Gwiazdy, które odeszły za wcześnie
Marilyn Monroe
„Marilyn Monroe właściwie nigdy nie istniała, od początku będąc wytworem producentów filmowych i kalką wizerunku platynowej blondynki, jaki reprezentowała w latach 30. Jean Harlow. Monroe była przede wszystkim ciałem – każdy jej ruch, twarz, waga były podporządkowane męskiemu wyobrażeniu ideału kobiecości. Jej ciało było jej największą kreacją, nad którą ostatecznie straciła panowanie” -to słowa filmoznawcy Karola Jachymka. I rzeczywiście, jej los był dość tragiczny, a ona sama z każdym rokiem coraz gorzej czuła się w roli, jaką musiała odgrywać. Piękna, zdolna, bogata i szalenie nieszczęśliwa. Uchodzi za symbol seksapilu lat 50tych i jest niedoścignionym wzorem wdzięku dla wielu kobiet. Filmowcy bardzo szybko zaszufladkowali ją jako gwiazdkę z ładną buzią i powierzali głównie role słodkich, niekoniecznie bystrych, kobiet. Marilyn długo starała się, żeby zauważono w niej coś więcej niż seksowne kształty. Było to jednak szalenie trudne, zważywszy, że ówczesne Hollywood nie pozwalało by gwiazdy przełamywały nadany im image. Choć każdy mężczyzna marzył, żeby ją poznać, piękna blondynka nie miała szczęścia w miłości i zwykle niefortunnie lokowała swoje uczucia. Żadne z jej trzech małżeństw nie było udane. Mężczyźni traktowali ją bardziej w kategoriach ozdoby niżeli partnerki. Truman Capote, autor „Śniadania u Tiffany’ego” żartował nawet, że obrazy w domu Marilyn, zawieszone są do góry nogami. Kiedy jej kariera nabierała tempa, ona popadała w coraz większe problemy zdrowotne. Chorowała na bulimię, bezsenność i nadużywała alkoholu. Cierpiała też na depresję. Postanowiła leczyć się psychiatrycznie, jednak trafiała na kolejnych oszustów, chcących tylko wykorzystać jej słabości. Zmarła w wieku 36 lat, w swoim domu w Brentwood. Znaleziono ją nieprzytomną z słuchawką telefoniczną w dłoni. Prawdopodobnie zmarła w wyniku przedawkowania środków nasennych, jednak na temat jej śmierci ciągle krążą legendy. Mówi się nawet, że została zamordowana ze względu na swój romans z prezydentem Stanów Zjednoczonych Johnem F. Kennedym.
Kurt Cobain
Jego życie było wieczną włóczęgą. Nie mógł znaleźć swojego miejsca na ziemi. Mając 6 lat, silnie przeżył rozwód rodziców, którzy rozpoczęli nowe życie i pozostawili małego chłopca samemu sobie. Pomieszkiwał u krewnych, włóczył się po okolicy, a bywało, że nocował pod mostem. Był uważany za chuligana, który jest skłonny do bójek. Rodzice związali się z innymi osobami i nikt niego nie dbał. Pomieszkiwał u krewnych, włóczył się po okolicy, a bywało, że nocował pod mostem. Uwielbiał włóczyć się z kolegami po wyludnionych ulicach rodzinnego Aberdeen w stanie Waszyngton i zamalowywać sprayem budynki, wymownymi napisami. Jeszcze nie tworzył tekstów piosenek, pozostawiał po sobie kontrowersyjne przemyślenia „Porzućcie Chrystusa” albo „Bóg jest gejem”. Jeszcze zanim Nirvana stała się popularna Cobain rozsyłał po różnych wytwórniach kasety demo z pierwszymi nagraniami. Do taśm zdarzało mu się dołączać prezerwatywę pełną plastikowych mrówek. -Punk to muzyczna wolność. To mówienie, robienie i granie tego, na co masz ochotę. Nirvana oznacza wolność od bólu i cierpienia w zewnętrznym świecie i to jest bliskie mojej definicji punk rocka. Z definicji, pop niesamowicie wpada w ucho, czy tego chcesz czy nie. Są takie piosenki popowe, których nienawidzę, ale nie mogę ich wyrzucić z głowy. Nasze piosenki też mają typową popową budowę: zwrotka, refren, zwrotka, refren, solówka, marna solówka – definiował w wywiadzie Cobain. Na występach bardzo często rozbijał gitarę o perkusję. Niekoniecznie dlatego, żeby efektownie skończyć koncert. Kurt wielokrotnie powtarzał, że perkusyjne popisy Chada Channinga działają mu na nerwy. Czasami więc nie wytrzymywał i po prostu wskakiwał na perkusję, waląc w nią jak opętany. Po narkotyki sięgnął, nie w celu przeżycia surrealistycznych wizji, ale żeby uśmierzyć ból. Bardzo szybko wsiąknął w nie na dobre. Na początku 1994 roku trafił do centrum odwykowego, z którego uciekł po 2 dniach i poleciał do Seattle. Siedem dni po tym wydarzeniu został znaleziony martwy.
Janis Joplin
Mówi się, że w latach 60tych nikt nie śpiewał bluesa bardziej żywiołowo, nie prowadził dzikszego życia i nie uprawiał ostrzejszego rocka niż Janis Joplin. Wychowywała się w bardzo konserwatywnym otoczeniu. Mieszkańcy Port Artur byli w większości pracownikami znajdującej się w mieście rafinerii, łączyła ich także przynależność do jednego z Kościołów Chrystusowych oraz niechęć do czarnoskórych. Jednolita społeczność odrzucała tych, którzy nie żyli zgodnie z przejętym schematem. Do dzisiaj z resztą mieszkańcy miasta niespecjalnie przepadają za kojarzeniem Port Artur z Janis. Już w szkole niechlujna Janis, nosząca zużyte ubrania i skołtunione włosy, była idealnym obiektem drwin. Zaczynała od występów w barach i kawiarniach, aby później dawać dziesiątki koncertów i pojawić się na dwóch najważniejszych festiwalach tamtej epoki – Monterey Pop oraz Woodstock. Jej wielka kariera muzyczna trwała niespełna 3 lata. 4 października 1970 r. Janis Joplin zmarła w swoim pokoju hotelowym w Hollywood. Przyczyną zgonu było przedawkowanie heroiny.
Jimi Hendrix
Geniusz i najlepszy gitarzysta wszechczasów. Jego dwugodzinny występ na Woodstocku uważa się za najwspanialszy moment w historii rocka. W czasie swojej krótkiej, acz burzliwej kariery Hendrix przyzwyczaił swoich fanów do ekstrawaganckich ubrań w psychodelicznych kolorach, eksperymentów z narkotykami i przede wszystkim do hipnotyzujących występów. Artysta był dzieckiem lat 60tych, hipisem i rewolucjonistą. Swoją pierwszą gitarę dostał od ojca, kosztowała 5 dolarów. Popularność Hendriksa rosła i w końcu osiągnęła absolutne wyżyny. Jednocześnie muzyk zaczął być kojarzony z narkotykami, szczególnie z LSD. Jeden z jego największych przebojów „Purple Haze” opowiada o doznaniach artysty po zażyciu tej substancji. Okoliczności jego śmierci wciąż pozostają niewyjaśnione. Niektórzy twierdze, że ktoś był w to zamieszany, inni zaś, że Jimi po prostu przedawkował.
Katarzyna Mierzejewska