zainteresują niejednego czytelnika. Z okazji wydania debiutanckiej książki postanowiliśmy zapytać się o kilka szczegółów dotyczących powstania tej książki oraz sukcesu, który osiągnęła Alicja Resich-Modlińska.
Agnieszka: Ostatnio premierę miała książka Pani autorstwa „Opowieści radiowe i telewizyjne. Alicja po drugiej stronie lustra”. Co chciałaby Pani przekazać poprzez tę książkę czytelnikom?
Alicja: Pewnie tak jak autorzy większości wspomnień, chciałam przekazać obraz świata, w którym się znajdowałam i który jest dla mnie bliski. Jestem osobą rozpoznawalną i myślę, że czytelnika zainteresuje zderzenie obrazu mojej osoby, który zna z telewizji z tym, który mu przedstawię. Pod względem psychologicznym pisanie tej książki było dla mnie interesującym procesem, ponieważ zrozumiałam wtedy, że będąc młodą osobą w momencie, gdy zaczynałam pracę w mediach, postrzegałam siebie inaczej niż dzisiaj. Byłam osobą nadwrażliwą, trochę zagubioną w tym świecie – zupełnie jak Alicja z Krainy Czarów – pełnym dziwów, potworów i pięknych zjawisk. Jednak teraz widzę przede wszystkim, że byłam wtedy silna i konsekwentna , kreatywna i pracowita. Porażki były bolesne, ale umiałam się z nich podnieść.
Pani książka nosi dwuczłonowy tytuł. Jego drugi człon brzmi „Alicja po drugiej stronie lustra”, który nawiązuje do drugiej części przygód Alicji autorstwa Lewisa Carolla. Czy było to celowe zamierzenie?
W tytule oba jego człony nawiązują do dwóch różnych powieści. Kiedyś, gdy dostałam propozycję napisania swojej pierwszej książki, postanowiłam, że jej tytuł będzie brzmiał „Opowieści telewizyjne”. Miała to być książka o telewizji wzorująca się na „Powieści Teatralnej” Michaiła Bułhakova. Ówczesny właściciel wydawnictwa Zebra, a dzisiaj dyrektor Instytutu Adama Mickiewicza, Paweł Potoroczyn, złożył mi tę propozycję w 1993 roku. Wszystko za sprawą moich tekstów satyrycznych, które czytał w Szpilkach, czy słuchał w radiu. I dlatego też z sentymentu do tamtego wydarzenia postanowiłam, aby pierwszy człon mojej nowej książki do niego nawiązywał. Natomiast druga część tytułu nawiązuje do Lewisa Carrolla, ponieważ czuję się trochę Alicją z Krainy Czarów. Niewątpliwe przekraczam w mojej książce granicę postrzegania rzeczywistości w sposób realistyczny. Postrzegam ją trochę w sposób baśniowy, fantazyjny, czasem wręcz karykaturalny i komiczny – a chyba takie były przygody Alicji.
W książce wspomina Pani, że w pierwszych dniach pracy w telewizji brakowało Pani pozytywnych komentarzy i uwag.
Są osoby,którym nie jest to potrzebne. Są bardzo pewne siebie albo też się tak zachowują, przykrywając zupełnie inne cechy. Ja miałam taką cechę, że po mnie nic nie było widać. Robiłam wrażenie wyluzowanej, zawsze skłonnej do jakiegoś żarciku czy lekkiego sarkazmu. Nikomu nie przyszło do głowy, że mogę potrzebować wyrazów akceptacji i solidnej merytorycznej oceny mojej pracy. Potem, gdy byłam szefową, zwracałam uwagę na wrażliwe jednostki. Uważam, że trzeba zachować równowagę między solidną krytyką, która pomaga się rozwijać, a pochwałą tego, co warto pochwalić.
Osiągnęła pani wiele sukcesów. Ale jak można przeczytać w książce, zdarzały się też chwile zwątpienia. Jakie było najtrudniejsze dla Pani doświadczenie ?
Niełatwo przytoczyć jedno takie wydarzenie, bo było ich wiele. Jedną z takich sytuacji opisuję w książce, w rozdziale „Wieczór z Alicją” . Ten program miał bardzo wysoką oglądalność dochodzacą do 8 milionów widzów. Ale po nagłej zmianie ekipy zarządzającej telewizją program został zdjęty z anteny. Dla mnie było to bardzo bolesne i całkowicie niezrozumiałe. Dlaczego zmiana opcji politycznej doprowadza do zniknięcia czegoś, co jest akceptowane przez widzów. Przeciez „widz” jest najważniejszy! Takie irracjonalne wydarzenia najbardziej bolą.
W Pani życiu dużo się dzieje, współpracuje Pani z telewizją intensywnie. Czy znajduje Pani czas na swoje hobby?
Jak tylko mogę, gram w tenisa. Gram do tego stopnia, że osiągnęłam tytuł mistrzyni dziennikarzy polskich. Od lat biorę udział w wielu turniejach dziennikarskich. Trenuję, ile mogę, w zależności od roku i natężenia pracy. W mojej książce jest taki rozdział o tenisowej lidze gwiazd, opisujący znanych artystów i polityków grających w tenisa, z którymi często spotykam się na turniejach.
Ponadto dużo też jeżdżę na nartach. A zaczęłam od 6. roku życia! Bardzo dużo podróżowałam wtedy w góry, by móc poświęcić czas na narty. Doszło do tego, że kiedy studiowałam, potrafiłam co tydzień lub co dwa tygodnie jeździć do Zakopanego nocną kuszetką z nartami i maszyną do pisania w walizce. Dzisiaj jest to nie do wyobrażenia, ale wtedy było to dla mnie niesłychanie ważne.
Jak udaje się Pani pogodzić życie zawodowe z prywatnym?
Dzisiaj wygląda to zupełnie inaczej, bo moje dzieci są już dorosłymi osobami i mam dużo więcej czasu dla siebie. Mogę powiedzieć, że im dalej w las, tym lepsze jest życie. Straszne dużo lamentuje się na temat utraty młodości i pojawia się wyścig, by młodo wyglądać. A jednak uważam że takie dojrzewanie ma dwie wspaniałe cechy. Kobiety, które musiały dużo pracować, żeby utrzymać życie zawodowe, będąc młodymi matkami i mając na głowie wiele obowiązków domowych, miały trudniej z pogodzeniem zajęć. W wieku dojrzałym już nie muszą myśleć, jak sobie poradzić z tyloma czynnościami, odczuwają z tego powodu olbrzymią ulgę. Druga zaleta takiego dojrzewania to rozwój intelektualny. Teraz mam dużo więcej czasu na czytanie, doskonalenie się w tym, w czym zawsze chciałam się doskonalić.
Jest Pani nie tylko kobietą sukcesu, ale również matką. Czy było to wyzwaniem, szczególnie gdy zaczynała Pani pracę w telewizji?
W latach osiemdziesiątych wychowywanie małych dzieci było wyzwaniem pod każdym względem. Nie było takich cudownych produktów jak przeciery w słoiczkach czy pieluchy jednorazowe. Co więcej, dania dla dzieci, które przygotowywało się samemu, nie były takie smakowite i nieraz się człowiek narobił, a potem jednym zręcznym ruchem wszystko było skutecznie zniweczone <śmiech>. A to były czasy kartek na żywność, kolejek i octu na półkach. . Na szczęście teściowa bardzo mi pomagała. Ale z drugiej strony te negatywne wspomnienia wypierane są przez zalew miłości do dziecka. To jest coś tak pięknego, że właśnie to przede wszystkim pozostaje w pamięci.
Skończyłą Pani filologię angielską, była Pani tłumaczem. Czy nie żałuje Pani, że jednak nie poszła w kierunku, w którym się kształciła?
Czasami przychodzi taka myśl, że może lepiej by było, gdybym zajęła się tym, czego się uczyłam. Ale nigdy nie wiadomo, jakim była bym tłumaczem. Zawsze jednak ciagnęło mnie do pisania. Już na studiach miałam pierwsze publikacje w tygodniku literacko-satyrycznym „Szpilki”. Wiedziałam wtedy, że będę pisała. Ale nagle „dopadło” mnie z tą telewizja, można powiedzieć, jak choroba, o czym barwnie piszę w „Opowieściach radiowych i telewizyjnych”<śmiech>.
Czy prowadząc programy telewizyjne, poruszała Pani w nich tematy, w których się Pani nie odnajdywała? Czy były takie, które uznaje Pani za swój wyjątkowy sukces? Jakie to były tematy?
Szczerze powiedziawszy nie ma takich tematów. Jestem bardzo obowiązkowa, więc bardzo przygotowuję się do każdego wywiadu. Oczywiście trafiają się trudności pod względem technicznym, analitycznym lub psychologicznym, jednak nie stanowi to dla mnie większego problemu. Szczególnie do tych technicznie trudnych należą tematy z dziedziny naukowej oraz wywiady z naukowcami – tu szczególnie trzeba się przygotować. Ale to właśnie jest przyjemne, akurat tę różnorodność zawsze lubiłam. Szczególnie lubię wywiady z pisarzami i poetami. Odnajduję też przyjemność w budowaniu portretu psychologicznego rozmówcy. Uwielbiam rozmowy z osobami obdarzonymi poczuciem humoru i dystansem do siebie i rzeczywistości.
Co uważa Pani za swój największy sukces?
To jest ciekawe, ale raczej nie myślę w takich kategoriach. Nie mam w sobie czegoś takiego, żeby się upajać sukcesami. Są lepsze i gorsze momenty. Wiem, że zrobienie pierwszego programu na żywo było sukcesem. Również produkcja programu „Wieczór z Alicją”, który był dużym przedsięwzięciem i wyjście z tego obronną ręką, była sukcesem. Wywiady z wybitnymi artystami jak Umberto Eco, Amos Oz, Max von Sydow, Krzysztof Kieślowski uważam za ważne. Myślę, że moim największym sukcesem jest to, że wciąż mam nowe zadania przed sobą. Prowadzę teraz autorski program „A la show”.
Czy jest coś, co uznaje Pani za swoją porażkę?
Potknięć było dużo i to też opisuję z humorem w książce. Opanowanie i zimna krew na pewno w moim zawodzie procentują, a tymi cechami szczęśliwie zostałam obdarzona. Mogę się zorientować dość szybko, wybronić się z jakiś kłopotliwych sytuacji dzięki refleksowi. Ale nie mam jakiś dołujących przeżyć, które mnie całkowicie przytłoczyły. Potknięcia i zająknięcia zdarzają się wielu osobom. Oczywiście byli też zamknięci w sobie goście, z którymi ciężko się współpracowało na planie. Dlatego chętnie opisuję w mojej książce tych bohaterów programów, którzy byli otwarci i kolorowi, ponieważ jestem im w jakiś sposób wdzięczna. Są to wielcy ludzie, którzy poświęcili mi czas i okazali bardzo duży szacunek dla zawodu dziennikarza.
Skąd czerpie Pani inspirację do swojej pracy?
Inspirację czerpię z życia. Zwykle wpadają mi różne pomysły, gdy czytam o osobach, które chciałabym zaprosić. To jest takie typowe dziennikarskie zajęcie dokumentacyjne. Bardzo lubię oglądać i czytać wywiady przeprowadzane przez innych. Mam niesamowitą chęć poznania ludzi i ich losów, każda historia mnie interesuje. Ostatnio byłam na bardzo ciekawym wyjeździe w Barcelonie, kibicowałam wraz z mężem polskiej drużynie tenisistek na meczu Fed Cup, w którym grała reprezentacja Polski z reprezentacją Hiszpanii. Tam byłam bardzo blisko ekipy Agnieszki i Uli Radwańskich, Alicji Rosolskiej, naszych znakomitych tenisistek. To wspaniałe bohaterki na wywiad.
Jak ocenia Pani telewizję, porównując czasy przeszłe i teraźniejsze? Co się zmieniło?
Zamieściłam w książce felieton napisany dla „Twojego Stylu”, mówiący o ostatnich dwudziestu latach telewizji. Choć zmieniło się opakowanie, ludzie są tacy sami. Zmienił się może profil zatrudnionych, ponadto królują nowe technologie. Kiedyś nie było Internetu, wszystko robiło się samemu. W takim siermiężnym procesie przygotowawczym to, co się robi, nabiera dodatkowej wartości. Teraz na pewno jest dużo większa konkurencja, a to stwarza taką sytuację dla młodych ludzi, że muszą być wyjątkowo wytrwali i muszą mieć dużo cierpliwości. To nie jest łatwy fach dzisiaj. Teraz jest trochę inny świat – należący do grupy młodych, której kiedyś nie było.
Wprowadziła Pani wiele innowacyjnych pomysłów do świata telewizji. Czy ma Pani jakieś plany i pomysły, które chciałaby Pani wprowadzić w przyszłe projekty zawodowe? Jakie to są plany?
Bardzo się cieszę, że związałam się z TVP Rozrywka. Tam realizowany jest mój program „A la Show”, który jest również emitowany w TVP 2. Duży potencjał upatruję we współpracy z tym świetnie rozwijającym się kanałem.
Ale myślę też o napisaniu całego scenariusza programu z fabułą w stylu „Monty Pythona” dla aktorów. Mimo to cały czas wielką radość dają mi wywiady. Chcę się też bardziej poświęcić pisaniu książek literacko-satyrycznych. Mam wiele pomysłów. I właśnie o to chodzi w pracy dziennikarza, żeby cały czas mieć pomysły i ochotę na ich realizacje.
Z Alicją Resich – Modlińską rozmawiała Agnieszka Bujniewicz
Książka „Opowieści radiowe i telewizyjne. Alicja po drugiej stronie lustra” ukazała się nakładem wydawnictwa Burda Książki i dostępna jest w dobrych księgarniach.