Eris is my Homegirl: Przecieramy szlaki

drugastronaOglądając MBTM miałem wrażenie, że Wasze zwycięstwo nie byłoby na rękę przede wszystkim patronowi medialnemu, czyli RMF. Macie podobne odczucia?

Jacek: My wygraliśmy, tylko przelew się spóźnia (śmiech). Naprawdę wygraliśmy – fajną przygodę, którą będziemy pamiętać do końca życia. A kasa, jest ważna, zwłaszcza dla takich młodych bandów jak my, którzy dopiero zaczynają i każdy grosz się liczy, gdy do wszystkiego musimy dochodzić sami. A tu trzeba kupić nowy sprzęt, kasę na sesje zdjęciowe, klipy, studio, projekt okładki, nowe ciuchy, i takie prozaiczne rzeczy jak samochód, benzyna itd.

Wygraliśmy tym bardziej, że wygrany niejaki Czaczyk, złożył śluby zakonne, nie wytrzymał uroków i cieni show biznesu, hejtów. Nie to co my, jesteśmy zahartowani, nic nam już niestraszne. Tylko najgorzej, że kasa przepadła i już nawet cesji nie można zrobić. A może wobec takiej sytuacji Polsat przesunie wygraną na v-ce finalistów, tak jak w wyborach miss, przecież musi być jakiś wygrany II edycji, a w tym wypadku go nie ma. Jesteśmy otwarci na propozycje. (śmiech).

Ale, nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Gdybyśmy wówczas wygrali, to po pierwsze: woda sodowa by nam odbiła, a nasza płyta nie byłaby tak dobra jak ta, którą właśnie stworzyliśmy. Nasz materiał nie był wtedy tak profesjonalnie dopracowany, jak jest teraz. Mamy nadzieję, że wyznaczymy kolejną poprzeczkę dla Polski, dla polskich zespołów grających taką muzykę, którzy będą próbowali „przebić się przez nas”. Oby im się nie udało (śmiech). Staramy się zaszczepić tego typu muzykę w naszym kraju, wypromować i liczymy, że to się uda.

Sam fakt, że zajęliście drugie miejsce już o tym świadczy.

Ernest: Dokładnie. To, że my poszliśmy do tego programu, trochę „na wariata”, pokazaliśmy się w nim i udowodniliśmy tym drugim miejscem w finale, że można się przebić z taką muzyką i jest na nią zapotrzebowanie sprawiło, że w kolejnych edycjach ciężkich brzmień było znacznie więcej.

Jacek: W pewnym sensie przetarliśmy szlaki, a to jest najtrudniejsze w Polsce. Jak jest coś nowego, dziwnego, innego, to ludzie z dużym dystansem podchodzą do tego. Podobnie było przecież z pierwszymi utworami Kory, jej muzyka, sposób wykonania, stylizacji, też był kontrowersyjny.

Zmieniając nieco temat… Jak zrodził się pomysł, żebyście zagrali z Marylą Rodowicz jej „Małgośkę” podczas Sylwestra w 2011 roku? W życiu bym nie pomyślał, że ta piosenka może tak zabrzmieć. To Maryla Was zaprosiła, to pomysł Polsatu?

Jacek: Tak, to Maryla do nas zadzwoniła z tą propozycją. Zresztą chylimy czoło, to był zaszczyt, zwłaszcza dla tak młodego bandu. Ona jest przemiłą osobą i cieszymy się, że mogliśmy zrobić z nią taki projekt. Mieliśmy na to tzw. pięć minut, chcemy to zrobić jeszcze raz, bardziej profesjonalnie. To był na pewno szok dla starszych słuchaczy (śmiech). Jesteśmy naprawdę bardzo zadowoleni z tego występu i jeśli kiedykolwiek pojawią się podobne propozycje, to na pewno ich nie odrzucimy.

A w tym roku nie dostaliście propozycji z Polsatu, aby ponownie wystąpić w Sylwestra?

Jacek: Nie, wolą chyba „Ona tańczy dla mnie”.

Ernest: Poza tym, to się tak wydaje, że to jest tylko chwila – wyjść, zagrać, zaśpiewać i zejść. Tak naprawdę to są wielogodzinne przygotowania, a nas całkowicie absorbuje teraz płyta. Nasz tydzień wygląda tak, że przez pięć dni, od godziny 17 do 2-3 w nocy pracujemy nad kawałkami, myślimy, co poprawić, co można zrobić lepiej.

Oprócz tego jeszcze studiujecie, pracujecie. Dajecie radę?

Jacek: Jest ciężko, ale dajemy radę. Musimy. Jesteśmy młodzi. Chcąc osiągnąć sukces i zamierzony cel, to nie ma innej opcji. Nie należymy do ludzi, którzy odpuszczają. Chcemy spełnić swoje marzenia. Dostaliśmy niesamowitą szansę od losu i chcemy ją w stu procentach wykorzystać, zwłaszcza, że wspierają nas cały czas nasi fani. To oni dają nam energię.

Dzięki za spotkanie. Życzę Wam, aby płyta ukazała się najszybciej, osobiście na nią czekam…

Ernest: My też na nią czekamy. No i jeszcze mój tata (śmiech)…

A no właśnie, pamiętam, że Twój tata był z Wami na castingach i mówił, że nie rozumie Waszej muzyki…

Ernest: No nie rozumiał, ale się przekonał. Teraz czasem sam jestem w szoku, jakich zespołów on słucha. Ostatnio wróciłem do domu, wszedłem, a tata słuchał sobie Suicide Silence, „o co chodzi”. Potem pojechaliśmy razem na ich koncert.

Jeszcze raz dzięki, że znaleźliście czas pomimo natłoku zajęć.

EIMH: My również dziękujemy.

Rozmawiał Krzysztof Sobczak, fot. Archiwum Eris is my Homegirl

ZOSTAW ODPOWIEDŹ